Theo leżał na rozłożonych tylnych siedzeniach w swoim samochodzie. Wpatrywał się w ekran telefonu gdzie widniał numer do Eve. Chciał zadzwonić, ale za każdym razem gdy zamierzał, ostatecznie tego nie robił. Popełnił błąd. Kolejny w swoim życiu. Spotykały go jedynie porażki. Może dlatego że sam był porażką. Nie był ani wilkołakiem ani kojotołakiem. Mieszaniec. Chimera. Coś co nie powinno istnieć w naturze. Nic nie mogło mu pomóc to zmienić. A przynajmniej książka, którą ukradł nie dała mu odpowiedzi jak stać się prawdziwym wilkołakiem. Miał ochotę zaśmiać się sobie w twarz. Jak głupi był. Tak łatwo dał się zwieść Magnusowi, a później schrzanił dobrą okazję i zamiast zostać w Beacon Hills, uciekł niczym żałosny szczur. Zastanawiał się nad tym co będzie z nim dalej. Czuł pustkę. Był zagubiony i nie wiedział co powinien zrobić dalej. Podświadomość podsuwała mu by zaryzykował i wrócił do Beacon Hills, oddał książkę i przeprosił. Jednak to nie było możliwe z jednego istotnego powodu. Stracił tą książkę. Ktoś go okradł gdy akurat nie było go w samochodzie. Miał wrażenie że los go każde, że to karma. Może i tak było. Wiedział że zasłużył na karę dlatego nie walczył z tym. Pogodził się z losem nieudacznika. Nie miał nikogo i nie znaczył nic.
Theo westchnął ciężko gdy usłyszał silnik samochodu. Ktoś zajechał na parking gdzie od pewnego czasu się ukrywał. Nikt tu nie zajeżdżał, a przynajmniej do tej pory. Zapewne ktoś nasłał radiowóz policyjny by sprawdzili okolicę. Zielonooki podniósł się do siadu. Już kilkukrotnie był przepędzany albo próbowali nakłonić go by z nimi pojechał. Raz zgodził się zanocować w noclegowni dla bezdomnych. Nie wytrwał całej nocy. To miejsce było okropne. Wszyscy ci nędzni ludzie, ich emocji, zapachy. To za bardzo go przytłoczyło. Nie chciał tak skończyć.
Zielonooki nie śpiesząc się wysiadł z auta. Był wieczór, a w okolicy nie było żadnej latarni, która oświetliła by parking. Reflektory drugiego samochodu oślepiały go przez co nie mógł rozpoznać sylwetki, która szła w jego kierunku. Jednak po znajomym zapachu zdał sobie sprawę że to nie jest żaden stróż prawa.
– Cholera.– jęknął gdy jego plecy boleśnie zetknęły się z jego samochodem. Zielone świecące oczy wpatrywały się w niego gniewnie. Eve trzymała go za kurtkę i przyciskała do auta.– Ktoś tu nabrał siły.– stwierdził z małym uśmieszkiem na ustach.
– A żebyś wiedział.– oznajmiła Eve. Mocniej docisnęła go do samochodu. Widziała jak wykrzywił twarz w bólu gdy wbiła pazury w jego ramie. Jednak kąciki jego ust po chwili drgnęły do góry jakby sprawiało mu radość to że go krzywdzi.– Na prawdę jesteś masochistą.– mruknęła i puściła go. Cofnęła się o krok. Theo rozmasował lekko ramie po czym spojrzał na czarnowłosą. Eve miała wrażenie że dostrzegła w jego oczach iskierki radości jakby cieszył się na jej widok, ale jego wyraz twarzy szybko stał się obojętny z nutą wyniosłości.
– Śmiało, uderz mnie. Miejmy już to za sobą.– powiedział beznamiętnie.
– Nie przyjechałam tu by cię stłuc, choć ta perspektywa jest ciekawa.
– Więc czego chcesz?
– Żebyś wsiadł do mojego auta.
Theo prychnął.
– Dlaczego myślisz że gdziekolwiek z tobą pojadę?– skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i uniósł brew.
– Bo cię o to proszę.– oznajmiła jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie.– Nie bój się. Nie zabiorę cię do Beacon Hills.
– Nie boję się.
– Więc wsiadaj.
– A co z moim samochodem?
– Później cię odwiozę.
Theo milczał chwilę. Cisnął mu się uśmiech na twarz. Nie sądził że mógłby za czymś albo za kimś tęsknić, ale gdy zobaczył te znajome szare oczy, poczuł się jakby właśnie tego mu brakowało. Brakowało mu jej. Tej pechowej dziewczyny, której nie potrafił odmówić, nawet jeśli zapierał się jak mógł, ostatecznie i tak poddawał się jej woli. Tak jak teraz.
CZYTASZ
Być (nie) człowiekiem | T.R. | Zakończone
FanficEve straciła najbliższą jej sercu osobę, swojego ojca, który był również jej przyjacielem. Nikt inny nie rozumiał jej tak jak on, zwłaszcza jej matka, z którą Eve miała kiepską relację. Nastolatka cierpiała. Szkoła była piekłem. Jednak gdy postawiła...