Lvl. 11

131 5 1
                                    

A więc tak, wiem, jestem najgorsza na  świecie i nie było mnie tu od wieków. Ale przybył sezon świąteczny, jestem w domu rodzinnym by uczcić urodzinki Jezuska, a co za tym idzie - całymi dniami nie odchodzę od laptopa i mam  wreszcie czas na internetowanie. 

Postanowiłam w tym rozdziale nie robić kolejnej dramy, chociaż i tak dzieje się tu już chyba niezła opera mydlana. 

Jest trzecia trzydzieści i gdyby nie bijące po oczach czerwone podkreślenia - tekst poniżej byłby gramatycznym piekłem. 

Tak czy inaczej - postanowiłam, że jak bardzo bym się sama przed sobą nie próbowała wymigać, to wstawię ten rozdział za wszelką cenę. No i jest. Jaki jest - tego nie wiem, ale zdecydowanie WIDNIEJE. Także, nie przedłużając, enjoy! 

___________________

Sherlock nerwowo bębnił palcami o metalowy fragment lady. Że też dał się wmanewrować w zakupy spożywcze! Zbyt wiele irytujących bodźców wokół i to cholerne czekanie w kolejce doprowadzały go do szału. Z zamyślenia wyrwał go spokojny głos Johna.

- Sherlock?
- Tak?
- Pytałem czy weźmiesz jeszcze czekoladki, są w promocji.
- Ah, no tak, oczywiście.
Brunet sięgnął po smakołyk i umiejscowił go wśród kłębiących się na ladzie produktów.
- Chryste, jakim Ty jesteś cholerykiem!  - lekarz wydawał się rozbawiony zbolałym wyrazem twarzy partnera.
Wyżej wspomniany partner zapewne odpowiedziałby jakąś zmyślną ripostą, ale nadeszła ich kolej na wypłacenie się z tej sterty niepotrzebnej strawy.

Zmierzali po parkingu rozmawiając pogodnie, kiedy zza zaparkowanego nieopodal Passata dał się słyszeć cienki, melodyjny głos.
- John! Hej, John! - Rudowłosa kobieta machała przyjaźnie w ich stronę.
- O! Samantha! Hej, miło Cię widzieć. Jak się masz?
- Wiesz, po staremu. Niedzielne zakupy, nic ciekawego. - Spojrzała na lekko skonsternowanego Sherlocka. - My się chyba nie znamy?
- Oh, to Sherlock, mój.. - John zaciął się na chwilę. - Mój przyjaciel.. - ostatnie słowo wypowiedział niepewnie lekko łamiącym się głosem.
Detektyw poczuł ukłucie żalu. Oczywiście nie chciał afiszować się obściskując na środku ulicy, ale jednak umniejszenie jego roli mogło wskazywać, że John nie czuje się swobodnie z ich obecnym statusem.
Blondyn spojrzał niepewnie na swego partnera zauważając napięcie na jego twarzy. Jeszcze chwilę mówił z kobietą wymieniając się typową ,, gadką szmatką" po czym pożegnał się grzecznie udając w stronę stojącej nieopodal taksówki. Sherlock podążał kilka kroków za nim, z twarzą nie wyrażającą emocji wpatrywał się w swoje buty.

Po powrocie do mieszkania od razu udał się do pokoju, zrzucił niedbale wierzchnie odkrycie i już sięgał po skrzypce, gdy w drzwiach salonu usłyszał przepraszający głos Johna.
- Sherlock..?
Obejrzał się na blondyna pytającym wzrokiem.
- Ja.. sam nie wiem czemu to powiedziałem. Chyba jeszcze nie umiem przywyknąć do myśli, że ludzie.. no wiedzą. O nas.
- Masz na myśli mogliby wiedzieć?
- Oh, Sherlock.. - John podszedł do stojącego przed nim mężczyzny i nieśmiało przytulił go od tyłu. Ten jednak zamiast zwykłych dla siebie reakcji stał nadal niewzruszony.

Watson złożył delikatny pocałunek na karku bruneta, wyczuwając dreszcz przeszywający go pod wpływem dotyku.  Odbiór zachęcającej reakcji zachęcił go do kolejnych, coraz odważniejszych muśnięć.

 Gdy zęby jego partnera zacisnęły się nieznacznie na uchu skrywanym za falą bujnych loków, detektyw był zmuszony na porzucenie swojej pokerowej maski niewzruszenia. Na znak przyzwolenia mimowolnie przechylił głowę obnażając długą, bladą szyję. Zaskoczony spływającą na niego nagle intensywnością doznań płynącą z coraz bardziej namiętnych i odważnych pocałunków, wbił paznokcie w spoczywającą na swojej talii, silną dłoń. 

John pozwolił sobie lekko ugryźć gładką powierzchnię pod jego wargami, zsuwając jednocześnie rękę na formujące się pod ciemnymi spodniami wybrzuszenie. Z narastającą pasją kontynuował pocałunki dopóty, dopóki Sherlock nie odwrócił się gwałtownie, popychając drugiego mężczyznę w stronę parapetu. 

Przez krótką chwilę stali naprzeciw siebie z pożądaniem w oczach. Smukłe ręce detektywa z obu stron oparte o parapet skutecznie umożliwiały Watsonowi drogę ucieczki. Inna sprawa, że mężczyzna ani myślał wyswobadzać się z tego położenia. Zniecierpliwiony łaknął ust partnera, a te wkrótce na nowo połączyły się z jego własnymi. 

Ich ręce błądziły gorączkowo, w nieznany dotąd, chaotyczny sposób, po znanych już ciałach, pałających teraz jednak nowym, przeszywającym ciepłem. Usta zdawały się być połączone ze sobą na wieki, lecz prędko przeniosły się w nieodkryte wcześniej rejony, wywołując doznania, z którymi Sherlock do tej pory zaznajomiony był jedynie z biologicznego, teorytycznego punktu widzenia. Przeszywająca bliskość zawładnęła ich umysłami i nie była istotna niezdarność, czy brak perfekcji, a inność tego doświadczenia dodawała mu tylko magii. 

*

John leżał w półśnie przysłuchując się miarowo oddychającemu partnerowi. Czuł jego ciepło i regularne uderzenia serca. Nie do końca świadomy, lekko rozbudzony swoim własnym głosem, zdążył przed zaśnięciem wyszeptać niemrawe 

- Kocham Cię, Sherlock.

Prawie zupełnie zatracony w objęciach Morfeusza usłyszał jeszcze odległą odpowiedź 

- Ja Ciebie też, John. 


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Dec 24, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Johnlock (tak jakby)Where stories live. Discover now