CZĘŚĆ DRUGA
Scott
Dzień dłużył się w nieskończoność Vincent cały czas mnie unika zupełnie jakby chciał przekalkulować w głowie jak mi powiedzieć to co ukrywa ale aż tak jest to okropne, że musi mnie unikać puki mi nie powie? Nie rozumiem już naprawdę o co chodzi co to ma być zaczynam czuć strach i niepokój na myśl o tym wszystkim.
Zbliżył się wieczór a ja poczułem ogromną panikę z paniki zacząłem liczyć każdą wychodząca osobę i każdego wychodzącego pracownika, gdy sala zrobiła się pusta zapadła tu dziwna otmosfera jakby coś złego miało się stać, usłyszałem kroki i światło na sali zgasło przez co światło słabo oświetla sale odwróciłem się i zobaczyłem, że za mną stoi Vincent jego wyraz twarzy wyraża smutek ale jednocześnie strach.-To słucham tą całą prawdę tym razem się nie wykręcisz-powiedziałem.
-Dobra-odparł.
Vincent
Powiedział to tak jakby chciał sam uciec od tego, w sumie to ja najchętniej bym dał drapaka i zmienił pracę i zerwał kontakt, ale za bardzo mi zależy na nim tak kurewsko bardzo, że nie chcę go stracić przez te popieprzone rzeczy jakie zrobiłem. Ale czy zdoła mi on je wybaczyć? Wybaczyć mi to co zrobiłem? Znam Scotta dobrze, ale nie każdy zdoła wybaczyć takie coś co zrobiło się niewinnym duszyczką.-No więc? Masz zamiar powiedzieć czy mogę iść?-zapytał już poirytowany czekaniem.
Boje się jak cholera mu to powiedzieć stał mi się bliski... Gdy zielonooki westchnął i chciał iść złapałem go za ramię.
-Co?-zapytał oschło.
-Poczekaj Scott błagam-powiedziałem.
-To zacznij gadać albo spadam-odparł wyrywając swoją rękę.
-Dobrze teraz już mówię naprawdę, ale chcę ci powiedzieć tylko, że zdaje sobie sprawę z tego co może stać się później. Więc może zacznę od tego, że choruje na schizofrenię paranoidalną jak biorę leki jest okey jakby nigdy nic mi nie było, ale po śmierci mojego syna załamałem się bardzo każdy dzień w pracy był cierpieniem patrząc na te wszystkie szczęśliwe dzieci z swoimi rodzinami czułem taką złość, że smutki topiłem w alkoholu a wtedy tabletki też poszły w odstawkę i zrobiłem coś głupiego... Ja... Ja zabiłem piątkę dzieci w biały dzień nikt nawet tego nie zauważył ich ciała schowałem w animatronikach z tąd ten fetor i dziwne zachowanie mam przeczucia, że ich dusze połączyły się z animatronikami cały czas na nocnej zmianie mnie prześladują próbują dopaść-powiedziałem.-To wszystko co ukrywałem-dodałem.
Chłopaka zamurowało miał mocno otwarte oczy i lekko uchylone usta, które po chwili zasłonił dłonią a z oczu poleciały mu łzy, złapałem go za rękę ale szybko ją odtrącił.
-Nie dotykaj mnie...-wyszeptał.-Jak mogłeś to zrobić?! Jak mogłeś zabić bogu winne dzieci! I co ulżyło ci?! To nie przywróci go do życia!-wykrzyczał mi w twarz.
-Myślisz, że nie wiem! Przestałem brać lekki straciłem panowanie nad sobą! Nie ma dnia bym tego nie żałował! Śmiało idź na policje wszystko mi już jedno! Twoja reakcja mi dała jasno do zrozumienia, że nie mam co liczyć u ciebie na akceptacje u ciebie-powiedziałem odwracając się do niego plecami.
-Vincent ja... ja przepraszam nie chciałem tak zareagować byłem w szoku-wyszeptał.
-Za późno Scott-odparłem.-To koniec-dodałem odchodząc.
Zostawiłem go samego a sam wsiadłem do auta i odjechałem z pod pizzeri nie mam już nic do stracenia, gdy znalazłem się na autostradzie nawet nie zauważyłem kiedy na wskaźniku miałem już setkę Kenny już nadchodzę.
![](https://img.wattpad.com/cover/123672311-288-k956954.jpg)
CZYTASZ
Pokochaj, zabij, wybacz VincentxScott
FanfictionVincent i Scott są oddanymi przyjaciółmi. Po tragedni, w której zginął synek Vincenta staję się on dziwny. W obowie o przyjaciela Scott chce rozgryźć jego dziwny stan. Niestety pizzeria zostaje zamknięta przez zaniedbanie animatorów. Vincent staję s...