Adam Mickiewicz, Polska, Francja; ponoć to MickiewPol XD; totalnie romans, wiecie? XD [mogłam popełnić błąd i to zasugerować, ale to był wypadek ;-; ~Lizzie]
Odkąd nie miał żadnego konkretnego zajęcia, dnie i noce rozmyślał nad swoim nowym dziełem, które aktualnie tworzył. Od roku pomysł krążył mu po głowie, ale jakoś nie było się kiedy za to zabrać. Ciągle to inni zaprzątali mu głowę. A to Słowacki (nie żeby się nim przejmował czy coś), a to Karolina, a to inna Karolina... no nie było kiedy zacząć! A teraz nie mógł wręcz spać, bo ciągle dręczyła go chęć pisania. Taki okrutny los spotkał oto wielkiego poetę Mickiewicza. Ślęcząc tak nad zabazgraną kartką z jakimiś ideami, postanowił się przejść. Chłodne powietrze na pewno rozjaśni mu umysł, który sobie chwilę odetchnie. W ten sposób na pewno wreszcie zacznie! Chwycił swój płaszcz i opuścił tymczasowe mieszkanie. Aktualnie znajdował się w Paryżu na emigracji. Nienawidził tego miasta. Było paskudne. Ludzie odtrącali swoje korzenie i tradycje, kierując się Bóg wie czym. Ta część Europy była inna. Nie to co tam, w domu. Tam wszyscy zawsze dbali o przeszłość swych rodzin. Swego narodu. A tu? Tu było zgorszenie. Adam miał ochotę opuścić to miejsce jak najszybciej, ale nie mógł. Nie miał gdzie się udać, a w ojczyźnie czekały go tylko prześladowania. Musiał zostać. Przynajmniej na razie.
Październik zaczął się na dobre. Wszyscy chodzili cieple ubrani i palili w kominkach. Na ulicach walały się liście w ciepłych odcieniach, opadłe z drzew. Pozbywały się czegoś, co w momencie umierania przybierało piękną postać. Przez cały rok zielone, dawały życie brązowe konarowi, aby ten odtrącił je, gdy nie starczało już na przeżycie dla każdego listeczka i samego pnia. A potem tworzy nowe... czy nie tak funkcjonuje świat? Pan odtrąci sługi dobre, kiedy nie będzie starczać mu majątku, a ci będą robić wszystko by pozostać... nawet nie znając przyczyny. Westchnął i zaczął przyglądać się chodnikowi. Miał odpocząć, nie tworzyć kolejne poematy. Teraz ma się skupić na tym jednym. To powinno być dzieło życia!
Ludzi prawie nie było. W sumie co się dziwić. Nie dość, że późna pora, to jeszcze ciemno. I zimno. Ale oni musieli załatwić swoje sprawy, a Mickiewicz musiał odsapnąć chwile. A może by zacząć jednak od inwokacji? Spacerował już dobry kawał czasu, obserwując wszystko dookoła, chcąc myśleć wreszcie o czymś innym niż ten pomysł. Jakaś kobieta przechadzała się pewnie z mężem, opowiadając mu coś zaciekle po francusku, albo indziej przechodziły szybkim krokiem pojedyncze osoby. Gdzieś nawet przebiegł bezpański kot. Znalazł się wreszcie w małym parku. Takim do posiedzenia. Obserwując uważnie każdy szczegół, oświetlony słabym światłem latarni na jednej z ławek dostrzegł kogoś. Była to jakaś młoda, samotna dama, która siedziała załamana. Adama zaciekawiła owa osoba. Nie był to częsty widok, samotnej kobiety o tej porze i to w takim stanie. Podszedł bliżej
- Przepraszam panią... - zaczął, kładąc ostrożnie dłoń na jej ramieniu, ta nagle, zlękniona, wyprostowała się i spojrzała wystraszonym wzrokiem na mężczyznę. Miała krótkie, blond włosy i piękne szmaragdowe oczy.
-Wybaczy pani. - przeprosił zaraz za to wystraszenie biednej nieznajomej. Ta jeszcze chwile wpatrywała się w niego. Wyglądała na nieco zmęczoną.
- N-nic się nie s-stało. - wyjąkała, odwracając wzrok. Mickiewicza zaskoczyło, że powiedziała to w jego ojczystym języku. Rodaczka?
- Pani z Polski? - spytał. Ta nieśmiale pokiwała głową i mruknęła twierdząco - Och, czemu się dziwię, tak piękna panienka musi pochodzić ze słowiańskich stron. - poeta nie mógł się oprzeć, by nie skokietować tej damy. Jej wspaniałe oczy, drobna postura. Prawdziwa piękność. I jeszcze Polka.
- D-dziękuję. - wyjąkała
- Mogę spytać co panienka robi tu sama o tej porze? To nie jest zbyt bezpieczne ani odpowiednie... - dziewczyna milczała przez pewien czas, próbując się przełamać do mowy
- Ja... - zaczęła cicho - Nie m-mam się gdzie udać. - pisnęła. Jej nieśmiałość była równie słodka co ona sama. Odpowiedź go zaskoczyła. Jeśli nie ma się gdzie udać, po co tu przyjechała?
- Nie ma? - blondynka pokręciła głową - Więc co panienka tu robi?! - pożałował swojego tonu, bo biedna Polka chyba się go zlękła - Och... um. Przepraszam. Powinienem być milszy.
- To nic... ja, uciekłam... - wyszeptała. Uciekła? Jest na emigracji, bo ją prześladują? Zupełnie jak u niego...
- Doskonale znam pani los, więc proszę pozwolić mi przenocować panienkę u siebie. - oświadczył, wyciągając rękę. Dziewczyna popatrzyła na niego zaskoczona i z lekkim rumieńcem, skorzystała z pomocnej dłoni Mickiewicza. Wstała, a z jej sukienki spadła jakaś kartka. Natychmiast ją podniósł
- Proszę. Mogę spytać co to? - podał ją z powrotem
- Dzi-dziękuję, to list... - wzięła ją niepewnie
- List? Od rodziny?
- W pewnym sensie.
- No dobrze, proszę za mną. I niech panienka opowie mi wszystko, a z pewnością pomogę. - powiedział Adam - Ale chwila! Gdzie moje maniery! Adam Mickiewicz, niezmiernie miło mi panią poznać! - przedstawił się, całując blondynkę w dłoń
- Felicja Łukasiewicz - odparła z lekkim rumieńcem.
CZYTASZ
Hetashoty
De Todo"one-shoty"... Dobra, bądźmy szczerzy to opowiadania, których nie chcemy umieszczać jako osobne książki, bo mają za mało rozdziałów na takie miano osobnej knigi. Uwaga! Tu jest dużo LietPola. Ale szczęście nie samego samego LietPola. Inne shipy i rz...