Scott.POV
Czy już mówiłem, że nienawidzę tej pracy? Chyba jeszcze nie więc nienawidzę tej pracy jest tak zjebana, że aż zjebana cóż mam proste zadanie ale też dostaję te chujowe nocne zmiany mimo to, że mam tylko dzwonić do nowych pracowników co noc. Jedyne co nie wukrwia mnie aż tak to Vincent mimo to, że ta cholera potrafi zajść za skure znamy się od małego więc.
-Siema niedorozwoje-o wilku mowa.
-Vinc ogranij dałna dobra-burknął Mike dopijając swoją herbatę.
-Stul pysk łysy fiucie bo aż uszy mnie bolą od tego twojego skrzeku-powiedział podchodząc do mnie.
Zbliżył swoje usta do mojego ucha.
-Siema Mr.Ring Ring-szepnął.
Odepchąłem go i spojrzałem z chęcią mordu.
-Ile razy mam ci powtarzać, że masz nie mówić na mnie Mr.Ring Ring!-warknąłem.
-Oj Scott'y nie denerwuj się ja tylko tak sobie żartuje-odparł słodko.
Nagle do pomieszczenia weszł jakaś młoda laska na oko lat 19 max 20 podeszła do Vincenta i dała mu wychowawczego.
-Dupek-warknąłe i wyszła z gniewem trzaskając drzwiami.
-A to co było?-zapytał Fritz.
-O kurwa Vincent, która to już laska co? Zająłbyś się dzieckiem a nie się szlajasz z kurwami, Renata zajeła by się Kennym lepiej niż ty-powiedział pan Renings.
-Oj ja się nim bardzo dobrze zajmuje nie to co Rena o mało Kenny se palców nie oddcioł tak bardzo dobrze ona go pilnuje, poza tym, nie mam zamiru się z szefem kłócić Kenny ma dziś uro... Co to za krzyki do diaska-powiedział.
Ja wraz z szefem i Vincentem wyszliśmy z pomieszczenia i weszliśmy na główną salę gdzie doznałem zawału serca, Fredbera w swoje paszczy miał głowa jakiegoś dzieciaka.
-Kenny!-krzyknął.
Dopiero krzyk Vincenta powiedział mi co to za dziecko, brunet wbiegł na scene i próbował otworzyć paszcze co niestety się mu nie udało, zaczął grzebać w mechanizmie i paszcza otworzyła się a ciało chłopca upadło na scene. Vincent opadł koło niego na kolana drżącą ręką dotknął policzka chłopca, podeszłem do niego.
-Vincet wszys...-nie dokończyłem bo się wtrącił.
-Dzwoń do chuja po karetkę! Ślepy jesteś?!-warknął.
Nerwowo sięgnąłem po telefon i szybko wykonałem telefon.Time ship
Karetka zabrała dzieciaka a Vincent pojechał za nią dla bezpieczeństwa pojechałem z nim, jest bardzo roztrzesiąny i mógłby spowodować wypadek.
-Będzie dobrze-zapewniłem.
-Scott jak niby ma być dobrze wiozą mojego syna z odgryzioną połową czoła-powiedział.
Nie odezwałem się tylko spuściłem wzrok. Vincent ma rację ale powinien mieć pozytywne myśli.Time ship
Vincent.POV
Siedzę tu już kilka godzin za tymi drzwiami waha się życie mojego dziecka cieszę się, że Scott tu ze mną jest.
-Dzięki Scott, że tu ze mną jesteś-odparłem.
-Drobiazg sam się martwie o niego, bardzo go lubię dobre z niego dziecko i bardzo podobne do taty-powiedział.
Na jego twarzy zobaczyłem lekki rumieniec.
-Scott-mruknąłem.
Czarnowłosy odwrócił się w moja stronę ja pochyliłem się i miałem już go pocałować, lecz z sali wyszedł lekarz wstałem.
-I jak z nim?-zapytałem.
-Przykro mi zmarł na koniec operacji-odparł.
Patrzę się na niego jak idiota.
-To nie prawda, to jakiś chory żart-mruknąłem.
-Przykro mi ale to nie jest żart, pański syn zginął na sam koniec operacji wszystko było dobrze lecz w pewnym momencie jego serce po prostu przestało bić-wyjaśnił.
W tym momencie z zali pielęgniarki wywiozł zwłoki mojego dziecka zatrzymałem je i podeszłem do łóżka, pogłaskałem lekko jego policzek.
-Kenny w..wiem, że może mnie nie słyszy ale p..przepraszam, że nie dopilonwałem twojego brata-powiedziałem z łzami.
Siostry zawiozły zwłoki Kenny'ego jak się domyślam do kostnicy(dop.aut. nwm jak nazywa się to miejsce gdzie w szpitalu przeważą zwłoki) właśnie moje dziecko umarło i to moja wina, że go nie dopiloniwałem.
Byłem zbyt pochłonięty pracą w podźemniej lokacji, że zapomniałem o własnym dziecku Terenc nie jest moim synem Renata przespała się z jakimś pierwszym lepszy a ja jej ojcu powiedziałem, że jestem ojcem. I tak właśnie powstało to całe małżeństwo później urodził się Kenny, rozwód i tak to się skończyło.
Usiadłem chowając twarz w dłonie.
-Wybacz Vinc ale nie wiem jak mam ci pomóc-odparł.
-Scott mogę się do ciebie wprowadzić? Chociaż na jakiś czas dopuki nie znajdę jakiegoś mieszkania. Tam jest za dużo wspomnieni?-zapytałem.
-J..jasne ale ja mam tylko jedną sypialnię-powiedział rumieniąc się.
-Nie szkodzi będę spać w salonie na kanpie-odparłem.
Oboje wyszliśmy i mieliśmy już kierować się by wyjść z sypialni zobaczyłem Terenca.
-Vincent spokojnie-powiedział kładąc mi rękę na ramieniu.
Zacisnąłem pięści i podeszłem gniewnie do niego.
Uderzyłem go z pięści w twarz a on upadł.
-Zabiłeś moje dziecno gnoju!-warknąłem.
-Dlaczego mnie uderzyłeś?! Powiem matce-oburzył się.
-To se mów co chesz tej dziwce, nie jesteś moim dzieckiem całe twoje zakichane życie traktowałem Cię jak syna, a ty ty po prostu jesteś benkartem zrozum-powiedziałem.
-T..to nie prawda-wyjąkał.
-Ja nie kłamie Terenc twoja matka przespała się z pierwszym lepszym na imprezie, a że znałem ja a ona mnie to powiedziałem jej ojcu, że jestem twoim ojcem by ją nie wyklął. Później ślub, narodziny Kenny'ego, rozwód i jego śmierć-powiedziałem na jednym wdechu.
W newrach opuściłem szpital jeszcze tego brakowało by ten gówniaż podniósł mi ciśnienie, wsiadłem do samochodu i wsadziłem kluczyki do stacyjki. Odpaliłem chciałem już ruszyć gdy nagle Scott stanął koło okna od mojej strony, otworzyłem je.
-Vincent w takim stanie lepiej nie prowadź-powiedział.
-Będę robił co chciał-opdarłem.
Nacisnąłem gazy i wyjechałem na droge gdy nagle silne uderzenie w tył auta, krzyki i ciemność.Time ship
Scott.POV
To był najgorszy widok w całym moim życiu jak samochód terenowy uderza w auto Vincenta przywracając je na dach, brunet jest nieprzytomny a na oku i ręku ma opatrunek.
Gdy doktorla wyszła podeszłem do niej.
-I co z nim?-zapytałem.
-To nic poważnego nie doszło do wstrzaśnienia mózgu, poza raną na przed ramieniu i zacięciem od brwi przez oko i lekko w dół. Myślę, że jeszcze dziś wyjdzie-odparła i poszła.
Wszedłem do środka gdzie Vincent już odzyskuje przytomność usiadłem na krześle i spojrzałem na jego twarz pokazująca ból.
-Co się stało?-zapytał.
-Uderzył w ciebie samochód na szczęście nic ci takiego nie jest Boże, przeraziłem się gdy ten wóz w ciebie wjechał-powiedziałem.
-Po co? Również dobrze mógłbym umrzeć jak moje dziecko-odparł obojętnie.
-Vincent nie mów tak-podniosłem głos.
-Scott nie widzisz tego, że gdyby mnie tu nie było wszystkim by było lepiej? Sypiam z różnymi lasakmi, jestem wredny dla wszystkich, mam wrogów w pracy i poza nią ehh jestem jednym wielkim kłopotem wole zniknąć na dobre-powiedział.
-Michael nie mów tak-mruknąłem mówiąc jego drugie imię.
Brunet zerwał się z łóżka na równe nogi po czym pchnął mnie tak, że spadłem z krzesła.
-Nie mów tak na mnie! Nikt nie ma prawa mówić do mnie po tym imieniu!-warknął.
-Vinc ja nie chciałem-mruknąłem.
-Ehem nie chciałeś, walić to idę do domu-burknął.
Wyszedł z pomieszczenia a ja się za ten czas podniosłem.
Właśnie zdałem sobie sprawe z tego, że naprawdę nie powinnem mówić do niego na drugie imie wiem dlaczego głupio się czuję.
Muszę go przeprosić ale może jutro w pracy? Tak to dobry pomysł.Time ship 23:40
Vincent.POV
Pije kolejną szklankę wesky ale czy to coś mi da? Raczej nie może ukojenie na chwile to moja wina, że go nie dopilnowałem, ale to też nie jest moja wina bo ten bachor go zabił tak to właśnie jego wina.
-Zapłacisz mi za to-warknąłem pod nosem.
Dopiłem zawartość i położyłem kase na ladzie po czym opuściłem bar, dowlokłem się do domu ale nie swojego.
Zacząłem pukać do drzwi i dzwonić dzwonkiem na zmianę, drzwi otworzyły się.
-Vincent co ty tu robisz o tej godzinie?-zapytał i wpuścił mnie do środka.Scott.POV
Zaskoczyło mnie to, że Vincent przyszedł do mnie i na dodatek nie był trzeźwy na kilometr było czuć, że coś pił.
-Acego swat mne tak okwutne doswiarcył-wybełkotał.
-Vincent choć polyżysz się rano pogadamy jak wytrzeźwiejesz-odparłem i zacząłem go prowadzić w stronę kanapy.
Gdy dotarliśm do salony Vincent powalił mnie na kanape a moje nadgarstki unieruchomił nad głową, pochylił się nademną.
-Ne chce spac che se z obą piewprzyć-powiedził trochę bardziej zrozumiale.
Zarumieniłem się mocno i zacząłem się szarpać niestety nic mi to nie dawało gdyż brunet jest dużo silniejszy, jedyne co mi się udało to krzyczeć. Nagle Vincent po prostu się na mnie położył i zasnął.
-V..Vincent śpisz?-zapytałem szturchając go w policzek.
Jedyne coś mruknął pod nosem i położył się na mnie wygodniej, pewnie pomidor zazdrości mi teraz koloru zacisnąłem powieki i spróbowałem zasnąć.
Następnego dnia rano jakoś udało ni się oswobodzić z uścisku Vincent i odrazu podreptałem do łazienki by się ubrać, po załatwieniu ubierania się skierowałem się do łazienki gdzie zastałem bruneta siedzącego na krześle i marudzącego jak to go łeb napierdala.
-Dzień dobry-powiedziałem poważnie wchodząc do środka.
-Ooo ehh nie powinienem być zdziwiony co tu robię, ale jakoś jestem-odparł unosząc na mnie wzrok.
-Przyszłeś do mnie najebany w trzy dupy koniec histori-powiedziałem.
-Napewno to wszystko? Bo wiesz zdarza mi się po pijaku robić dziwne i przyjemne rzeczy panie Cowthon
![](https://img.wattpad.com/cover/123672311-288-k956954.jpg)
CZYTASZ
Pokochaj, zabij, wybacz VincentxScott
FanfictionVincent i Scott są oddanymi przyjaciółmi. Po tragedni, w której zginął synek Vincenta staję się on dziwny. W obowie o przyjaciela Scott chce rozgryźć jego dziwny stan. Niestety pizzeria zostaje zamknięta przez zaniedbanie animatorów. Vincent staję s...