Rozdział 9

32 1 0
                                    

Siedziałam sama w aucie, otulona ciepłym, miękkim kocem. Podkurczyłam nogi i ułożyłam głowę na kolanach, wyglądając przez okno. Słońce właśnie wstawało, powoli unosiło się do góry. Noc ustępowała dniowi. Niebo przybrało kolor kory, cienie pszenicy rzucane na asfalt, tańczyły poruszane przez  wiatr. Wydawało się, że na dworze jest tak przyjemnie, chciałam wystawić gołą stopę z auta i chociaż przez chwile poczuć jak ciepły wiatr muska moją skórę. Siedziałam dalej pod kocem, zerkając jak minuty mijają na zegarze wbudowanym w pulpit samochodu. Skoro dzień wydawał się taki przyjemny, czemu mróz tak brutalnie szczypał mnie w policzki?
Takie samo było życie. Wydawało się takie przyjemne. Urodziliśmy się i tyle rąk przytulało nas do bijących serc. Rodzice głaskali nas po głowie i chwalili się każdym drobnym osiągnięciem. Kiedy poszliśmy do szkoły, wszystkie dzieci wyciągały dłonie w naszą stronę i przedstawiały się z uśmiechami. Wracaliśmy do domu, rzucając tornister w przed pokoju, a w powietrzu unosił się zapach domowego obiadu, aż zaczynało burczeć w brzuchu. Wszystko było takie miłe, życie było takie miękkie w dotyku.
Czym byliśmy starsi, tym mniej cieszyły nas tak drobne rzeczy jak święta, jak obiad u babci. Zaczęliśmy mieć własne problemy, które dorośli nazywali „błahostkami”, a my zastanawialiśmy się, siedząc na przerwach, czemu uczymy się o pierwiastkach i o nudnych lekturach , a nikt nigdy nie powiedział nam, jak mamy żyć? Pierwsze złamane serce każdej dziewczyny bolało tak samo, ale przecież to młodzieńcza miłość, jednak nikt nie powiedział nam nic więcej. Jak przestać myśleć o chłopaku, z niebieskimi oczami? Nie umieliśmy odmawiać i popełnialiśmy błędy. Rodzice, nauczyciele, przyjaciele krzyczeli, ale nikt nie powiedział nam jak radzić sobie dalej.
Życie jest przyjemne na pierwszy rzut oka, jak słońce, które wstaje po nocy i mówi do nas, żebyśmy wyszli z domu i przytulili się do jego promieni, a tak naprawdę daje nam chłód. Po tej stronie, widziałam pole pszenicy, które jakiś mężczyzna traktuje jak własne dziecko. Widziałam ciszę i spokój, widziałam wiatr który kołysał roślinami. Odwróciłam głowę w drugą stronę. Wyjrzałam przez szybę, przytulając mocniej koc.
Pełno ludzi w czarnych strojach biegających po asfalcie, czarny worek leżący obok drzewa. Widziałam człowieka, Który go podniósł, jak lalkę.
Liam, otulony kocem, nie takim samym jak mój, nie tak grubym i miękkim. Siedział na bagażniku dużego pojazdu. Rozmawiał z jakąś kobietą. Zerkał ciągle w moją stronę, a ja udawałam, że tego nie widzę. Uciekałam wzrokiem.
do Janis, która stała obok Deana, oglądali jego ukochany nóż, oddawali go innemu mężczyźnie. Ukochane ostrze Deana.
Liam wsiadł do auta. Usiadł za kierownicą i wyjrzał na mnie zza pleców. Ukryłam twarz w kocu. Odnosiłam wrażenie, że wszyscy są na mnie źli. Przeżyliśmy to razem, a tylko ja zamknęłam się w aucie i zamilkłam. Wszyscy współpracowali z policją, a ja ukryłam się w bezpiecznym miejscu z dala od hałasów.
-Gdzie jedziemy?
-Na komisariat. Muszą n a s przesłuchać, w s z y s t k i c h.
Nie rozumiałam dlaczego muszę tam do nich pójść. Co miałabym im powiedzieć? Wiedziałam tyle samo co oni.
Dojechaliśmy. Byłam tak strasznie zestresowana, że zapomniałam zapytać, gdzie jest Dean z Janis. Po wyjściu z samochodu, zauważyłam, że jechali razem z policją. Nie miałam siły zapytać czemu.
Weszliśmy na stary komisariat. Budynek był raczej zwyczajny, bardzo sterylny. Korytarze prowadziły do paru czarnych drzwi. Mężczyzna z gęstym wąsem posadził nas na jednej z ławek stojących pomiędzy wejściami do jakiś pomieszczeń. Wyglądał jak prawdziwy, filmowy szeryf. Brakowało mu tylko czapki kowboja i skórzanej, brązowej kurtki, na której przypięta byłaby błyszcząca odznaka. Czułabym się lepiej, gdyby tak właśnie wyglądał. Zamiast tego, jego wystający brzuch obciskała biała koszula, na której kieszeni, czarną nitką wyszyty był napis policja.
Pierwszy wszedł Dean. Odnosiłam wrażenie, że Czas leci szybciej niż zwykle. Spojrzałam na zegar wiszący nad starym, drewnianym biurkiem, przy którym siedziała jakaś wysoka pani. Była bardzo podobna do mężczyzny, który bez słowa wskazał nam ławkę i kazał siedzieć. Wyróżniało ją tylko to, że nie miała wąsa, a koszula opinała jej ogromne piersi, zamiast brzucha. Automatycznie spojrzałam w stronę Liama, aby upewnić się, że nie gapi się na jej dekolt. Poczułam się lepiej, zdając sobie sprawę, że moje myślenie wraca do normy i zaczynam przejmować się tak głupimi rzeczami, zamiast zaprzątać sobie głowę morderstwem.
-Ciekawe o co pytają? – zaczęła Janis.
-Nie wiem, ale całe szczęście nie wzywają starych. – Liam podrapał się w głowę.
-I tak będziemy musieli im o tym powiedzieć. – Nie chciałam na razie o tym myśleć, ale byłam pewna, że moja mama wpadnie wtedy w szał i już nigdy mnie nigdzie nie puści.
Potem weszła Janis.
-Dean, o co cię pytali?
-Właściwie to o nic. Nic szczególnego. Wydaje mi się, że po prostu muszą nas przepytać, ale zaraz stąd wyjdziemy i ruszymy dalej.
-Serio myślisz już o tym co będziemy robić dalej w podróży? – Chciałabym mieć takie podejście jakie ma Dean. Nic go nigdy nie obchodziło.
-A co mam płakać? W tej sekundzie na świecie właśnie zmarło kilka dzieci, staruszków i innych ludzi, którzy zasługiwali na życie. Nie płacze za nimi, więc czemu mam być hojny dla jakiejś kobiety, na którą p r z y p a d k i e m trafiliśmy. Chce po prostu stąd wyjechać i odpocząć.
-Stary, ale nie takim tonem. Tylko zapytała. – Liam objął mnie ramieniem, ale ja nie byłam zła na Deana. Miał racje, stu procentową racje. Zazdrościłam mu tylko tego, że on potrafił tak mówić i myśleć, a ja będę już zawsze miała obraz tej kobiety w głowie.
Po Janis wszedł Liam.
-I jak Jenis?
-Nie masz się co stresować papajo. Parę pytań, nic niewnoszących.
-Nie mów do mnie papajo. – Szturchnęłam ją łokciem.
Nie pamiętam już w jaki sposób się to stało, ale kiedy weszłyśmy w wiek nastoletni, Janis miała nawyk dawać ludzką dziwne przezwiska. Przeważnie wybierała do tego owoce i warzywa i tak oto zostałam okrzyknięta Płonącą Papają Mocy. Przynajmniej brzmiało szlachecko.
Potem weszłam ja.
Usiadłam na szarym krześle lekko odsuniętym od stolika. Na przeciwko mnie siedział łysy mężczyzna. Przestałam się stresować, kiedy zauważyłam jak światło wiszące nad nami, śmiesznie odbija się od jego glacy.
Najpierw zapytał mnie o imię nazwisko, adres i wszystkie inne pierdoły, o które kazał zapytać mu system. Podałam mu swój dowód, żeby zaufał mi, że nazywam się Jade Ives.
-Co robiliście w lesie, o tak późnej godzinie?
-Zgubiliśmy się przez dziki. Szukaliśmy wyjścia przez długi czas.
-Nie słyszałem, żeby były tam dziki.
-Ja też nie.
-Jak długo błądziliście?
-Nie wiem, ale raczej długo. Było południe jak tam poszliśmy, a wracając już było ciemno.
-I nie mieliście telefonów? Trudno uwierzyć mi, że nastolatkowie nie zabierają ze sobą smartfona.
-Nie używamy ich od dawna, ponieważ tak sobie ustaliliśmy. Taka wycieczka. Jak Pan nie wierzy, to pewnie ma jakiś system, który sprawdzi, kiedy ostatnio były używane.- Zaskoczyło mnie, że tak pewnie mówiłam, a głos nie załamał mi się ani razu. Poczułam, że ten facet mnie atakuje, a ja nie miałam nic do ukrycia.
-Na nożu wbitym w kobietę były odciski palców twoich przyjaciół.
-Bo to ich nóż, dokładnie Deana.
-Znam historie z hipisami...
-Skoro pan ją zna to chyba umie Pan połączyć fakty, z trupem, który był w bunkrze.
-Skąd wiesz o tym morderstwie?
-Dzwoniliśmy na policje wtedy, gdy go znaleźliśmy.
-Znaleźliście dwa trupy w ciągu kilku dni... Jesteś wolna.
Wstałam, a moje nogi zamieniły się w watę. Czułam jakbym popełniła błąd. Moi przyjaciele wyszli spokojnie, a mi serce waliło jak oszalałe. Powiedziałam coś nie tak, ale byłam wolna. Nie rozumiałam tej sytuacji, chciałam do Liama. Policjant zachowywał się dziwnie. Jakby na chwile zwątpił, a potem mnie wypuścił. A co jeśli to ja byłam tym zabójcą? Nie dziwiłam się, czemu było tu tyle morderstwa. Ludzie odpowiadający za bezpieczeństwo mieszkańców byli naprawdę dziwni i podejrzanie się zachowywali.
Wyszłam z pomieszczenia i rzuciłam się w ramiona chłopaka. Od razu zauważył, że coś jest nie tak, znał mnie na wylot. Przytulił mnie mocno, a potem spojrzał na mężczyznę, który nas przesłuchiwał. Dopiero teraz zauważyłam, że policjant był niski, przerastał mnie jedynie o kilka centymetrów. Przy Deanie i Liamie, to on wyglądał jakby powinien się nam tłumaczyć.
-Nie mogę was dłużej trzymać, ale jesteście nam potrzebni.
-Musimy tu siedzieć?- odezwał się zdenerwowany Dean.
-Prawo mówi tylko o tym, że nie możecie opuszczać kraju, więc miłych wakacji. Będziemy dzwonić, więc tym razem miło byłoby gdybyście używali telefonów. – Po tych słowach, odwrócił się od nas plecami i poszedł do automatu z kawą.
Wyszliśmy z komisariatu. Słońce okropnie raziło mnie w oczy, a na niebie nie było ani jednej chmury. Zrobiło mi się okropnie gorąco i nie pojmowałam jak kilka godzin temu mogłam siedzieć w tak grubym kocu.
-Cóż za piękny dzień.- Liam się przeciągnął.
-Muszę się przebrać. -Zdjęłam z siebie bluzę Liama i mu ją podałam, całując go w policzek.
Weszliśmy do naszego auta. Dean z bagażnika rzucił mi i Janis krótkie spodenki. Szybko przebrałyśmy się na tylnych siedzeniach.
-Włączcie wszyscy telefony – rozkazał Liam, a Dean znów przekręcił oczami.
Ruszyliśmy w dalszą podróż, chcąc zapomnieć co stało się chwilę temu. Znaleźliśmy dwoje martwych ludzi, jak powinniśmy się zachować w takiej sytuacji?
Dean prowadził samochód, poklepując dłonią w rytm muzyki, którą włączyła Janis. Obstawiałam, że była to piosenka The Doors, ponieważ głos Jima Morrisona roznosił się po całym samochodzie. Janis wydawała się taka spokojna, gdy tylko słyszała głos swojego ukochanego idola, odlatywała do innego wymiaru i była tam bardzo szczęśliwa.
Wytłumaczenie komuś relacji Janis z Jimem Morrisonem było dosyć ciężkie, może dlatego, że wokalista dawno temu zmarł z przedawkowania i przyjaciółka nigdy nie widziała go na żywo. Tak czy owak, Janis uważała, że widzi jego ducha i czuje jego obecność. Na początku, gdy mi o tym powiedziała miałam ochotę się roześmiać, ale mówiła z takim przekonaniem, że było mi aż głupio. Za każdym razem, kiedy czuła się źle, zwracała się do Jima. Dosłownie. Rozmawiała z powietrzem, ale ona w tym powietrzu widziała coś więcej i naprawdę robiło się jej wtedy lepiej. W jej pokoju znajdowało się wiele jego zdjęć czy obrazów, a płyty zespołu leżały wszędzie. Wyglądało to na obsesję, ale ona nigdy się z tym nie kryła. Uważała, że to on zna ją najlepiej i, że kiedyś umrze tak samo jak jej idol, a wtedy zawsze będą razem. Często mówiła o samobójstwie, chociaż jej życie nie było wcale takie złe. Odnosiła porażki takie same jak nasi rówieśnicy, ale lubiła histeryzować, znajdywać powód by mówić o śmierci. Wystarczyło, że nie wyszedł jej obraz, a krzyczała, że jest do niczego. Od zawsze sądziłam, że to wina jej rodziców, bogatych, zakochanych w pieniądzach ludzi, ale ona mówiła tylko o Jimie. Często nie miałam do niej siły, nie chciałam jej słuchać, gdy mówiła o śmierci, że tak bardzo chciałaby jej doświadczyć. Tak naprawdę nikt nigdy nie dowie się czy Janis widzi Jima, czy to stwór jej wyobraźni, ponieważ potrzebuje pocieszenia. Dopóki daje jej szczęście, niech istnieje czymkolwiek to jest.
-Janis twój telefon dzwoni jakiś 80 raz, już je włączyliśmy, odbierz- powiedział Liam, obok którego leżały telefony. Miał racje, każde z nas miało po dwa nieodebrane połączenia od rodziców, a mama przyjaciółki dzwoniła właśnie setny raz.
-Dobra, dobra. – Chwyciła za telefon i odebrała. Nic nie słyszeliśmy, oprócz szybkiego bełkotu jej mamy. Nie umiałam wyróżnić ani jego słowa.
Jechaliśmy w ciszy, sądząc, że coś dosłyszymy. Janis naprawdę długo trzymała telefon przy uchu, ale prawie nic nie mówiła, jedynie przytakiwała. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, natomiast bełkot, który dało się słyszeć, był nimi przepełniony.
-Nie wrócę, nie mam jak. -Rozłączyła się.
-O co chodzi Janis? – zapytałam.
-Mama mówi, że tata miał jakiś ciężki wypadek traktorem. Chyba jest w szpitalu.
-O mój Boże, ale nic mu nie będzie?
-Nie wiem.
Jej twarz nie wyrażała nic, oparła głowę o fotel i nuciła piosenkę, która właśnie się rozpoczęła. Nasza trójka spojrzała po sobie. Jej tata właśnie mógł umierać na jednym ze szpitalnych łóżek, a ona miała to gdzieś, ale tak właściwie czego mogłam się spodziewać po Janis? Przecież ją znałam. Wiedziałam, że w głębi duszy coś się w niej właśnie łamie, że pęka od środka, ale z drugiej strony tak bardzo go nienawidziła, za to, że zniszczył jej rodzinę. Żył pieniędzmi, tylko i wyłącznie nimi. Nie rozpłakała się, bo jeszcze był żywy, a nawet jakby zmarł nie wiele by ją to obchodziło i tak widywała go rzadko, mimo iż role miał od razu przy swoim domu. Janis nie wychodziła z pokoju. Czekałam tylko, aż dojdzie do niej, że śmierć jej taty może przynieść dużo większe straty, niż o jednego rolnika mniej. Tak bardzo starała się nam udowodnić swoim zachowaniem, że ma to gdzieś.
-Będzie dobrze- powiedziałam, ale nie usłyszałam, żadnej odpowiedzi. Upewniło mnie to w tym, że Janis właśnie cierpi, a my nie możemy jej pomóc. Pomóc może jej tylko Jim – weźcie głośniej tą piosenkę, podoba mi się.
-Jakiś las, wjeżdżamy? – Wskazał głową Dean.
-Żadnych lasów!
Lasy były jednak wszędzie, ponieważ wjechaliśmy na jakiś górzysty teren. Zaczęliśmy widywać małe pagórki, które pojawiać zaczęły się bardzo często.
-Pójdźmy na jakąś taką odizolowaną polane, rozłóżmy koce i namioty. Chce patrzeć na to piękne niebo nocą.- To nie była sugestia, ja rozkazałam, w miły sposób, zatrzymać Deanowi auto. Zrozumiał mnie, bo za chwile sialiśmy na jakimś pustym, trawiastym polu.
Wysiadłam z auta, a pot zaczął kapać mi z czoła. Janis wzięła mnie pod ramię, a Liam z Deanem wyjmowali potrzebne rzeczy z bagażnika. Nieopodal nas widziałam starą chatkę, a w jej oknie, zgrabiała babcię, która uśmiechnęła się, gdy zauważyła, że patrzę w jej szybę. Zrobiło mi się milej.
Za chwilę chłopcy szturchali się, częściami od namiotu.
-Jak dzieci – westchnęłam i uśmiechnęłam się do nich chwytając za taką samą część, a za mną pobiegła Janis.
Obijaliśmy się nimi dobre pół godziny, aż w końcu przerwałam zabawę, długim okrzykiem bólu. Liam, przez przypadek rozwalił mi palca, uderzając w niego metalową częścią. Najwidoczniej musiałam zahaczyć nim  o coś ostrego. Na początku poczułam ból, a potem widziałam tylko jak krew tryska mi z palca, co najmniej  jak z fontanny. Chłopak przeraził się gorzej niż w momencie, w którym znaleźliśmy martwą kobietę. Szybko pobiegł do auta po apteczkę.
Nie czułam bólu, za to zaczęło robić mi się ciemno przed oczami. Dean złapał mnie, kiedy upadałam na ziemie. Upał, który panował nie pomagał ustać mi na nogach. Liam widząc to zbladł jeszcze bardziej niż ja, przynajmniej tak mi się wydawało. Szybko jednak opatrzył mi palca, a mi udało się być świadomą wszystkiego.
Oczy chłopaka zrobiły się większe, zaczął mnie tak strasznie przepraszać, a mi chciało się śmiać, śmiać z tego, że jestem taką sierotą. To mi zawsze musiało się coś stać. Pokrótce jednak poczułam okropny ból rozchodzący się po mojej dłoni. Mimo wszystko chciałam wyglądać na odważna kobietę, więc siedziałam z zaciśniętymi zębami i tylko pomrukiwałam.
Po długim rozkładaniu namiotów i robieniu ogniska, wszyscy usiedliśmy w kole i piekliśmy kiełbaski, które nie wyglądały na zbyt świeże, ale byliśmy tak bardzo głodni. Janis nie odzywała się przez ten czas, wpatrywała się tylko w płomienie, a zapytana czy wszytko u niej dobrze, zmieniała swój wyraz twarzy na bardzo szczęśliwy. Wiem, że powinnam ją pocieszyć, przytulia cokolwiek, co zrobiła by serialowa przyjaciółka, ale to by jej nie pomogło, wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej uzmysłowiło, że jest źle. Patrzyłam tylko na nią, modląc się, żeby dała radę. Zerknęłam również na Deana sprawdzając jak on zachowuje się w stosunku do niej. Przyjaciel jednak świetnie żartował sobie z Liamem, nie spojrzał w jej stronę ani razu. A więc to tylko seks. Tak mi się zdawało. 
Gdy na niebie zaczęły wyskakiwać gwiazdy poczułam zmęczenie.
-To trochę tak jakby niebo miało pryszcze, co nie?- Czasami zastanawiałam się, czemu Liam był moim chłopakiem.
Na ten żarcik, zaśmiał się jedynie Dean.
W końcu dokończyłam moją kiełbaskę, którą jadłam naprawdę długo. Mój głód minął od razu po pierwszym kęsie, kiedy na języku poczułam dziwny smak, jednak głupio było mi ją wyrzucić, ponieważ reszta się nią zajadała. Dziwaki.
W końcu wepchnęłam do buzi ostatni kęs i skrzywiłam się znów czując wstrętny posmak. Wstałam od razu, czując jak zaczyna robić mi się chłodno. Za rękę złapał mnie Liam i poszliśmy w stronę namiotu. Pożegnaliśmy się z reszta jak byśmy właśnie wracali z podwórka, po tym jak z okien zawołała nas mama. Poczułam się jak małe dziecko podnosząc dloń do góry i machając na pożegnanie Deanowi i Janis.
Wskoczyłam do namiotu i zdjęłam z siebie bluzkę. Już chciałam wciągać na ciało szary sweterek z grubej wełny, kiedy to Liam przyciągnął mnie do siebie i pocałował w nagie ramię.
-Lubię cię taką.
-Jaką? Pół nagą? – Zaśmiałam się.
-Bardziej lubię cię zupełnie nagą. – Pocałował mnie tym razem w szyje, a jego ręce sięgnęły do moich piersi. Ja wciągnęłam na siebie sweter, a Liam spojrzał rozczarowany.
-Nie dzisiaj jeśli nie chcesz zostać tatusiem, skarbie. – Wyszczerzyłam do niego zęby.
-Eh no dobra, jakoś wytrzyma. Chyba. Wiesz, że cię kocham?
-Oj tak wiem, wiem.- Złożył pocałunek na moim czole.
-O co pytali cię na komisariacie? Źle wyglądałaś.
-Pewnie o to samo co ciebie. Wiesz jak przechodzę takie stresujące sytuację.
-Coś kręcisz kotek, wiem to. Nie możesz mi po prostu powiedzieć o co cię pytali? – Nie chciałam, ponieważ bałam się, że w jakiś sposób w coś nas wkopałam. Nie chciałam, żeby był na mnie zły.
-O to i o tamto. Nie gadajmy o tym, mam dość tego tematu.

-Niech ci będzie – pstryknął mnie w nos – Eh kocham cię, wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko? Więc jak coś było nie tak to mów śmiało.
-Chce siusiu.
-Co?
-No siusiu, taka potrzeba. Trochę się boje iść pod krzaczek. – Liam się zaśmiał, a mi udało się świetnie ominąć niewygodny temat. Wiedziałam jednak, że na tym się nie skończy.
Wyszłam z namiotu, dalej słysząc uroczy śmiech Liama. Wstałam i odwróciłam się w lewo, wpadając na Janis. Paliła papierosa.
-Skąd masz fajki? – Zabrzmiałam jak jej matka, aż sama się tego przeraziłam.
-Paczka awaryjna – jej wzrok był pusty, tak samo jak głos. Nie mrugała, patrzyła gdzieś w dal. Nie zwróciła głowy w moją stronę, nawet wtedy, gdy słowa kierowała wprost do mnie.- Jestem zazdrosna.
-O co? – Zdziwiło mnie to. Ta cała sytuacja wydawała się pokręcona. Przede mną stała Janis, ale ani trochę jej nie przypominała. Bałam się jej.
-Jak to jest mieć kogoś, kto pójdzie za tobą w ogień? – Powoli odwróciła głowę w moją stronę, dalej nie mrugając. Jej wzrok mnie przeszył na wskroś.
-Przecież wiesz, wszyscy byśmy poszli za tobą w ogień- mój głos się załamał- czuje od ciebie alkohol.
-Awaryjna butelka – zastopowała na chwile- ale tak naprawdę. Miłość przetrwa. Nie będzie kiedyś tak jak teraz. Weźmiecie ślub, będziecie szczęśliwi. Spotkamy się tylko na waszym ślubie i na moim pogrzebie.
Te słowa mną wstrząsnęły, wypowiadała każdy wyraz uszczypliwie. Już raz tak było, kiedy wypiła za dużo wina. Przypominało jej się wtedy, że nie ma tego czego najbardziej pragnie. Wolności, sztuki, seksu i najważniejszej miłości.
Rzuciła peta w dół i przygasiła go stopą. Odwróciła się do mnie plecami i wróciła do swojego namiotu, pozostawiając mnie samą z otwarta buzią i załzawionymi oczami. Na chwilę przestawał czuć chłód. Przestawałam czuć cokolwiek.

O północy w drodze [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz