A co z ich wolnością?

7 3 0
                                    

Siedziałam sztywno w jednym miejscu bojąc się drgnąć. Podwinęłam ogon i złączyłam wszystkie łapy...cholera, cholera, cholera...
Patrzył na mnie. To spojrzenie wbijało mnie w podłoże, czułam się bezbronna.
Nie wiedziałam jak zareagować ani co on zamierza. Zaciągał się głęboko powietrzem wokół. Na pysku miał rozleniwiony uśmiech przez który miękły mi łapy. Mój wzrok zarejestrował, że zaczął do mnie podchodzić, ale nie docierało to do mojej świadomości.
..krok za krokiem..powolutku... Górował nade mną jakieś 20 centymetrów. Uciekać? Siedzieć? Niepewność zżerała mnie od środka. Przymknęłam powieki próbujac się uspokoić.
Spokojnie Joy wdech.... wydech... wdech... O kurwa! Był jakieś pięć cm od mojego pyska. Strach momentalnie przerodził się w gniew. Stuliłam uszy, a z mojego gardła wydobyło się niekontrolowane warczenie.
Uśmiechnął się szerzej, a ja miałam ochotę zdrapać mu ten uśmiech z pyska...
Przymknął rozjarzone ślepia delektując się zapachem. MOIM zapachem.. Chciałam uciec, ale jego wzrok przytrzymywał mnie w miejscu. Poczułam jego nos tuż przy moim uchu. Przy każdym jego wydechu czułam delikatne muśnięcia przyprawiające mnie o dreszcze rozkoszy.
   Moja - warknął..
Przywróciło mnie to do rzeczywistości. Zdecydowanie na zbyt wiele sobie pozwalał.
Poderwałam się na równe nogi przejeżdżając kłami po jego pysku. W bojowej pozycji obserwowałam dalszy przebieg wydarzeń czekając na ruch z jego strony. Zaśmiał się tylko wyraźnie rozbawiony moją reakcją. Wręcz psychopatyczny śmiech docierał do moich uszu powodując masę kotłujący się myśli. Rzucił się na mnie przygniatając do ziemi ciężarem swojego ciała. Nie przestawałam warczeć.    
Nachylił się nade mną i wyszeptał do ucha...
  Bądź grzeczna- poprosił, ale wiedziałam, że jest to groźba. Warknęłam głośniej, a on otarł się łbem o moją szyje na co szarpnęłam się instynktownie - niewiele to dało.
Miał racje, aktualnie byłam jego.
Co nie oznacza, że się poddałam. Zaczęłam się kręcić drapiąc i gryząc wszystko w zasięgu wzroku. Odskoczył, gdy przejechałam pazurami po jego podbrzuszu. Zdziwiła go ta fala agresji, lecz nie zastanawiałam sie nad tym. Natychmiast zerwałam się do ucieczki w las. Nigdy jeszcze nie biegłam tak szybko. Podbiegłam do jakiegoś drzewa zostawiając na nim swój zapach po czym zawróciłam na północ. Skręciłam gwałtownie za skały by schować się w gąszczu trującego bluszczu, który pomimo śniegu nie stracił nic ze swej paskudnej natury. Może to zmyli choć na trochę mojego prześladowce. Położyłam się chcąc wyrównać oddech.
Za bardzo rzucam się w oczy - pomyślałam. Wytarzałam się więc w błocie by zatrzeć zapach i zakamuflować kolor mojego futra. Siedziałam chwilę skryta w zaroślach nasłuchując. Nie słyszę nic. Chyba nie ma go w pobliżu.
Zaczęłam ostrożnie czołgać się w kierunku (mam nadzieję) krawędzi krzaków. Wyszłam po przeciwnej stronie zarośli. Rozejrzałam się dookoła i dopiero po chwili odważyłam się podpełznąć pod wielkie drzewo na skraju zagęszczającej się puszczy. Usiadłam oddychając ciężko. W głowie dudniła mi krew, a łapy paliły niemiłosiernie. Obejrzałam je dokładnie wyjmując pojedyncze ciernie. Sprawdziłam też inne miejsca na wypadek gdyby jakieś paskudztwa utkwiły mi w sierści. Oprócz tony piachu i śladów oparzeń trującym bluszczem nie odkryłam jednak nic niepokojącego. Po tych oględzinach rozejrzałam się uważnie po okolicy. Nie znałam tego miejsca chociaż nie mogło być daleko od leża.
Poczułam znajomy ucisk w żołądku i skuliłam się w sobie. Podniosłam się i ruszyłam w poszukiwaniu zdobyczy. Nos doprowadził mnie bezbłędnie w pobliże króliczej jamy. Była zamieszkana. Ostrożnie stanęłam nad nią tak żebym gdy tylko coś się stamtąd wychyli mogła pochwycić to w me niezawodne szczęki. Czekałam dłuższą chwile. Wszystkie moje mięśnie napięły się gotowe do skoku, gdy usłyszałam jak coś porusza się u wejscia. Po chwili widziałam mały łepek z nastawionymi uszami wystający z dziury w ziemi. Nieświadomy niebezpieczeństwa króliczek stanął na tylnich łapkach lustrując przestrzeń wokół. Jednym kłapnięciem zakończyłam jego strachliwy żywot. Ze zwierzątkiem w pysku odeszłam z miejsca zbrodni. Zapach krwi mącił mi zmysły szybko więc przystanęłam i w kilku kęsach połknęłam swą zdobycz. Oblizałam pysk i ruszyłam przed siebie.
Czyli właściwie dokąd?
Do leża nie moge teraz wrócić, a zapada zmierzch. Musze się tam stawić za trzy dni. Może akurat mi przejdzie i nie będę musiała unikać żadnego z samców. Kto w ogóle wymyślił ten pieprzony stan?! Warczałam pod nosem ukazując zęby ciemnemu niebu. Ruja psia jego mać...
Musze zmyć z siebie to błoto. Pal licho kamuflaż! Jestem tak wściekła, że jeśli cokolwiek się do mnie zbliży to chyba rozerwe to na strzępy.
Przyspieszyłam czując słabą woń wody. Jeszcze w biegu usłyszałam szum, który szybko przekształcił się w huk wodospadu. Gniew musiał zapędzić mnie naprawde daleko w głąb puszczy. Zwolniłam i spokojnym krokiem wyszłam na brzeg wartkiego strumienia. Wiedziona ciekawością skierowałam się w stronę hałasu jaki robiła spadająca ze znacznej wysokości woda. Zza zarośli wyłoniło się miejsce tak przepiękne..wręcz magiczne. Tajemnicza aura i srebrzysta poświata jaką dawał księżyc sprawiła, że nagle zapomniałam o wszystkim i wskoczyłam z rozbiegu w zmąconą tafle. Cisza jaka panowała pod wodą i ta lekkość dawały mi niezwykłe poczucie wolności. Wynurzyłam się powoli biorąc haust powietrza. Podpłynęłam do brzegu ignorując opór cieczy. Bez trudu wys,łam na brzeg i wstrząsnęłam całym ciałem pozbywając się większości wody ze zmokniętego futra. Nareszcie czystego. Delektowałam się blaskiem księżyca opadającym na mój pysk nie czując zimna. Zanurzałam się w odmętach szczęscia raz po raz, bez pamięci. Wspięłam się wyżej i stanęłam na wąskiej półce, którą częściowo przesłaniały strugi wody. Ułożyłam się tam i zasnęłam z poczuciem bezpieczeństwa.

                             ***
    O świcie obudziły mnie świsty panującej wokół zawieji śnieżnej. Wstałam i przeciągając się leniwie wsadziłam łeb pod delikatny strumień wody spadającej z góry. Zimne strużki otrzeźwiły mój zaspany umysł. Wstrząsnęłam ciałem, aby ułożyć futro i ostrożnie wyjrzałam zza skały będącej mym schronieniem przed mrozem i ostrymi porywami wiatru. Biało... ostatniej nocy śnieg był bardziej zbity ten był bardziej sypki, jak piach. Węszyłam podążając w nieznanym kierunku. Musze znaleźć coś czego mogłabym użyć przy moszczeniu sobie wygodniejszego legowiska. Poza tym musze zapolować. Biegłam więc niespiesznie zacierając swoje ślady przed ewentualnym prześladowcą.

              *********************
Zakończyłam właśnie żywoty kilku niedużych stworzeń. Zebrałam materiały na legowisko, na które składały się dwie spore gałęzie świerku (całkiem świerze i pachnące) i kawałek kory. Ułożyłam to jedno na drugim dzięki czemu udało mi sie nieść to w pysku, a w przerwach ciągnąć ładunek po ziemi. Owe przedmioty zostawiłam za głazem, który w nocy służył mi ochroną od zimna. Następnie wróciłam do miejsca gdzie wcześniej widziałam bardzo ładny (troche przyschnięty), rozłożysty mech.
Oddzieliłam kilka sporych kawałków i zaniosłam je pojedynczo do mojej tymczasowej ostoi. Zmęczyły mnie te wędrówki, usiadłam więc i podziwiałam walkę żywiołu tracąc poczucie czasu. Płatki śniegu poruszały się w szaleńczym tańcu formując się na ziemi w wielkie zaspy.  Te zaś formowały najróżniejsze wzniesienia i doliny, tworząc miniaturowy świat czym sprawiały, że nie byłam pewna którym zmysłom ufać.
  Otrząsnęłam się ze śniegu i zajęłam się urządzaniem legowiska w akompaniamencie śnieżycy. Na spód położyłam korę, później gałęzie i na to mech. Po skończonej pracy podziwiałam swe dzieło z wywieszonym językiem. Jak na wilcze standardy prezentowało się całkiem nieźle. Postanowiłam od razu je wypróbować. Ułożyłam  się wygodnie i już po chwili odpłynęłam do krainy sennych marzeń.
                               ***
Ponure miejsce. Aura smutku  unosiła się tu ponad płaskimi przestrzeniami. Wokół panował półmrok. Słychać było żałosne, pełne żalu zawodzenie. Zew rozpaczy rozbrzmiewał raz za razem nigdy nie milknąc do końca. Szłam pomiędzy dwoma równoległymi rzędami czegoś co przypominało bardzo gęsty las łysych drzewek. Widać było, że stoją za nimi wilki i istoty bardzo do nich podobne, ale jednocześnie tak od nich różne... Były smutne, pozbawione nadzieji. Zgarbione, z pyskami skierowanymi ku ziemi i uszami położonymi po sobie. Były tam i duże i małe wilki. Jedne muskularne podnosiły na mnie smutne spojrzenia, a inne strasznie wychudzone postacie nie miały nawet siły podnieść powiek. Leżały tylko bezwładnie. Szłam wzdłuż tego dziwnego ograniczającego je szeregu patyków. To co ujrzałam potem zamroziło mi serce. Widok małych nieruchomych ciałek stłoczonych w niewielkiej przestrzeni. Cichy płacz, skomlenie i błagalne spojrzenia. Pozbawione radości i złudzeń szczenięta pogrążone w morzu żalu i śmierci.
                  

Ogień w oczach waderyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz