Michał wychodził z założenia, że mówienie o problemach niczego nie rozwiązuje, rozwiązuje je dopiero udzielenie rady i wprowadzenie jej w życie. A w sytuacji zaistniałej solucje najzwyczajniej w świecie nie istniały. Na nic było ustalanie strategii, sposobów motywacji czy działań, tworzenie planów. Życie Krajewskiego stało się czymś, czego nie można było już uratować. Przypominało znajdujący się pod powierzchnią wody spróchniały wrak statku, rozbite na kafelkach podłogowych jajko, rozbitą wazę z chińskiej porcelany, której kawałeczki rozpadły się po całym świecie.
Już nawet nie pamiętał, co doprowadziło go do takiego stanu. W zasadzie zapomniał całkowicie o fascynującej pracy w Blue Note, o małym przytulnym mieszkanku na poznańskim Górczynie, o Weronice, o Julii Krajewskiej i nawet o Oskarze Wieczorkiewiczu o pięknych oczach i troskliwym spojrzeniu. Michał zahamował swoje wspomnienia tak mocno, że kompletnie stracił pamięć. Zaszył się w swoim pancerzu uniemożliwiającym bliskie relacje z kimkolwiek. Bał się. Cholernie bał się kolejnego noża wbitego w plecy. Mimo, że na kolejne noże nie było już miejsca.
Dlatego nie odczuł ani radości, ani zaspokojenia tęsknoty, ani delikatnej melancholii, kiedy mijał próg rodzinnego domu. Było mu to zupełnie obojętne. Dom jak dom. Obiad jak obiad, w sumie po co w ogóle go jeść. Rodzice jak rodzice. Łóżko jak łóżko, ale położyć się w zasadzie można, bo ciężko stać o własnych nogach.
— Michał, mogę wejść? — Usłyszał pytanie ojca zza drzwi.
Nie wiedział, ile czasu minęło, odkąd zamknął się w pokoju. Nie miał pojęcia, która jest godzina, zasłonił bowiem rolety, a telefon gdzieś rzucił.
Nie odpowiedział na pytanie. Franciszek Krajewski zaczekał chwilę jedną, drugą, ale po trzeciej zniecierpliwił się, choć należał do ludzi wyjątkowo spokojnych, i wszedł do pomieszczenia. Zajął miejsce tuż przy leżącym na łóżku skulonym przy samej ścianie synu i spojrzawszy na niego z troską, westchnął głęboko.
— Mogę ci jakoś pomóc? — spytał, przerywając niezręczną ciszę.
—Y-y — odpowiedział na znak zaprzeczenia.
— Chcę spróbować, może akurat. — Nie dawał za wygraną.
Znów zmuszony był czekać na jakąkolwiek reakcję ze strony syna, lecz finalnie nie otrzymał jej.
— Mogę? — zapytał raz jeszcze.
— Y-y — odparł Michał.
Mijały kolejne i kolejne dni, Urszula płakała głośno przynosząc jedzenie do pokoju syna i szlochała panicznie, zabierając wciąż pełne talerze. Umówiła go do psychologa, umówiła do psychiatry, lecz nie zdołała wyciągnąć Michała z domu na wizytę. Płomień nadziei zapalił się w jej sercu dopiero, gdy dostała od przyjaciółki telefon do terapeuty dojeżdżającego do domu. Sesje kosztowały krocie, jednak państwo Krajewscy nigdy nie żałowali pieniędzy dla swojego jedynego dziecka. Ale wtedy zaczęły pojawiać się inne problemy. Najpierw terapeuta nie odbierał, potem odpisywał tylko na niektóre SMS-y, następnie okazało się, że nie ma terminów i trzeba było czekać około miesiąca czy półtora. Urszula nie dawała za wygraną. Postanowiła zaczekać i do tego czasu robić, co w jej mocy.
— Jadę do miasta, Michał — powiedziała któregoś ranka, wchodząc do pokoju syna i zostawiając w nim zapach mocnych kobiecych perfum. — Do psychologa. Jeżeli nie chcesz stąd wychodzić, to pojadę do niego sama. Powie mi, co mam robić. Na pewno powie.
Michał nie odpowiadał. W jego głowie kłębiła się masa mrocznych myśli, choć, wedle jego mniemania, odczuwał pustkę i nie myślał o niczym. Nie pamiętał już nawet zdarzeń dnia poprzedniego poza faktem, iż leżał w łóżku. Zapomniał, że matka o własnych siłach wciągała go do łazienki, rozbierała, myła, ubierała i kładła z powrotem. Michał był święcie przekonany, iż leży tam wieczność. Naprawdę w to wierzył.
CZYTASZ
Moja własna wiosna
RomanceMichał jest skrajnym introwertykiem, którego nieśmiałość uniemożliwia mu nawiązywanie wszelkich kontaktów międzyludzkich - nie posiada ani przyjaciół, ani dziewczyny. Zamyka się we własnym świecie sztuki, która doprowadza go do Oskara - zupełnie prz...