Część 8

81 5 0
                                    

Całe nasze życie utkane jest z niewiedzy. Raz na jakiś czas, przeplecione wątłą nicią przeczucia. Czegoś, co pojawia się z nikąd, ulotne i subtelne, coś, co staje się czytelne dopiero po fakcie. Nigdy nie wiemy, kiedy widzimy kogoś po raz ostatni. Nie wiemy, która rozmowa jest tą końcową, tą, do której będziemy wracać długo później. Będziemy się starać przypomnieć ostatnie słowo, ostatnie spojrzenie, ostatni uśmiech. Z czasem wydarzenia nałożą na nie swoje piętno i żadne wspomnienie nie będzie już w pełni wiarygodne. Rozkładane na czynniki pierwsze, pełne będą znaków świadczących o nadchodzącym nieszczęściu.

Wracam do domu z lżejszym sumieniem i radośniejszym spojrzeniem. Znów zabieram czekającego kota sprzed wejścia i żwawo wchodzę na górę. Trzaskam drzwiami i zamykam je na klucz. Jest dość późno, mama powinna już wrócić z pracy.

- Mamo? - wołam w głąb niewielkiego mieszkanka. Słyszę nierówny krok i obawiam się tego, co zobaczę. W przejściu do salonu staje moja matka, z podkrążonymi oczami i nieco potarganymi włosami. Dociera do mnie zapach alkoholu, widzę jej dygoczące dłonie i czuję mrowienie w żołądku. Jest pijana.

- Tak wcześnie wróciłaś? - mruży oczy, starając się wyglądać i brzmieć swobodnie.

- Nie byłam dziś w klubie - charczę, doskonale powinna wiedzieć o tym, że dzisiaj miałam uczelnie, a nie pracę. Widzę w jej postawie coś, co mnie zastanawia. Wydaje mi się, że jest zestresowana, boi się czegoś, tylko czego? Mnie?

Odpowiedź niczym głaz spada na dno moich trzewi. W drzwiach za nią pojawia się mężczyzna, lekko po czterdziestce, ma czarne, kędzierzawe włosy, z łysym placem na czubku głowy. Zarośnięte do połowy policzki i krótką brodę. Czerwony nos i przekrwione oczy, również nie jest trzeźwy.

- Sophie, to jest Joe. Poznaliśmy się w pracy - przedstawia mi swojego towarzysza, a ja mam wrażenie, że grunt osuwa mi się spod nóg. Kurczowo zaciskam dłonie na kurtce i niemo kiwam głową.

- Pójdę do siebie - wykrztuszam, nie chcąc zdradzić, jak bardzo drży mi głos. Cicho zamykam drzwi i zsuwam się po ich chłodnej nawierzchni. Szczypią mnie oczy, łzy zbierają się w nich bez krzty litości. Starałam się dziś, pierwszy raz od dawna starałam się przejść nad tym wszystkim, zrobić duży krok do przodu i zmienić myślenie. Bo z czasem dociera do ciebie, że mimo twojego cierpienia, świat nie robi przystanku, nie zatrzymuje się i nie czeka, aż dojdziesz do siebie i będziesz w stanie iść dalej, nie daje ci przerwy, abyś mógł pogrążyć się w żalu. Zaczynasz rozumieć, że jedyne, co możesz zrobić to pójść naprzód, żyć każdym kolejnym dniem, bo cóż innego ci pozostało?

Nie rozumiem tylko, dlaczego ona nie może tego pojąć. W głębi duszy obie jesteśmy słabe, a jedyne spoiwo, które trzymało nas w ryzach pękło, pozwoliło nam się pogrążyć w naszej słabości, w której zaczęłyśmy tonąć. Podbiegam do niewielkiej szafeczki i wyciągam całą paczkę tabletek nasennych, chwytam je mocno w dłoń i wystawiam ją za okno.

Zrobię to.

Zrobię to.

Jednak zanoszę się płaczem i padam na podłogę, przygarniając do piersi papierowe pudełeczko. Skoro ja nie potrafię się tego pozbyć, jej też się nie uda.

Wiem, że czekają mnie jutro zajęcia do południa, jednak wiem też, że się na nich nie pojawię. Najwyższy czas przenieść Admirała, a wieczorem schować dumę głęboko do kieszeni i ruszyć do klubu. Wpełzam do łóżka, naciągam na siebie kołdrę i wtulam twarz w poduszkę, wsuwając pod język dwie pastylki.

*

W idylli mojej matki, wróciłbym do domu z radosnym spojrzeniem i uśmiechem na ustach. Przywitał wszystkich serdecznym tonem, a jej okazywał wdzięczność na każdym kroku, doceniał jej starania i to, co dla mnie robi. Cieszyłbym się z remontu, podziwiał każde prace dokonywane w moim lokum po to, aby przestało przypominać melinę.

Jednak to nie jest rzeczywistość, a ja wrócę zgorzkniały, może nawet bardziej niż przedtem, założę maskę obojętności i gdy tylko remont się zakończy, przywrócę poprzedni nieład i skrupulatnie doprowadzę do zniszczenia całego wysiłku.

Noc jest spokojna, za oknem zaczął sypać śnieg, otulając wszechświat ciszą. W szpitalu panuje względny spokój, wszyscy zdają się oddychać jednym rytmem, ciesząc się, z braku wypadków i nagłych przyjęć.

Przewracam się z boku na bok, nie mogąc na moment przymknąć oczu, żeby w mojej głowie nie rozpętało się piekło. Słyszę donośny tupot, krzyki wielu osób, głuchy chrzęst i niemoc znowu pochłania mnie od środka.

Rozwieram szeroko powieki, już niemal na dobre żegnając się ze snem. Nie chcę wracać do domu, nie chcę wciąż tego przeżywać, nie chce się już męczyć.

Przeszłość jest wciąż zbyt żywa, aby o niej zapomnieć, wczepiła się we mnie i za nic nie chce mnie opuścić, sprawia tylko, że moje rany nie mają szans się zabliźnić.

Nakrywam głowę poduszką i znowu zmieniam pozycję. Po kwadransie ryzykuję i wzywam pielęgniarkę. Gdy przychodzi, ma zaspany wyraz twarzy i nieco pogniecione włosy z lewej strony.

- Coś się stało? - mówi przyciszonym głosem, zupełnie jakby mogła obudzić duchy, leżące razem ze mną na tej Sali.

- Mogę prosić o coś na sen? - wymuszam uśmiech, gram skrajnie wymęczonego brakiem odpoczynku.

- Przykro mi, ale mam w aktach adnotację, na temat silnego uzależniania lekami, nie koniecznie mogę panu podać  lek nasenny - patrzy na mnie przepraszająco, a ja mam nadzieję, że nie zobaczę w jej oczach litości.

- Proszę... - ponawiam próbę i widzę, że zakończy się ona powodzeniem.

- Proszę chwilę zaczekać - uśmiecha się delikatnie i cicho wychodzi z pomieszczenia. Liczę na choć w miarę dobry lek, muszę zasnąć, nie wyobrażam sobie spać w dzień w domu, pośród tych wszystkich ludzi, którym nie ufam.

Nigdy nie możemy przewidzieć, kiedy zobaczymy kogoś po raz pierwszy. Nic tego nie zwiastuje, nie zapowiada. Często pierwsze spojrzenie jest niezapamiętane, wizerunek ulatuje w tłumie różnych twarzy. Dopiero po wnikliwej analizie wydaje się, że skąd pamiętamy te rysy, oczy, pełne, drżące usta, teraz już tak znajome, wtedy - obce. Nigdy nie wiemy, które spotkanie będzie tym pierwszym.


Begin to LiveWhere stories live. Discover now