Prolog

100 9 11
                                    

Przede mną klęczy człowiek. Zawsze klęczą. Zawsze szlochają. Zawsze proszą. Jestem znudzony tym wiecznie powtarzającym się schematem. Pozostało mi kilka minut, inaczej ta misja nie skończy się pomyślnie. Czy czeka mnie kara? Nie, raczej śmierć, która okaże się ceną za mój błąd. Chwytam palcami czarny materiał i opuszczam go w dół. Człowiek unosi głowę i patrzy na moją bliznę. Nie krzyczy, choć instynktownie czuję, że jego serce bije szybciej. Wyjmuję pistolet. Przez materiał rękawiczek nadal można poczuć zimno metalu.

- Proszę, nie zabijaj mnie.

Jego głos drży. Przestaję oglądać broń i przenoszę wzrok na niego. Drugą ręką wyjmuję z kieszeni zwitek papieru. Pomięta kartka szeleści, gdy zaciskam ją w palcach. Mężczyzna opuszcza głowę, zupełnie jakby ten zwitek papieru był wyrokiem, którego nie da się cofnąć. Tak jest w istocie. Rozwijam kartkę, robię to ostrożne, by nie podrzeć delikatnego zdjęcia. Kremowy papier jest gładki w dotyku, choć nie wiem czy faktycznie, to co czuję swoim zmysłem, odzwierciedla rzeczywistość. Takim go pamiętam, ale czy to prawda? Przez to, że na dłoniach mam rękawiczki trudno to stwierdzić. Patrzę na odbitkę. Widzę twarz, wpatrującą się we mnie, wykrzywioną w uśmiechu. Lekko garbaty nos, zmarszczki pod oczami, nieduże uszy, wąskie usta, krótkie włosy w kolorze czekolady, gdzieniegdzie przyprószone siwizną, to wszystko. Spoglądam na mężczyznę, to z pewnością on. Rzucam okiem na jego dłonie i ze zdziwieniem zauważam, że wyglądają na spracowane. Nie wiedziałem, że handel narkotyków brudzi ręce w ten sposób. Przyglądam się tym bruzdom i zastanawiam się, ile pracował wcześniej, by teraz wspiąć się na szczyt. Zaraz z niego spadnie, zsunie się ze zbocza, a tam czeka ciemność. Wyjmuję zapalniczkę. To zwykłe narzędzie, niezbyt ozdobne, w kolorze ciemnej czerwieni, wydaje mi się, że posiada znaczenie symboliczne. Płomyk wzbija się w powietrze z sykiem, jest bardzo szybki, impulsywny. Pomarańcz miesza się z błękitem. Wtykam zdjęcie w ogień, kartka zaczyna płonąć. Zamienia się w popiół na moich oczach. Ofiara również mnie obserwuje, ciekawi mnie, czy utożsamia się z tym wycinkiem papieru. Płomień gaśnie tak szybko, jak się zapalił. Kilka iskier upada na drewnianą podłogę. Przydeptuję je butem, by nie wzniecić pożaru. Syczą, jakby protestowały. Cieniutkie smużki dymu unoszą się w górę i barwią powietrze na szaro. Lubię ten kolor, kojarzy mi się z pustką. Otwieram palce, a zapalniczka upada na podłogę, odbija się od desek trzy razy, a po chwili zatrzymuje się i zamiera. Echo uderzeń nie nadchodzi, zapada martwa cisza. Atmosfera jest gęsta, nawet ja wyczuwam napięcie, które sprawia, że serce w mojej piersi zaczyna szybciej bić.

Po co to robię? Nie wiem, zawsze tak toczyły się sprawy, to ułożony scenariusz, według którego postępuję. Jestem do niego przywiązany. Wszystko musi być idealnie, a jeżeli przeoczę jakiś punkt, to nie nakreślę kilku słów, o które toczy się gra.

Sprawdzam pistolet. Wiem, że znajdują się w nim dwa pociski. Więc po co to robię? Z przyzwyczajenia. Kieruję lufę na jego czoło. Kucam i wpatruję się w jego oczy. Boi się.

- Jakieś ostatnie słowa?

Unosi głowę, w jego oczach tańczy wściekłość i bezsilność. W jego źrenicach dostrzegam ból. Wszyscy tak na mnie patrzą. Lekko przekrzywiam głowę i stukam butem o posadzkę. Nie mam wiele czasu, pozostało mi kilka minut.

- Zginiesz za dwadzieścia dni! Przysięgam!

Podnoszę się i przekładam broń do drugiej ręki. Na twarzy mężczyzny maluje się nadzieja. Trzyma się jej kurczowo, żałosne. Zaraz jego świat iluzji zniknie, nie zna mnie, nie rozumie.

- Mówisz, że zginę? - Chłopak kiwa głową. - W takim razie cię zabiję.

- Jak to?! Nie rozumiesz?!

Wszystko rozumiem, a nawet odrobinę więcej niż on. Grozi mi. Zrobił coś, czego nie odważył się zrobić nikt inny. Gra ze mną. Nie jest w tym dobry, ale jego usilne próby dogadania się ze mną są zabawne. Nie lubię, jak coś zmienia się w moim schemacie, a właśnie tak się stało. Biorę głęboki wdech i przenoszę ciężar ciała na lewą nogę.

- Zabiją mnie za dwadzieścia dni. To chciałeś powiedzieć?

- Tak. Zabiją cię!

W jego głosie słyszę determinację. To dziwne. Klęczy przede mną, a zachowuję się tak, jakby nasze role się odwróciły. Gdybym był normalnym człowiekiem, pewnie by się tak stało. Ja pragnę śmierci. Czynię krok, cień pada na twarz mężczyzny. Pragnie się cofnąć, ale nie może, cóż za ironia losu.

- Pragnę śmierci. Nie mam powodu, by żyć. Istnieję, by zabijać. To trudne, bezsensowne. Nie mam siły.

Przystawiam lufę do jego głowy i czekam. Liczę do trzech, mój palec dotyka spustu. Chłód sprawia, że drżę. Zamykam oczy i wdycham zapach pomieszczenia.

- Czy do ciebie nie dociera, że zginiesz?! Błagam! Zrozum. - Głos mu się łamie, nie muszę otwierać oczu, by dostrzec łzy szklące się w kącikach jego oczu. - Oszczędź mnie.

- Dociera do mnie wszystko, co mówisz. Życie za życie to dobry układ.

Otwieram oczy i pociągam za spust. Dzięki tłumikowi strzał nie wydaje się być bardzo głośny. Odpowiada mu echo. Mężczyzna pada na ziemię. Patrzę na jego ciało, kończyny są wykręcone pod dziwnym kątem. Próbował uskoczyć. Uśmiecham się pod nosem, promienie słońca oświetlają moją twarz. Pozostały mi trzy minuty. Wyjmuję z kieszeni kartkę. Rozprostowuję ją w palcach i przesuwam palec po jej delikatnej fakturze. Podchodzę do ofiary i zaczynam przeszukiwać jego kieszenie. Po kilku sekundach znajduję długopis i uśmiecham się.

Dociera do mnie zapach krwi. Nie lubię tej woni. Ta substancja jest lepka, gęsta, nieprzyjemna w dotyku. Pochylam się nad kartką i nasuwam czarny materiał na nos. Tkanina tłumi zapach krwi. Zaciskam palce na długopisie i zaczynam pisać. Kreślę słowa powoli i z namysłem. Ogonki liter są lekko zawinięte, pogrubiam je. Stawiam kropkę i patrzę na to, co napisałem: "Zabójstwo numer 214. Pocisk kalibru 5.54mm. Przyczyna śmierci: strzał w głowę. Zlecenie numer 136. ~ Jigsaw". Wyjmuję z kieszeni gwóźdź i nabijam na niego kartkę. Podchodzę do mężczyzny i wbijam metalowy kołek w jego głowę. Krew obryzguje mój strój, lecz czarny pokrywa czerwień, przez co jej nie widać.

Po co to robię? Chcę pokazać, jak dobry jestem? Nie. Chcę zagrać policji na nosie? Nie. Chcę wzbudzić skandal? Raczej nie. Pragnę ostrzec innych zabójców? Nie, nie boję się ich, a oni są zbyt strachliwi, by wejść na mój teren. To schemat. Tak mnie nauczono. Działam jak maszyna.

Stoję w oddaleniu i przyglądam się zwłokom. Pismo na kartce jest czytelne i łatwo je odcyfrować. Zatarłem ślady. Skończyłem. Mam jeszcze trzy sekundy. Wszystko jest idealnie. Obracam się i wychodzę. Cofam się i zamykam drzwi szybkim i zdecydowanym ruchem. Przecież wszystko musi być perfekcyjnie.

Nazywam się Jigsaw Midnight i umrę za dwadzieścia dni.

MaskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz