~ end ~

65 8 5
                                    

Na pogrzeb przyszło więcej osób niż mogłoby się zdawać. Był Mike. Był Johny. Była Rachel. Były wszystkie osoby, które kiedyś dokuczały Gwen, nawet Carola. I była też Jenny. Z Eleną.
Aktualnie obie stały i czekały. Chciały wejść do sali i po raz pierwszy i ostatni zobaczyć Raspie. Nieżywą, nieoddychajacą. Ale jednak Raspie.
W końcu udało się – stanęły przed białą trumną. Leżała w niej śliczna, uśmiechnięta dziewczyna. Miała siniaki na szyi, a na rękach blizny. Była w pięknej, białej sukience z falbankami. Krótkie włosy jednak naprawdę jej pasowały.
– Przepraszam? – wyszeptała Jenny do kobiety siedzącej na krzesełku. Wyglądała jakby jej życie w sekundę straciło sens. – Mogłabym... jej dotknąć? Coś zobaczyć?
– Kim jesteś, dziecko? – spytała miłym, acz zmartwionym głosem.
– Jenny Oswald. Byłam przyja...
– Ach, tak. Wiem kim jesteś. Gwendy wspominała. – Spojrzała z nikłym uśmiechem na zmarłą. – Tak. Możesz.
– Dziękuję.
Jenny odchyliła sukienkę Gwen na udzie. Faktycznie znajdował się tam niewielki krzyżyk. I wtedy nie wytrzymała. Odwróciła się i wpadła w ramiona Eleny głośno płacząc.
– Już, skarbie. Raspie jest teraz lepiej.
– Czemu oni przyszli na jej pogrzeb?! Czemu jest tu Johny i cała jej szkoła?!
– Może żałują? – odrzekła Elena. Jenny przełknęła ślinę i pokręciła głową.
– Oni nigdy nie będą żałować.

                                ~•~

– Gdy dziesięć lat temu moja siostra odeszła w wypadku samochodowym, nie sądziłam, że będę żegnać jeszcze kogoś z bliskiej rodziny. A jednak. Gwendy była też moją córką, chociaż nigdy jej tego nie okazałam. Teraz żałuję. Śpij spokojnie, kochanie – zakończyła kobieta. Ta sama, którą wcześniej Elena i Jenny widziały przy trumnie. Ciocia Gwen co chwilę przerywała, by otrzeć kolejne łzy. Jenny też płakała. Płakała, gdy zamknęli trumnę, płakała, gdy ciocia przemawiała, płakała, gdy rozglądała się dookoła i płakała, gdy podnieśli trumnę, by przenieść ją na cmentarz. I Mike też płakał. Wprawdzie mniej, ale jednak. Elena stała murem za Jenny – jej też było okropnie przykro, ale nie chciała bardziej dołować przyjaciółki.
   Wszyscy stanęli dookoła przyszłego grobu dziewczyny.
– Ty jesteś Mike, tak? – spytała Jenny jednego z chłopców. Tego, który jako jedyny się przejmował.
– T-tak... a ty...
– Jenny. Raspie mi o tobie wspominała. Czułeś coś do niej?
– Ale...
– Odpowiedz. Teraz to i tak nie ma znaczenia.
– Tak – powiedział cicho i przełknął ślinę.
– Na przyszłość: mów. Bo może być już za późno. Przynajmniej dała ci jedyną rzecz, jaką mogła ci ofiarować.
I tak skończyła się ich konwersacja. Oboje chyba stwierdzili, że nic więcej nie muszą mówić.
   Gdy trumna została włożona do grobu – Jenny znów płakała. I gdy wszyscy już poszli – oprócz niej, Eleny i cioci – pierwszy raz uśmiechnęła się. Owszem, trochę zajęło jej wcześniejsze namówienie taty Gwen, by na dole, pod napisem „Gwendolyn Raspberry", było umieszczone małe, ale istotne „Raspie". Zobowiązała się zapłacić za ten napis. I wcale nie żałowała. Położyła dwie białe róże na grobie, a obok nich małą kopertę z listem do zmarłej.
– Kocham cię, siostrzyczko – wyszeptała i wyszła na zewnątrz wraz z Eleną, ostatni raz patrząc na grób osoby, która była jej tak bliska.
   Ale Jenny zostawiła jeszcze jeden list. Adresowany do cioci Gwen. List, który może coś zmieni. List, w którym były kopie wiadomości od Raspie z ostatnich dziesięciu dni jej życia.

Dziesięć dni RaspieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz