Rozdział X

2.3K 152 33
                                    

Rano, dormitorium Blaise'a i Teodor'a

Teo Pov

     Nie spałem, jednak nie miałem najmniejszej ochoty otwierać oczu. Było tak przyjemnie... powoli docierały do mnie wspomnienia wczorajszego wieczoru. Nie wiem skąd było wtedy we mnie tyle odwagi. Przy kimś innym dobra, ale przy nim... nie wiedzieć dlaczego cholernie się peszę. Jak nie ja, po porostu... onieśmiela mnie ten jebany murzyn! Nie moja wina! Chociaż wczoraj podczas tego ''zbliżenia" nie czułem się źle. To był Blaise. Nikt inny więc.. może dlatego mimo wstydu stało sie tak jak się stało.

    À propos Blaise'a, był jednym z powodów dla których chciałem ,,spać'' dalej. Czułem jak jego palce delikatne masują skórę mojej głowy, drugą dłoń trzymał w dole mojego brzucha... no nie powiem, grzejnik z niego pierwsza klasa.

- Kotku... wiem że nie spisz, mnie nie nabierzesz. - usłyszałem rozbawiony szept przy uchu.

- Miał. - prychnąłem nieco oburzony, nie dawałem mu żadnych sygnałów, że już nie śpię!

- Jak się spało? -  leżał nadal za mną jednak teraz opierał się na łokciu nie przerywając zabawy moimi włosami.

- Wspaniale... - Jakim kurwa prawem. Dopiero co wstałem a już się pewnie do cholery rumienię. Zabijcie mnie. PROSZĘ.

- W tym łóżku i ze mną? Inna odpowiedź była by obelgą - mruknął z uśmiechem przytulając mnie mocniej od tyłu.

- Wiadomo. - wtuliłem się w niego, no hello kto by nie skorzystał?

     Lecz za długo sobie nie poleżałem, a raczej nie w tej pozycji. Ciemnoskóry bez problemu położył mnie na swoim torsie obejmując mnie na wysokości bioder, drażniąc palcami dół mojego kręgosłupa, rysując na mojej skórze bliżej nieokreślone wzorki. Uśmiechnąłem się lekko i pochyliłem w jego stronę złączając ze sobą nasze wargi, chłopak niemal od razu odpowiedział na pieszczotę. Nie mam pojęcia ile trwał ten pocałunek... Wszystko dookoła przestało mieć znaczenie i było by tak dalej, gdyby nie przerwało nam głośne burknięcie, naprawdę mój żołądek nie mógł wybrać lepszego momentu na rozpoczynanie swojej arii umierających morświnów?

- Ktoś tu zgłodniał? - zamruczał ciemnoskóry nie wiem czy był bardziej rozczulony czy rozbawiony, ja natomiast byłem zawstydzony. BARDZO.

- Nie prawda - fuknąłem chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, on natomiast objął mnie mocniej by po chwili usiąść i zmusić mnie do wstania z tego miękkiego łóżka.

- Prawda, leć się ogarnąć byle szybko, śniadanie już się zaczęło - pocałował mnie w czoło.

Ehh... A mogłem udawać lepiej...


Ten sam ranek w dormitorium Draco i Harry'ego

Harry Pov

 Dlaczego do jasnej cholery. Niech mi ktoś kurwa odpowie. To jakiś kiepski żart? Co to w ogóle miało znaczyć? CO DO KURWY NĘDZY TA TLENIONA FRETKA ROBIŁA W MOIM ŚNIE?! KURWA W CAŁYM ŚNIE!

     Całe szczęście kiedy się obudziłem tego idioty nie było już w łóżku, szczęście w nieszczęściu zajął łazienkę. Jedyną. Została jeszcze łazienka prefektów ale nie chcę ryzykować, że znów zobaczę przyrodzenie tego zboczeńca.

     Korzystając z tego, że ta blond księżniczka będzie tam pewnie siedzieć godzinę, albo i więcej zacząłem się przebierać i wszystko było by w porządku gdyby w najmniej odpowiednim momencie nie otworzyły się drzwi łazienki...

NA SZCZĘŚCIE miałem już na sobie bokserki, a raczej właśnie skończyłem ja na siebie naciągać... 

- Z tym striptizem mogłeś poczekać... chętnie bym popatrzył... Może zaczniesz od nowa? - przysięgam że zaraz wybije mu te białe zęby. Co do jednego.

     Postanowiłem nic nie mówić. To wcale nie przez to, że żadna inteligentna odpowiedź poza jakże elokwentnym ,,pierdol się Malfoy", nie przychodziła mi do głowy.  Szybko się ubrałem i nie czekając na dalsze zaczepki stalowookiego chwyciłem torbę z potrzebnymi książkami, po czym opuściłem dormitorium. Zamiast do wielkiej sali skierowałem się do kuchni. Ostatnim o czym marzę jest cały stół Slytherinu patrzący na nie ze strachem...


Draco Pov

     Takie widoki z rana to ja rozumiem. Nie żeby Potter, znaczy Riddle był jakoś wyjątkowo seksowny... NIE JEST. Ale nie pogardziłbym. Może jakbym wyszedł wcześniej zobaczyłbym więcej... Cholerny krawat. Pozbierałem potrzebne rzeczy i ruszyłem do wielkiej sali, może jeszcze będę miał okazje się z nim trochę podroczyć.

     A jednak, jak zawsze muszę mieć pecha i tego cholernego bliznowatego tu nie ma. Blaise'a i Teodora też nie... 

     Nie zadowolony usiadłem obok Pansy, dźgałem niczemu winną jajecznice kiedy w końcu te dwa niedoruchane głąby (czyt. Blaise Niedorozwój Zabini i Teodor Kujon Nott) raczyły się pojawić.



White Lies | DRARRYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz