Rozdział 1 "Bezpieczna przystań"

226 28 30
                                    

1 września 1939r.

     Co byście zrobili, gdyby w jednej chwili cały świat zawaliłby się wam na głowę? Gdyby niebo pociemniało od złowrogich samolotów? Gdzie byście byli? 

      Pierwszego września trzydziestego dziewiątego mało kto myślał o wojnie. Warszawiacy toczyli swoje rutynowe życie, przejmując się bardziej sprawami rodzinnymi i finansowymi, niż groźnym sąsiadem.

      Tak samo było na Powiślu w jednej ze starych kamienic. Już dawno tu nie zaglądałem, ale tym razem coś delikatnie uderzyło w okno na pierwszym piętrze, przykuwając moją uwagę. Drugi raz, trzeci. Kamyczki co chwila spadały na ziemię, odbijając się od szkła.

     Siedząca przy stole brunetka podniosła się, ociężale ruszając w stronę wyblakłej firanki.

     – Kogo tam niesie – mruknęła pod nosem zirytowana.

     Bladymi jak ściana dłońmi otworzyła okno na oścież i wyjrzała na zewnątrz. Ciemne kosmyki zafalowały pod wpływem mojego dotyku. Bystre oczy błądziły po ulicy, szukając źródła zamieszania. Nie lubiła, gdy ktoś przeszkadzał jej w pracy i to bardzo.

       Westchnęła głośno, gdy nie znalazła nikogo znajomego. Zdenerwowana wróciła do stanowiska, po czym kontynuowała swoją niewielką robótkę.

      Mieszkanie przy Miodowej nie było spełnieniem marzeń, jednak bez problemu mieściło cztery osoby. Matka najczęściej zostawała w domu, gotując ubogi obiad bądź sprzątając, więc o tłoku nie było mowy. Czasami tylko wychodziła na zakupy lub na spacer do parku. Jej mąż, chociaż miał ogromne zamiłowanie do matematyki, pracował w warsztacie za liche pieniądze. Wychodził o świcie, a wracał najczęściej juź po zmroku. Z początku dzieci ubolewały nad tym, bo jednak ojciec to poważna życiowa rola. Lecz z czasem jak oczy przyzwyczajają się do ciemności, tak i one nie zwracały uwagę na jego nieobecność.

      Po zresztą Marysia nienawidziła powrotów ojca oraz zapachu smaru jaki ze sobą przynosił. Zawsze miała ochotę zwymiotować i jak najszybciej otworzyć okno.

      Kamyczek po raz kolejny uderzył w szybę, spadając w resztki kałuży. Brunetka przemknęła oczy, próbując się skoncentrować, ale cichy stukot znów rozległ się w jej uszach.

     Tym razem podeszła do okna najszybciej jak tylko potrafiła. Zamaszystym ruchem otworzyła je na oścież i wyjrzała na zewnątrz, chwiejąc lekko.

     – Serwus! – znajomy głos, przykuł uwagę złośnicy.

     Stojąca na chodniku para, pomachała dziewczynie z młodzieńczą energią. Skinęła w niemej odpowiedzi.

     Musiała przyznać, że uspokoiła się na widok bliźniaków, bo przynajmniej nie musiała krzyczeć na roześmianą bandę urwisów.

     – Prościej było by zapukać! – odezwała się ciut za głośno.

     Dziewczyna o włosach w kolorze ciemnego piasku, wzruszyła ramionami.

      – To jego pomysł – odpowiedziała, wskazując w stronę klatki schodowej.

      Marysia chciała się wychylić jeszcze bardziej, lecz naszczęście nieznajomy uprzedził ją, wyłaniając się z wnętrza budynku.

       Puścił dziewczynie oczko, podrzucając w dłoni masę innych kamyków.

     Adam Kucharczyk - zapalony harcerz, chłopak z wyobraźnią oraz odwagą jak stąd do Gdańska. Uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd zębów.

      – Pestka! Idziemy nad Wisłę. Idziesz z nami? – spytała blondynka.

     Marysia pokręciła przecząco głową.
     – Nie mogę, muszę pomóc w domu.

     – Oj chodź z nami! – nalegała, nie mogąc ustać w miejscu.

      Radosny chichot wypełnił ulicę Miodową, przykuwając uwagę zgromadzonych. Ubłocona piłka odbiła się od kamienicy, zostawiając po sobie mokry ślad. Kucharczyk złapał przebiegającą obok dziewczynke i wziął ją na ręce.

     – Ula! Powiedz coś siostrze, bo nie chce z nami iść – zaczął, przyglądając się dziecku.

      Twarz trzynastolatki była pokryta ciemnymi smugami, a jej czoło błyszczało się od potu. Przełknęła ciężko ślinę, próbując coś powiedzieć.

      – Pestka zejdź na dół! – zawołała.

      Dmuchnąłem niosąc ten niewinny głos ponad dachy i to tam natknąłem się na Los. Siedział na kominie, spoglądając na wszystkich z wysoka. Był czymś rozbawiony, a to nie wróżyło nic dobrego. Ostatnimi czasy, gdy pojawił się na wsi pod naszą Warszawką, przyniósł ze sobą śmierć. To wtedy matka Urszulki wyzionęła ducha i osierociła jedyne dziecko.

       – Siostra cię nawet prosi. Młodej odmówisz? – głos Adama przerwał moje wnikliwe obserwacje.

      Brunetka wywróciła teatralnie oczami i zniknęła we wnętrzu kamienicy.

     – Mogę już iść? – dziewczynka obruszyła się zniecierpliwionona.

     – Ej, ej, ej – Kucharczyk zatrzymał ją od razu, gdy jej stopy dotknęły ziemi. – Gdy dzień ponury?

      – Głowa do góry! – dokończyła, wyrzucając ręce w niebo.

     Chłopak zmierzwił jej czarne jak heban włosy i pacnął lekko w nos. Uwielbiał tą małą, roześmianą istotkę, a to powiedzenie było przypieczętowaniem ich przyjaźni. Uważał ją niemal za siostrę, której nigdy nie miał.

       – Ula uważaj! – krzyknęła Marysia, widząc jedynie znikające za rogiem warkocze.

       Stanęła na przeciwko przyjaciół i skrzyżowała ręce na piersi, udając obrażoną.

       – Jak tak dalej pójdzie to przez was mnie z domu wyrzucą.

       – Oj przestań, pani Danuta jest najmilszą osobą jaką znam – odezwała się blondynka, machając lekceważąco dłonią.

        Rodzeństwo Hirszfeldów było znane jako "muzik", co w języku jidysz oznaczało muzykalne. Od małego uczyli się grać, ona na pianienie, a on na akordeonie. Ich ojciec - Filip Hirszfeld, również czasami grywał w niewielkiej kawiarence na Starym Mieście, gdzie poznał swoją żonę - rodowitą polkę. To po niej dzieci odziedziczyły jasne włosy oraz masę piegów na twarzy.

       – Patrzcie, chyba cukier darmo dają – Adam szturchnął stojącego obok siedemnastolatka i wskazał na grupkę stojącą pod jednym z otwartych okien.

      Zaciekawieni ruszyli pospiesznie w ich stronę. Z ogromną niechęcią dmuchnąłem mocniej, aby głos dobiegający z radia dotarł również do nich. Głos mężczyzny był zachrypnięty i odrobinę niepewny, jakby sam nie wierzył w to co mówi.

      – O świcie Niemieckie siły zaatakowały Wolne Miasto Gdańsk...

      Marysia zmarszczyła brwi, przyglądając się przyjaciółce. Atak na Polskę? Przecież to nie możliwe, nikt nie miał prawa naruszyć ich bezpiecznej przystani na ulicy Miodowej.

Wichrowe słowa Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz