We all are living in the dream

143 20 3
                                    

Wdycha zimne powietrze, skupiając ciężar ciała na jednej nodze. Ból w drugiej jest zbyt nasilony, żeby stać na niej. Nie chce o tym mówić żadnemu z chłopaków, a tym bardziej Aji, która teraz na głowie ma bliźniaczki i ledwo jest w stanie z nim zostawać godzinę dziennie. Jej obowiązki w związku z tym przejął Platz, który praktycznie nie opuszczał go w szpitalu na krok. To on opowiedział mu o nieudanym zamachu, w którym to on został najpoważniej zraniony.
Oprócz niego były jeszcze trzy osoby z niewielkimi poparzeniami i zranieniami. Wypytał o to chyba wszystkich i uzyskał jak najwięcej informacji był w stanie.
On sam mógł cierpieć, jemu by to nie przeszkadzało. Gorzej jeśli cierpiały osoby, które przyszły na ten koncert dla niego i chłopaków.

Teraz wyszedł ze szpitala, po prawie siedmiu miesiącach odwołanych koncertów i ciągłego leżenia z opatrunkami, nogą uniesioną do góry i morfiną. Tej ostatniej nienawidził.
Nawet jeśli sprawiała, że nie czuł bólu, był na granicy rzeczywistości i snu, wręcz nie kontaktował ze światem. W jakiś sposób niszczyło go to  i odrywało od wszystkiego.
Ignorował ból, jak tylko był w stanie, co było dosyć trudne przy praktycznie pokruszonej prawej części miednicy - tylko po to, żeby nie dawali mu tego świństwa.

Jęczy cicho, kiedy znów rwanie w dole brzucha nawraca go na właściwe myślenie. Potyka się lekko i zaraz prostuje, bojąc, że Wayne lub Daniel zauważą to.
Odwraca głowę do tyłu, sprawdzając, czy nie wgapiają się w niego z naganą.
Rozmawiają cicho między sobą, kazał zostawić go w spokoju i tak też robili. Może czuł się z tym źle, tak jakby odpychał ich od siebie, ale naprawdę potrzebował chwili samotności.

- Może jednak nie powinieneś wychodzić ze szpitala tak szybko...

- Nic mi nie jest, naprawdę... - zatrzymuje się szybko, czekając aż do niego dołączą, a następnie odpycha lekko rękę Daniela, który chce pomóc mu iść. - Muszę się rozruszać.

- Co nie znaczy, że masz się zaraz wypisywać. Teraz Aja będzie miała i ciebie na głowie - te słowa go bolą, nawet jeśli wie, że Wayne ma rację. Nie daje po sobie poznać, że cokolwiek usłyszał. Zamiast tego w ciszy dochodzi do czarnego, sportowego samochodu i ciągnie za klamkę, czekając na to, aż ktoś wreszcie wsiądzie za kierownicę.

- Mam trzydziestkę na karku... - mówi w końcu, nie widząc żadnej reakcji ze strony Daniela i Wayna. - Chyba potrafię o siebie zadbać.

- W takim stanie, wątpię w to. Pamiętaj o tym, że dziś akurat jest jeden z lepszych dni. Jak akurat trafisz na taki, gdzie nie będziesz mógł się nawet ruszyć, co wtedy zrobisz? - przecząc swoim słowom, Wayne wsiada na miejsce kierowcy i zapina pas.

- Wtedy to was będę męczyć - myśli, krzywiąc się, kiedy wsiada na tylne siedzenie i układa nogę jak najwygodniej.

Spogląda za szybę, oglądając mijane domki jednorodzinne i kilkupiętrowe, nowoczesne bloki. Przełyka ślinę, opierając rozgrzane od gorączki czoło na zimnej tafli szkła, ignorując spojrzenia rzucane mu przez Wayna.
Przymyka powieki, oddychając głęboko i mając nadzieję, że godzina snu sprawi choć chwilę wytchnienia w tym wszystkim co zaszło osiemnastego stycznia i trwało do teraz.
Huk nadal rozchodził się po jego głowie, sama głowa i brzuch pulsowały tępy bólem, a metalowy zapach krwi zastępował wszystkie inne zapachy.

Już nic nie wróci do normalności. Normalność nigdy dla niego nie istniała.
Zagryza mocniej wargi, uśmiechając się wbrew samemu sobie. Przecież to jest niemożliwe, żeby zapomnieć i wrócić.

Clouds  °Imagine Dragons FanFiction°Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz