II

106 21 9
                                    


Krasnoludka była inna i chyba właśnie to wybudziło go z tego dziwnego letargu, w jaki popadł, odkąd został pokonany w świątyni Mythal. Jako pierwsza nie patrzyła na niego z strachem i nienawiścią, a raczej z mieszaniną ciekawości i współczucia. I cały czas mówiła. Naprawdę, nie było przy niej pięciu minut ciszy, której miał aż w nadmiarze w celi pod Twierdzą. I chcąc nie chcąc, Samson słuchał jej słowotoku, a gdy już się wsłuchał, zaczął nawet się przyzwyczajać i czerpać z niego przyjemność. Poza tym, Dagna doskonale odwracała jego uwagę od trawiącego go ciągłego głodu lyrium. Dowiedział się już, między innymi, że to ona odpowiadała za stworzenie runy, która zniszczyła jego zbroję – z której to runy notabene była bardzo dumna – jakie jest jej ulubione danie – ryba w cieście – oraz jak nazywa się każde z narzędzi, którego używała w swoich badaniach – nazw tych nie zapamiętał jednak, było ich po prostu zbyt wiele. Dagna musiała wychwycić moment, w którym zaczął jej świadomie słuchać, ponieważ zdołała dokonać niemożliwego – zmniejszyła jego obstawę z siedmiu osób do trzech: jasnowłosej elfki, krasnoluda i nad wyraz rosłego qunari, a jej monologi stały się jakby swobodniejsze i bardziej intymne w mniejszym gronie.

– Wiesz, chyba najszczęśliwszym, no dobrze, może nie najszczęśliwszym, ale najważniejszym na pewno, dniem w moim życiu było, gdy spotkałam Bohatera Fereldenu. Oczywiście nie był wtedy jeszcze bohaterem, a Szarym Strażnikiem zbierającym armię zdolną pokonać Piątą Plagę – zaczęła podczas któregoś z ich spotkań, a on tradycyjnie wodził za nią wzrokiem, nie odzywając się. – Co zabawne, ten dzień nawet nie zapowiadał niczego dobrego. Pokłóciłam się z ojcem, który niemal się mnie wyrzekł i postawił ultimatum. Albo pogodzę się z życiem w kaście kowali – musisz wiedzieć, że życiem w Orzammarze decyduje to, w jakiej rodzinie się urodzisz – albo mogę szukać sobie miejsca w Kurzowisku. To z kolei nasze rodowe slumsy, nieprzyjemne miejsce. Byłam zła i zrozpaczona, rozdarta między rodziną a marzeniem i nawet nie miałam pomysłu, jak mogłabym dostać się do Kręgu, który przecież był tak daleko, na strasznej powierzchni, której niebo połyka każdego nieostrożnego krasnoluda, a tak przynajmniej wtedy mi się wydawało. I nagle pojawił się Strażnik. Wiesz, że był z nim golem? Prawdziwy golem! No, ale wracając, to był chyba trochę zagubiony, jego drużynę kłócącą się miedzy sobą, można było usłyszeć w całej Dzielnicy Gminu. W końcu Strażnik przystanął i zapytał mnie o drogę, ale musiałam wyglądać naprawdę tragicznie, bo zaraz zainteresował się, czy coś się stało. A ja, cała roztrzęsiona, opowiedziałam mu wszystko, zalewając się łzami. Przodkowie tylko raczą wiedzieć, co sobie wtedy o mnie pomyślał! Cokolwiek wtedy o mnie pomyślał, obiecał, że pomoże mi w dostaniu się do Kręgu. I naprawdę to zrobił. Nie wiem, gdzie byłabym dziś, gdyby nie jego pomoc. Nigdy, nie zapomnę tego panu Amellowi.

Drgnął, a ruch ten, tak nagły i niespodziewany zaalarmował strażników, który w dwóch skokach już byli przy nim, gotowi zabić go, gdyby spróbował zagrozić komukolwiek. Dagna powstrzymała ich jednak szybkim ruchem ręki, dając znać, że nic się nie dzieje. Straż niechętnie się wycofała, ale nie opuściła broni, ani czujnych spojrzeń. Jednak jemu wciąż dźwięczało w głowie to jedno słowo, nazwisko „Amell". Oczywiście, że wiedział, że Bohater Fereldenu był magiem, kto nie wiedział? Jednak dużo gorzej było z wiedzą, jakim właściwie magiem. Zwłaszcza w Wolnych Marchiach. Nie mówiąc już o tym, że minęło dziesięć lat, po których Plagą nikt już nie zaprzątał sobie głowy, bo i po co? Było, minęło, żyć trzeba dalej. Ale Amell! Znał, nie... Znał to za dużo powiedziane. Widział kiedyś kogoś, kto pochodził z tego rodu. I to, co zobaczył zaważyło na tym, jak postrzegał magów i templariuszy. Ale musiał mieć pewność. Odchrząknął, przygotowując się do zadania pytania. Musiał przypomnieć sobie, jak właściwie używa się krtani. Nie odzywał się od procesu. Pierwsza próba zaowocowała jedynie dziwnym świstem, ale za drugim razem można już było rozróżnić słowa.

– Czy... Czy był synem Revki Amell? – zapytał ochryple.

Dagna wpatrywała się w niego szeroko otwartymi oczyma z wypiekami na twarzy i zaczął żałować, że ta cholerna ludzka ciekawość w nim zwyciężyła.

– Szczerze mówiąc, to... nie wiem. Ale się dowiem! – obiecała żarliwie, a całe jej jestestwo krzyczało „odezwał się! Odezwał!". Tylko ślepiec przeoczyłby, jak ucieszyło ją to jedno, nieporadnie wyartykułowane pytanie i Samson nie mógł powstrzymać nagłego tiku, który kazał kącikom jego ust unieść się lekko do góry.

~*~

Aby znaleźć informacje o rodzie Amellów, musiała odwiedzić bibliotekę, czy też biblioteczkę, Inkwizycji. Szczęściem nie musiała szukać daleko, ponieważ znajdowała się ona dosłownie rzut mokrym beretem od kazamatów. Rozejrzała się po piętrzę bibliotecznym. Na Patronów, ależ te meble były wysokie! Ledwo sięgała do piątego od dołu rzędu książek, nie mówiąc już o najwyższych półkach. Przygryzła wargę, próbując sięgnąć wzrokiem tam, gdzie ręka nie sięgała, czyli prawie wszędzie. Studia na temat Piątej Plagi i Historia Thedas niewiele pomogły, oba wspominały imię Bohatera – teraz dopiero okryła, że Vulpus, jak jej się przedstawił, było jedynie pseudonimem, a naprawdę nazywał się Riel Regan Ravix. Och... to dużo... „R"... Nic jednak ponad to. Była już mocno sfrustrowana, wertując bezowocnie kolejną z wielkich ksiąg, której ściągnięcie prawie przypłaciła życiem, a przynajmniej poobijaniem dolnych partii ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, kiedy usłyszała za sobą przesiąknięty sarkazmem, hipnotyzujący głos z charakterystycznym akcentem.

– Albo jesteś najszybciej czytającą osobą w całym Thedas, albo szukasz czegoś usilnie i nie możesz znaleźć.

Szybko podniosła wzrok znad fragmentu „kosturów ci u nas dostatek, ale i te przyjmiemy na znak zwycięstwa". Oto stał przed nią strażnik biblioteki, Dorian Pavus w całej swej tevinterskiej krasie. I aż westchnęła. Nie, nie tak jak, gdy pierwszy raz go zobaczyła, ale mężczyzna wciąż robił na niej duże wrażenie. W tym miejscu trochę zazdrościła Inkwizytorowi...

– Znaczy... Pan Pavus! Ja tylko... – zaczęła niezdarnie, ale szybko się zreflektowała i wyłożyła swój problem, zrezygnowana. – Szukałam informacji o rodzie Amell, ale niech mnie bryłkowiec kopnie, jeśli znalazłam cokolwiek ponad „to stary ród to" i „Bohater Fereldenu, Vulpus Amell tamto".

– Próbowałaś może „Wielkie rody Thedas", wydanie sprzed dwóch lat? – zapytał rozbawiony mężczyzna, kręcąc swojego i tak poskręcanego już wąsa. Jej mina musiała być komiczna, ponieważ Tevinterczyk aż prychnął i ściągnął z wysoka niedużą książeczkę w twardej, żółtej oprawie. – Na twoim miejscu zacząłbym od tego, zamiast przekłamanej „Od Tevinterczyka po człowieka".

Dagna podziękowała, płonąc przy tym rumieńcem wstydu i przeklinając w duchu samą siebie, że nie wpadła na podobny pomysł! Przecież to było takie oczywiste. Otworzyła spis treści książeczki, z radością i ulgą odnajdując rozdział w całości poświęcony Amellom, włącznie z drzewem genealogicznym. I tu kolejne zaskoczenie, Vulpus nie tylko miał trójkę rodzeństwa, ale i był kuzynem samego Czempiona Kirkwall! Widać wszystko zostaje w rodzinie. Zerknęła ponownie na drzewo poszukując tej całej... Rebeki? Reveki? Revki! Tu jest! Samson miał rację, była matką Bohatera Fereldenu. Ale co to miało wspólnego? Ciekawość rozsadzała ją od środka. Co takiego wiedział templariusz? Czy jej powie? Oby powiedział! Tak się ucieszyła, gdy dziś się do niej odezwał. A nawet wydawało jej się, że się uśmiechnął! Choć mogło jej się tylko wydawać... To wszystko nie dawało jej spokoju, coś czuła, że dzisiejszej nocy nie prześpi, zawsze łatwo poddawała się emocjom, a to było takie ekscytujące!

Wyblakły Mak ✔ [Dragon Age Inkwizycja]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz