Pocą mi się dłonie, kiedy zdaję sobie sprawę, że zbliżamy się do domu. Na horyzoncie pojawia się zamglony widok ogromu posiadłości. Odwracam wzrok, wbijam mętne spojrzenie w pokryte bielą bezkresy pastwisk. Zatracam się na moment, niemoc, jaka mnie pochłania, zdaje się być czarną dziurą bez dna i bez opcji wyjścia. Rozmowy rodziców echem odbijają się od ścian mojej czaszki. Nerwowo wyłamuję szczupłe palce, tak bardzo nie chcę tam wracać, nie dam się oszukać żadnym pozytywnym myślom, że może tym razem będzie lepiej. Samochód wtacza się na kostkę brukową z cichym szmerem, widzę pojedyncze osoby pospiesznie poruszające się alejkami, pośród krzewów okrytych śniegową warstwą, odbijającą promienie słoneczne. Ojciec sprawnie manewruje autem, aby ustawić się w jak najdogodniejszej pozycji do wyjścia z kimś takim, jak ja. Wyglądam przez szybę i widzę starego pickupa, z tak znajomo wyglądającym koniowozem. Patrzę na Cartera rozmawiającego z posiwiałym mężczyzną, gdy zza przyczepy wyłania się wysoka dziewczyna. Obserwuję z zaciekawieniem, jak nerwowo pociera dłonie o uda, zanim otwiera trap przyczepy, a następnie znika w jej wnętrzu. Tego co dzieję się następnie, najmniej się spodziewam. Koń niemal spada z trapu, szarpiąc się wściekle i pociągając za sobą ciało dziewczyny, niczym szmacianą lalkę. Marszczę czoło, kiedy widzę jak upada na podjazd, a koń podnosi przód, na przemian machając nogami w jej kierunku, aż starszy mężczyzna nie łapie za uwiąz. Dziewczyna przesuwa wzrokiem dookoła, na moment spoglądając mi w oczy. Jej twarz kwitnie czerwienią, jednak nie widzę w niej wstydu, tylko czystą rozpacz.
Dalszy spektakl przerywa mi ojciec, raptownie otwierając drzwi samochodu. W jednej chwili wracam do rzeczywistości i czuję, jak mrok wdziera mi się do wnętrza. Patrzę na rodziców i wiem, że dostrzegli zmianę. Oboje odwracają się w stronę przyczepy i odgłosu kopyt uderzających nieco zbyt szybko o podłoże. Przeklinam się w duchu za tą nieuwagę, okazałem emocje inne niż gniew i obawiam się, że postarają się wykorzystać to przeciwko mnie. Patrzę na nich spode łba, kiedy wyprowadzają mnie z auta, na ułamek sekundy zerkając w miejsce, gdzie dopiero co wybuchło zamieszanie. Ku swojemu rozczarowaniu zauważam jedynie pustą przyczepę i pickupa.
Zaciskam wargi przez całą drogę do domu, zaraz zobaczę swoje przyszłe więzienie.
- Pomieszkasz tu do czasu, aż nie skończy się remont - matka informuje mnie po raz kolejny, zupełnie jakbym miał sparaliżowany mózg. Wybucham śmiechem, kiedy widzę, do jakiego pokoju zmierzamy.
- Nawet tak nie żartuj - kręcę głową, celując w nią palcem wskazującym.
- Przecież to twój pokój, w czym problem? - pyta zdziwiona, najwyraźniej zapominając o ostatnich wydarzeniach.
- Właśnie w tym problem - warczę, czując jak zaciska mi się gardło. Wyraz twarzy mojej matki ciemnieje, doskonale wie, o co mi chodzi i dokładnie dlatego nie zamierza mi ustąpić.
- Przyszykowaliśmy właśnie ten pokój, więc miło by było, gdybyś nie utrudniał i okazał chociaż odrobinę wdzięczności - akcentuje ostatnie słowo, na co prycham w myślach.
Pokój wygląda dokładnie jak kiedyś, przez co jeszcze bardziej boleśnie odczuwam przymus pobytu w nim. Spuszczam wzrok, widok plakatów, zdjęć i trofeów mnie przygniata, ciężki głaz ląduje mi w żołądku. Dostrzegam w rogu pokoju podwieszoną kamerę i nie zastanawiając się dwa razy, wyciągam w jej stronę środkowy palec.
* Sophie *
Serce wali mi jak młotem, kiedy kończymy rozładowywanie sprzętu i staję naprzeciw boksu Admirała, nerwowo zataczającego kółka po niewielkiej przestrzeni.
- Szybko się przyzwyczai - Tony kładzie mi dłoń na ramieniu, również obserwując zwierzę. Zaciskam wargi i kiwam nieznacznie głową, boję się odezwać, aby się nie rozpłakać.
Do boksu niedaleko zmierza szczupła, nieco niższa ode mnie dziewczyna, kątem oka dostrzegam, jak ładnie i drogo jest ubrana. Widzę jak spogląda na mnie ze zdziwieniem, gdy stoję sztywno metr przed boksem swojego konia, nawet nie wyciągając do niego dłoni. Odwracam głowę w jej stronę, gdy wyprowadza gniadego, perfekcyjnie zbudowanego konia i przez myśl przechodzi mi, dlaczego przeniosłam tutaj tego konia? Co mnie do licha skusiło, żeby w ogóle coś zmieniać i brać na siebie tak ogromny obowiązek, jeśli już teraz ledwo sobie radzę? Przełykam ciężko ślinę, powoli w mojej głowie zagnieżdża się świadomość tego, co właśnie zrobiłam. Czuję jak pieką mnie oczy, o Boże, nie mogę płakać. Przymykam powieki, głęboki oddech, który wcale nie pomaga. Admirał nerwowo wyszarpuje nieco siana z siatki i parska głośno.
- Możemy już jechać? - pytam ledwie słyszalnie, widząc kolejną dziewczynę w stroju żywcem wyciągniętym z okładki magazynu jeździeckiego.
- Wszystko w porządku? - Anthony przygląda mi się uważnie i widzę w jego oczach, że dostrzega to, co naprawdę czuję w tym momencie. - Jasne, jedźmy - odpowiada z lekkim uśmiechem, obejmuje mnie troskliwie ramieniem i rusza w stronę wyjścia.
Nic nie jest w porządku, mam ochotę wykrzyczeć to na całe gardło, dać upust emocjom i chociaż raz pokazać, co tak naprawdę czuję. Jednak jak ostatnimi czasy mam w zwyczaju, spuszczam wzrok i z cichym westchnieniem podążam za Tonym. Przed stajnią znajduje się kilka osób, w tym dziewczyna z gniadym koniem i zastępca dyrektora.
Przyciągam spojrzenia, co sprawia, że jeszcze bardziej czuję się niezręcznie.
- Dziękujemy za tak szybkie zorganizowanie dla nas miejsca - Tony przejmuje za mnie tę część, w której wypada być uprzejmym i wdzięcznym.
- Nie ma problemu, dla takich pensjonariuszy zawsze znajdziemy boks. Mam nadzieję, że będzie się wam tu dobrze stacjonowało - Carter uśmiecha się promiennie, mimo coraz bardziej odczuwalnego zimna.
- Z pewnością. Mimo wszystko i tak jeszcze raz dziękujemy, doskonale zdaję sobie sprawę ile czasu czeka się u was na miejsce - Anthony macha dłonią w jego stronę, na co niepotrzebnie odwracam głowę i spotykam zniesmaczone spojrzenie dziewczyny. Uśmiecham się słabo, przenosząc spojrzenie na Cartera i kiwam mu głową.
- Do zobaczenia - odzywam się, o dziwo mocniejszym niż dotychczas głosem, czym wywołuje na twarzy mężczyzny szeroki uśmiech.
- Do widzenia! - macha krótko i przekierowuje swoją uwagę na blondynkę, która chrząka znacząco, gdy gniadosz zaczyna uderzać nogą o podłoże.
Wsiadam do auta najszybciej jak się da. Pocieram nerwowo dłońmi odzianymi w rękawiczki o uda, z uporem maniaka wpatrując się w swoje kolana, dopóki auto nie rusza z miejsca.
- A co jak sobie nie poradzę? - pytam, odwracając twarz do szyby.
- Jeśli sobie nie poradzisz, choć w to nie wierzę,zawsze masz kogo poprosić o pomoc - ma tak spokojny głos, że nawet jestem w stanie mu uwierzyć. Wzdycham ciężko i opieram się wygodniej o siedzenie. Czas wrócić do rzeczywistości.
YOU ARE READING
Begin to Live
RomanceOddech. Grunt osuwa ci się spod nóg, tracisz kontrolę. Jeden świat, dwa istnienia, dwie rzeczywistości. Toniesz w rozpaczy, ból pochłania twoją duszę, czerń zalewa oczy. Opanowanie jest jedynym ratunkiem, pomoc nadchodzi powoli. A teraz...