Rozdział 8.

4 1 0
                                    

Marcus

Szybko podszedłem do Lucy i objąłem ją ramieniem.

   - Nie będzie z tobą tańczyć, a teraz spadaj, bo oberwiesz Luis. - Chłopak na moje słowa od razu się oddalił, a szatynka wyswobodziła się z mojego uścisku. Co mi się niezbyt spodobało. Stanęła przede mną ze skrzyżowanymi rękami na piersi. Była wściekła. Oj i to bardzo wściekła. Ale ja nie pozwolę, żeby taki idiota ją skrzywdził. Nawet nie ma takiej opcji.

   - Czy ktoś cię pytał o zdanie? - Krzyknęła tak, żebym doskonale to usłyszał. Zmarszczyła swój nosek, na co się od razu uśmiechnąłem.

   - Zrobiłem to dla twojego dobra. - Mógłbym ją zapewniać godzinami. Lecz zapewne na marne, bo i tak mi nie uwierzy.

   - Umiem sama o siebie zadbać! - Wycedziła przez zaciśnięte zęby.

   - Wiesz co to jest za typ?- Spytałem, ale jestem pewien, że dziewczyna nawet nie zna jego imienia. Zaprzeczyła gestem głowy. Tak jak się spodziewałem. Nachyliłem się tak, żeby mieć jej twarz bliżej. - Typ był karany za gwałt.

   - Jasne! Bo ci uwierzę. - Odwróciła się do baru. - Poproszę kolejnego. - Powiedziała już do barmana. Jestem wściekły.

Nie mogę teraz wyjść, bo Luis może się tu jeszcze gdzieś kręcić.

...

Dochodziła godzina 1 w nocy, a Lucy nadal piła. Postanowiłem, że ja pozostanę trzeźwy. W sumie wartałoby, żeby ktoś był.

   - Lucy może już ci wystarczy - w klubie zostałem już z nią sam.

   - Sama zdecyduje, kiedy wyjdę - powiedziała ledwie zrozumiale. Westchnąłem tylko.

Dziewczyna w pewnej chwili uregulowała rachunek, zeskoczyła z krzesła i chwiejnym krokiem udała się w kierunku wyjścia. No ale oczywiście straciła grunt pod nogami. W ostatniej chwili ją złapałem w talii tak, żeby się nie przewróciła.

   - Jaki ty jesteś słodki Marco - powiedziała z uśmiechem na ustach. A nawet użyła zdrobnienia. - Szkoda, że cię nienawidzę. - dodała. Pokiwałem tylko głową z niedowierzania i się zaśmiałem. Lucy po raz kolejny, gdyby nie ja zaliczyłaby glebę. Wziąłem ją na ręce. Tak będzie bezpieczniej i szybciej.

   - Jaki ty jesteś silny - powiedziała śpiewnie.

   - No widzisz jestem idealny.

   - Marcusie nie jesteś idealny. Jesteś zadufanym w sobie dupkiem. - Powiedziała, gdy sadzałem ją na siedzeniu w aucie.

   - A jakbym ci powiedział, że cię kocham? - Spytałem. Jest tak pijana, że na bank nie będzie tego jutro pamiętać.

   - A kochasz?

   - Kocham - powiedziałem nie pewnie.

   - To bym ci kazała spieprzać gdzie pieprz rośnie. - Powiedziała całkiem poważnie.

Zacząłem się śmiać, zamknąłem drzwi od pasażera i udałem się za kierownicę. Po chwili namysłu stwierdziłem, że nie będę jej odwozić do domu w tym stanie. Zabiorę ją do siebie. Rodzice pojechali do babci więc nie wystraszą się tego o to widoku.

Wjechałem na podjazd. Otworzyłem usta, żeby powiedzieć Lucy, że dojechaliśmy. Lecz zdałem sobie sprawę, że dziewczyna śpi.

Obszedłem samochód dokoła i wyciągnąłem ją z auta. Udałem się w kierunku drzwi. Po gimnastyce nad znalezieniem kluczy, a nie upuszczeniem Lucy weszliśmy do domu. Od razu poszedłem na górę i położyłem ją na moim łóżku.

   - Gdzie ja jestem? - Spytała w pewnej chwili.

   - W domu. - Teoretycznie rzecz biorąc nie okłamałem jej. Ja po prostu nie powiedziałem jej, że jest w moim domu. To nie jest kłamstwo, tylko zatajenie prawdy. No nie? Mam rację prawda?

ShinyWhere stories live. Discover now