Rozdział 5

75 3 0
                                    

Każdy, mówił mi i Janis, że jesteśmy do siebie podobne. Zawsze byłyśmy szczupłe, z taką różnicą, że kiedy moja przyjaciółka zaczęła nabierać kobiecych kształtów, ja sporo schudłam z niewiadomych przyczyn. Pamiętam, że zaczął się wtedy najgorszy okres w moim życiu. Od dziecka byłam chudsza niż moje rówieśniczki. Nie lubiłam jeść, a że mój mózg ośmiolatki nie do końca rozumiał co się dzieje, umiałam wyrzucać jedzenie, kiedy mama nie patrzyła. W końcu wszystko się unormowało, niestety nie trwało to długo. Chwile po przybranej wadze, znów zaczęłam tracić kilogramy. Chodzenie po lekarzach nie należało do moich ulubionych zajęć. Pani doktor, która zajmowała się moją sprawą, dosyć sceptycznie do niej podchodziła, a obelgi, które od niej usłyszałam, po dziś chodzą po mojej głowie. W Końcu wyszłam na prostą, ale za moimi plecami wciąż dało się słyszeć słowo „anorektyczka".
Oprócz podobnej wagi, miałyśmy identyczny wzrost. W wieku, którym zaczyna się rosnąć jedna z nas prześcigała drugą o centymetr i tak w kółko. Potem stanęłyśmy na tym samym, 165 cm.
Różniła nas tylko twarz. Byłyśmy jak księżyc i słońce. Ja miałam niebieskozielone oczy, a Janis brązowe, prawie czarne jak małe węgliki. Nigdy nie mogłam się opalić, zawsze pozostawałam blada, za to mojej przyjaciółce słońce nie było potrzebne. Chodziło też o sam wyraz twarzy, ja zawsze byłam tą jasną, optymistyczną osobą z promieniującym uśmiechem. Nie miałam czasu na smutki, za to Janis miała go na nie, zbyt wiele. Na pierwszy rzut oka była pewną siebie osobą, ale tak naprawdę płakała co noc. Lubiła czuć łzy na swoich policzkach, jej spojrzenie często wydawało się puste. Kiedy wypowiadała jakiś żart, czy uśmiechała się do nas, wyglądała jakby była martwa. Często odnosiłam wrażenie, że cierpienie sprawia, że czuje, że żyje. Sądziła, że skoro odczuwa ból, jest człowiekiem z krwi i kości. Chociaż sama już nie wiem, czy przez to nie czuła się jeszcze gorzej.
Rozumiałam, że Deanowi nie chodziło o mnie. Miałam być Janis. Stałam odwrócona tyłem, akurat pochylałam twarz, więc nie zauważył, że moje krótkie włosy lekko dotykają tafli wody, a nie rozpływają się po niej jak wodorosty. Pomylił kolejki i myślał o tym samym, o czym ja, kiedy sądziłam, ze moich bioder dotykają ręce Liama.
Wróciłam do namiotu w czarnej bluzce chłopaka, którą zgarnęłam idąc się kąpać. Wyglądałam w niej jak w koszuli nocnej, a zapach dezodorantu Liama dodawał mi otuchy. Nie miałam w planach powiadamiać go o tym, co stało się niedawno w jeziorze. Wiedziałam, że nie chciałby słuchać wyjaśnień, ani przez chwile pomyśleć logicznie. Wpakował by się do Deana i zrobił mu awanturę, przez co oby dwoje z Janis musieliby się tłumaczyć. Byłam pewna, że nie powiedzieli by nam w tedy prawdy. Musiałam sama ją poznać w innych okolicznościach. Po prostu położyłam się obok Liama i dałam mu, przykryć się jego rękoma. Zasnęłam czując na plecach jego bijące serce.
Następnego ranka, kiedy wyszłam z chłopakiem za rękę z namiotu, Deana już nie było. Na brzegu jeziora Janis moczyła nogi trzymając w ręku książkę.
-Janis, gdzie jest Dean? - Na dźwięk tego imienia zrobiło mi się dziwnie niedobrze. Naprawdę wolałabym, żeby mój mózg, przestał zastanawiać się nad rozmiarem jego przyrodzenia. Miałam wrażenie, że jeszcze nie do końca doszło Do mnie to co stało się, tamtego wieczora. Dean widział mnie nago....
-Powiedział, że idzie do wsi, znaleźć coś ciekawego. Wróci jak coś wpadnie mu w oko albo się znudzi. - Wyraz twarzy Liama się zmienił. Wiedziałam, że jest zły na Deana, za to, że poszedł sam. Od lat byli kompanami we wszystkich przygodach, domyślał się, że przyjaciel nie chce mu czegoś powiedzieć. Nie poszedł znaleźć ciekawego obiektu, on uciekł.
Słońce przysłoniło kilka chmur, mimo to nadal było bardzo parno. Nie zastanawialiśmy się długo nad tym co będziemy robić, postanowiliśmy rozpalić ognisko. Wydawało się to dziwne, ponieważ rozpalanie ogniska należy do rzeczy, które raczej robi się wieczorem, przy akompaniamencie upitych nastolatków. My jednak lubiliśmy robić wszystko, kiedy chcieliśmy, a nie kiedy wypadało.
Janis przed podróżą kupiła paczkę pianek, które przemyciła do swojego namiotu, żeby zjeść je razem z sosem pomidorowym. Pierwszy raz słyszałam o takim połączeniu, ale przynajmniej teraz mieliśmy co nabić na patyk. Nie znosiłam tego typu słodyczy, ale ogromną przyjemność sprawiało mi trzymanie pianki nad ogniskiem. Wiedziałam, że jej nie zjem, ale musiałam ją upiec.
Nie do opisania jest jak dobrze się bawiłam siedząc przy jeziorze. Podziwiam autorów książek, które czytam. Oni tak świetnie umieją oddać magiczną chwilę, która następuje między ich bohaterami, że czytelnik czuje się jakby był razem z nimi i bawił się równie wyśmienicie. Ja tego nie potrafię, ponieważ nie umiem opisać jak się wtedy czułam. Przecież nie pierwszy raz siedzimy w swoim gronie otulenie promieniami słońca, nie pierwszy raz nasza trójka opowiada sobie żarty i śmieje się z rzeczy, które tylko my zrozumiemy, nie pierwszy raz czujemy brak Deana i zostawiamy mimo wszystko wolne miejsce gdyby zaraz miał się magicznie pojawić. Jednak pierwszy raz poczułam, że robię to co chce, że jestem wolna.
Z długiej paplaniny Janis dało się usłyszeć coś o krwi dziewic i, że właśnie nią powinniśmy narysować pentagramy na naszych namiotach. Mówiła poważnie.
-Szkoda, że nie ma tu z nami żadnej dziewicy. - Miała rację.
Szybko wstała z miejsca, biegnąc do swojego śpiworu. Wyszła z namiotu trzymając dumnie puszkę sosu pomidorowego niczym puchar za zajęcie pierwszego miejsca. Seksownie zanurzyła palec w sosie po czym go oblizała, a ja zakryłam oczy Liamowi, który usiłował szybko zdjąć moją rękę ze swojej twarzy. Janis, zaczęła kreślić pentagram brudnym palcem. Sos odpadał, ale zostawiał czerwone ślady, jak stara krew.
-Wasza kolej .
-A co z namiotem Deana? - Wzięłam sos do ręki. Od zawsze umiałam rysować, odziedziczyłam ten talent po mojej mamie, jednak rysowanie brudnym palcem, nie należało do najprostszych rzeczy. Postanowiłam wyróżnić aktualny dom Deana i narysowałam pięknego jednorożca, w tym samym czasie Liam, kończył zdobić nasz namiot.
Dopiero wieczorem, kiedy każdy był przejedzony wszystkim co zdołaliśmy zabrać z auta, wrócił Dean.
Nie patrzył na mnie.
Liam podszedł do niego z kwaśna miną, jednak przyjaciel pokrzepiająco poklepał go w ramie. Według niego, Dean wydawał się taki mały.
-Mam coś ciekawego, ubierzcie dresy!
Dresy oznaczały jedno: przygodę. Było ciepło, a gruby materiał spodni nie ułatwiał nam przebrnięcia przez parne powietrze, jednak jeśli nie chcieliśmy skończyć z obdartym nogami lub zniszczonymi, ulubionymi dżinsami, wypadało je założyć. Moje były szare, wszystko u mnie było szare. Kochałam ten kolor za to, że prawie nikt go nie wybierał. Wydawał się taki zwykły, pomiędzy czarnym, a białym. Piękny.
Stawiliśmy się przy miejscu gdzie jeszcze niedawno jarzył się ogień. Liam z Deanem założyli na plecy, plecaki, wypełnione potrzebnymi rzeczami. Latarki, zapalniczki, jakaś lina i mała apteczka. Nigdy nie było wiadomo czy komuś nie wbije się szkło w rękę lub za późno schyli głowę, wchodząc do środka.
Wychodząc z lasu co parę drzew chłopcy wyryli swoimi nożami strzałki prowadzące do naszego „obozu". Dean przyznał się, że wrócił późno dlatego, że błądził w lesie.
Był wieczór, ale słońce mocno dawało o sobie znać, świeciło rozjaśniając nam drogę.
Szliśmy, najzwyklejsza, polną drogą. Zamiast asfaltu pod naszymi nogami skrzypiał piach, a po bokach zamiast budynków, wznosiły się pola pszenicy. Cisza, która panowała była bardzo przyjemna dla naszych uszu, które przez całe życie słyszały tylko dźwięk silnika, krzyk dzieci i szybki tupot stóp, śpieszących się ludzi. Nikt się nie odzywał, nie chcieliśmy psuć tej chwili. Dopiero kiedy zeszliśmy w stronę jakiegoś małego miasteczka, zaczęliśmy komentować postawione domy. Wydawać się mogło, że nie ma tu żywej duszy. Budynki miały pozasłaniane okna, grubymi roletami, większość domów obdarta była z farby.
-Miasto duchów - skomentowała Janis
-To strasznie intrygujące. - Lubiłam horrory, w takim momencie, moja głowa, powracała do ulubionych tytułów.
Wystraszyłam się kiedy wiatr poruszył dzwonkami, wiszącymi na jednym z tarasów. Złapałam Liama za rękę i kiwnęłam głową pierwszej kobiecie jaką zauważyłam. Była to starsza pani z białymi włosami jak śnieg. Nie pasowała do tego wszystkiego, miała mocne czerwone usta, różowe policzki i niebieski cień na powiekach. Bujała się na brązowym fotelu trzymając w ręku książkę. Uśmiechnęła się do mnie. Wszyscy odwrócili się w stronę, w którą patrzyłam, kobieta kiwnęła głową całej reszcie.
Z jednej strony to normalne zachowanie, w tym miejscu wydawało się przerażające.
-Jesteśmy!- krzyknął Dean, gdy się tak uśmiechał, wydawał się młodszy.
Z ziemi wystawał powojenny bunkier. Tak właściwe, było to kilka cegieł poustawianych obok siebie, paru z nich brakowało. Wejście było zabarykadowane, ale nie na tyle, żeby nasi chłopcy sobie z tym nie poradzili. Zwiedzaliśmy już takie miejsca, w naszej miejscowości z nadzieją, że w powojennych Bunkrach znajdziemy coś niesamowitego. Wszystkie jednak, najczęściej służyły już jako śmietniki lub w połowie były zawalone.
Weszliśmy do środka. Trzeba było schylić głowy, aby nie zarobić guza. Szliśmy małymi schodkami w dół, Dean, który szedł na naszym czele, świecił latarką. Słyszałam jak obok mnie przebiegają myszy i starałam się nie myśleć o tym, że nade mną, najprawdopodobniej znajduje się tysiące pająków.
Byliśmy na samym dole. Mogłam się spokojnie wyprostować. Bunkier nie był ani duży ani długi. Na samym dole było pusto, otaczały nas jedyne ściany i kurz, który w świetle latarki wyglądał jak śnieg.
-Idziemy dalej? Chyba nic tu nie ma.
-Możemy pójść i tak nie jest długi.
-Chłopcy, jeszcze nie nauczyliście się, że w tych bunkrach nic Nie ma?
-Śmierdzi.- Czemu to zawsze ja stwierdzałam, że coś nieprzyjemnie pachnie?
Poszliśmy trochę dalej. Jedna ze ścian osunęła się, z ciekawości zajrzałam za nią.
Krzyknęłam.
Mój wrzask odbił się od wszystkich ścian i uderzył mnie z powrotem w głowie, poczułam, że nogi się pode mną łamią. Obraz zaczął zanikać po trochu, a zapach uderzył do moich nozdrzy.
Zemdlałam.
-Kochanie! Proszę cię kochanie!
Te słowa obudziły mnie. Poczułam przeszywający ból w mojej potylicy. Obraz zaczął mi się rozjaśniać. Nade mną blady Liam, klepał mnie po policzkach, w tle Janis siedziała na jakimś kamieniu z szeroko otwartymi oczami, tak samo blada jak mój chłopak. Dena nie mogłam namierzyć wzrokiem.
Podniosłam się z ziemi i znów się zachwiałam. Liam wziął mnie na ręce.
-Znaleźliśmy trupa, co teraz?- pierwsza ciszę przerwała Janis.
-Może jest tu od bardzo, bardzo dawna?
-Wygląda na Świeżego - zasugerował Dean. -Nie zadzwonimy na policjie, nie wiemy nawet gdzie jesteśmy. Widocznie nikt go nie szuka. Widzieliście to miasto? Nie wiem czy jest tu ktokolwiek oprócz tamtej kobiety! - Dean mówił jakby opowiadał bajkę dziecku. Nie denerwował się, nie dyszał po prostu szczegółowo opisał co zrobimy. Rozumiałam czemu nie chce dzwonić po policje. Nikomu nie chciało obchodzić się z bandą mundurowych. Co jeśli oskarżyli by o to, któregoś z nas? Jednak był to kogoś syn, może brat, mąż i ojciec.
-Zadzwońmy.
-Nie. - powiedział to tak dobitnie, że aż przez chwile pomyślałam, że to on może być sprawcom.
-Zadzwońmy i odjedźmy.
I tak zrobiliśmy, ale policja zachowywała się bardzo dziwnie. Sami kazali nam odjechać, a nie poczekać jak robi się to normalnie. Przynajmniej tak widziałam w filmie. Zbyli nas, przekazaliśmy im wiadomość o trupie w starym bunkrze, a oni potraktowali to jak kradzież marchewek ze straganu. Zastanawiało mnie to, ale z przyjemnością odeszłam z tego śmierdzącego miejsca. Trzęsły mi się ręce. Co powinniśmy zrobić w takiej sytuacji? Właśnie znalazłam zwłoki, a policja kazała mi stąd odejść, nie pozwolili nam nawet na nich poczekać. Chciałam się dowiedzieć o co chodzi, ale Dean pędził już dawno przed siebie. To miasto, może wieś, było bardzo dziwne. Chciałam się stąd wynosić jak najprędzej.
Liam niósł mnie na plecach na wszelki wypadek gdybym znowu miała upaść.
-Nic mi tu nie gra! Tak się nie zachowuje policja.
-Jade ma racje, nie wiem co to było.
- Mam dość, cały czas widzę jego twarz przed oczami. Po prostu przestańcie o tym mówić- powiedziała szeptem Janis, jakby samo wypowiadanie tych słów sprawiało jej ból.
-Wrócimy tu jutro. Ta pani, to małe miasteczko wszystko się rozniesie, zapytam jej.
-Skąd wiesz, ze jutro tez wyjdzie na zewnątrz, a nie będzie siedziała w domu jak reszta, Jade tu nikogo nie ma.
Oni byli, ale przed czymś się ukrywali.
W drodze do namiotu zasnęłam, jak zawsze w stresowych sytuacjach. Liam położył mnie na śpiworze i dopiero wtedy kamień wbijający mi się w łopatkę sprawił, że otworzyłam oczy. Z zewnątrz usłyszałam dużo głosów, moi przyjaciele ewidentnie z kimś rozmawiali. Poprawiłam rozczochrane włosy i rozsunęłam suwak. Moim oczom ukazała się grupa ludzi przypominających hipisów, wyglądali jakby ktoś wyjął ich ze starego teledysku. Było to niesamowite widzieć takie osoby na żywo.
Liam zauważył, że wystawiłam głowę z namiotu i zachęcająco pomachał mi ręką.
Podeszłam.
-To moja dziewczyna, Jade- Wszyscy mi pomachali, zrobiłam to samo. -Teraz możecie powiedzieć o co chodzi.
Usiadłam w kręgu zwariowanych ludzi. Było to czterech mężczyzn i dwie kobiety. Mieli bujne loki, albo długie, proste włosy do tyłka jak Janis. Zawsze chciałam mieć takie okulary, jak mężczyzna, który wyglądał jak ubarwiony Slash z młodych lat. Kobiety były ubrane w ładne, zwiewne sukienki opuszczone na ramiona, ich głowy zdobiły wianki, a na piersi opadał różowy znak pokoju. Mężczyźni wyglądali bardziej zabawnie niż ładnie. Ciężko było określić ich wiek, większość ich twarzy zasłaniały włosy, ale również to w jaki sposób się uśmiechali bardzo ich odmładzało. Jednak gdy Liam powiedział, że mogą zaczynać przybrali poważne miny, tylko jedna z kobiet zaczęła pleść mały warkoczyk na moich włosach i w ogóle nie słuchała o czym mówi jej przyjaciel.
Obok małej chatki stał ich wóz pomalowany na niebiesko zielono. Pewnie sądzili, że będą tu sami, połączą się z naturą czy cokolwiek innego co robią hipisi. Nie rozpakowali jednak swoich bagaży, chyba, ze ich nie mieli. W głębi duszy miałam nadzieje, że potem wyjadą i zostawią nas z powrotem samych.
-Znaleźliście trupa i uwierzcie, że nic nikt z nim nie zrobi. Policja ma tu dosyć rygorystyczne zasady, a że miasteczko jest małe nikt o nim nie wie, to robią co chcą. Zapewne, któryś z komendantów dokonał zabójstwa, albo szalony brat porucznika jest temu winien. Podobno zabił toporem swoją żonę i córkę, ale ludzie się tu nudzą i wymyślają wiele plotek. Prawda jest taka, że od dwóch lat zabójstwa są tu dosyć częste, ale ludzie nic sobie z tego nie robią, ponieważ śmierć ponoszą raczej pijący lub jacyś szaleńcy gwałcący dzieci. Nikt po nich nie płacze. Są takie miejsca, o których się nie mówi, nie dlatego, że skrywają mroczne sekrety, ale nikt o nich nie słyszał. Popatrzcie, to taka mała wieś, że przejezdni nie zwracają na nią nawet uwagi. Większość osób zamieszkałych to starsi ludzie, ponieważ młodzi uciekają stąd jak najprędzej. Ono pewnie niedługo zniknie i nikt nie będzie o tym mówił. Nie usłyszycie o tym w telewizji ani radiu. Nie przejmujcie się tym trupem, najprawdopodobniej zgwałcił jakąś jedenastolatkę. -mężczyzna mówił to bardzo zwyczajnie, jakby przywykł do znajdowania trupów na środku chodnika i kopania ich niczym pustej puszki coca coli, stojącej mu na drodze. - często tu bywamy, przyjeżdżamy nad to jezioro, ale teraz ktoś nas wyprzedził. Pozwólcie, że zostaniemy tu tylko na tą noc i damy wam spokój, ale teraz bracia i siostry, powdychajmy tego cudownego powietrza.
„Wdychanie tego cudownego powietrza" nie było wdychaniem t e g o powietrza. Kobiety ze swojego dekoltu wyjęły skręcone jointy, a mężczyźni dołożyli ich więcej ze swoich kieszeni. Każdy z nas dostał blanta. To nie był mój pierwszy raz obcowania z marihuanom. Dean już kiedyś dla zabawy i dla zarobienia kilku groszy, założył własną „plantacje". Były to trzy roślinki w czarnych doniczkach, chowane w lesie przed ludźmi. Oczywiście Dean, jako nasz przyjaciel poczęstował nas darmową porcją. Nie przepadałam jednak za zielonym i kończyło się to u mnie na góra dwóch buchach. Janis zawsze była zjarana i wtedy dopiero bawiła się naprawdę świetnie. Mój przyjaciel potrafił turlać się po ziemi lub dostawał przypływu weny i opowiadał niestworzone historie. Liam był raczej takim samym typem co ja.
Tym razem było zupełnie inaczej. Już wiem czemu Dean udawał ślimaka, a Janis widziała wszędzie płomienie. Odkryłam, że tak naprawdę nigdy nie byłam zjarana, dopiero teraz dowiedziałam się co to znaczy. Kiedy mój mózg wypełnił się tysiącem pozytywnych myśli, zdjęłam bluzkę, a potem stanik. Liam, który czuł to samo co ja, ściągnął swoją koszulkę a potem spodnie razem z majtkami i wbiegł za mną do jeziora zasłaniając moje piersi swoimi rękoma. Nie wiem kiedy zrobiło się ciemno, ale kiedy chłopak podbiegł do mnie ujrzałam odbijający się w wodzie księżyc. Wszyscy wstali i powtórzyli moje kroki.
Czułam się jakbym właśnie znalazła w markecie ulubione cukierki z dzieciństwa, powoli odkręcała papierek i w końcu poczuła na języku smak za którym tęskniłam. Ekstaza.
Było mi tak dobrze, że nie zwracałam uwagi, że moje piersi są najmniejsze, albo, że moje wystające kości wyglądają gorzej. Nie obchodziło mnie, że dwie obce mi kobiety, których imion nawet nie znałam, nie przystrzygły się na dole i właśnie do połowy zanurzone w wodzie głaskały się po ramionach. Nie zwróciłam uwagi na to czy Janis właśnie nie zabawia się z Deanem, chociaż wydawało mi się, że bawią się razem.
Pływaliśmy, skakaliśmy do wody. Byłam pewna, że nasz śmiech słychać było u staruszki na bujanym fotelu. Czułam się bosko, jak nigdy. Miałam tyle energii, chciałam biegać, tańczyć śpiewać, wszystko na raz. Wydawało mi się, że słyszę muzykę, że obok mnie płynie jakieś niezwykłe zwierzę, że woda błyszczy, a księżyc rusza się razem z moim ciałem. Serce przyspieszyło, nie mogłam skupić wzroku w jednym miejscu. Dobrze, że woda była chłodna, bo moje ciało płonęło, najsilniejszym, najbardziej jaskrawym ogniem. Upadłam na plecy i pozwoliłam, aby jezioro pieściło każdy kawałek mojej skóry. Fale lekko muskały moje ręce, nogi, brzuch. Uszy słyszały śmiech moich przyjaciół i obcych ludzi, z którymi poczułam nagle więź, jakby przepływała między nami niesiona przez wodę. Moje myśli, nie mogłam ich skupić na jednym. Tysiące obrazów naraz przepływało mi przez głowę. Obrazy Liama, Janis jako dziecka, Deana na pociągach. Nie pamiętam o czym rozmawialiśmy, nie umiem powtórzyć figur w jakie układały się nasze ciała, ale kiedy jeden z mężczyzn wyjął ukulele, a prawdziwa muzyka odbijała się od drzew czułam, że żyje, że kocham to życie.
Po paru godzinach wywietrzałam, wiedziałam, że wspaniała marihuana przestała działać, a ja nadal czułam tą samą euforię.
Poczułam się głodna, głodna jego ciała, dotyku. Pragnęłam go. On mnie też, widziałam to w jego oczach. Stałam nago, ale tylko on tak na mnie patrzył, tak łapczywie. Chwycił mnie za nadgarstek przyciągnął do siebie. Mogę przysiąc, że jego oczy świeciły wtedy bardziej niż gwiazdy na niebie. Pocałunek. Jego usta na moich ułożone w piękny taniec, tańczyliśmy na swoich wargach. Języki zaplątały się nam już kilka razy, a ja czułam to wszystko na dole. Przyjemność, której nie da się opisać, coś dużo lepszego od zażywania narkotyków.
Znaleźliśmy się w namiocie. Ja przybita pod jego ciężarem, przyszpilił moją rękę do miękkiego śpiwora. Wiłam się, wydawałam zduszone dźwięki, nie mogłam się powstrzymać kiedy ruszał swoimi biodrami w przód i w tył. Powoli, ale intensywnie. Było mi tak dobrze, tak błogo, jakbym właśnie umarła, leciała do góry, płonęłam i rozpryskiwała się na wszystkie strony. Pieścił moje piersi, mój brzuch, lekko gładził twarz.
Spojrzał w moje oczy.
-Kocham cię.

O północy w drodze [Zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz