8

369 14 0
                                    


Brakowało mi Louisa, bardzo. Chwilami nie wiedziałam co ze sobą zrobić, ale pomagała mi moja przyjaciółka. Jestem jej bardzo wdzięczna, cały czas jest przy mnie i mnie pociesza. Jest 14 grudnia, cała okolica pokryta białym, pięknym puchem. Aż chciałoby się zanurzyć w nim. Wracając ze sklepu obserowałam uważnie ptaki, drzewa i wszystko co piekne. Natura jest piękna. Wyjełam z foliowej torby jabłko, które tylko nadgryzłam. Wyliczając wszystkie kalorie które przed chwilą zjadłam, przypomniał mi sie Lou. Straciłam z nim kontakt, bardzo mnie to boli, nie mogę bez niego żyć. Poleciała mi mała łezka z oka, ale szybko ją przetarłam i przyspieszyłam krok, szybciej wracając do domu.

-Wróciłam! -krzyknełam oczekując, że ktoś jest w domu. -Halo? Mama? Tato!

No nic, gdziesz wyszli, najprawdopodobniej... Lecz nie wiedziała co się działo. Było po 22 godzinie, nadal nie było jej rodziców w domu.

-''Wyszli do kina?'' - pomyślała.

Wziełam książkę i czytając ją, powoli zasypiałam...

-Jest ktoś w domu!? - usłyszałam wysoki głos mężczyzny, był bardzo stanowczy, a po chwili mocne pukanie. Przetarłam oczy i spojrzałam na budzik który wskazywał godzinę 1 w nocy. Wystraszyłam się, ale zeszłam na dół i spojrzałam przez wizjer. Policjanci.. Co mogą tu robić?

-Em.. Dobry wieczór, czy coś się stało? -zapytałam.

-A więc nie wiesz jeszcze co się stało? -powiedział bardziej  żałobnym tonem.

-Nie.. -w myśli miałam najgorsze scenariusze.

-Eh.. Młoda damo, będziesz musiała jechać z nami -powiedzieli oboje, i kazali mi zaknąć drzwi po czym wejść do radiowozu.

Jak powiedzieli, tak zrobiłam, miałam złe przeczucia. Zamknęłam drzwi na klucz i podeszłam do policjantów którzy odpalili silnik samochodu. 

-Przepraszam... czy możecie się zatrzymać? -powiedziałam -Strasznie mi niedobrze..

Policjant się zatrzymał, a ja szybko wyszłam.. I zwróciłam wszystko co dzisiaj zjadłam. Czyli ten kawałek jabłka.

-Wszystko w porządku? -zapytał sie jeden z policjantów.

-Już tak.. chyba -odpowiedziałam i ponownie wsiadłam do samochodu.

Droga ta mijała mi strasznie nieprzyjemnie, nie wiedziałam o co chodzi, i się bałam. strasznie się bałam. Obawiałam się jednak najgorszego.

Nie chciałam o tym myśleć więc wyjełam telefon i napisałam do przyjaciółki. Dziewczyna spała ale chyba udało mi się ją obudzić.

Ja: L U C Y

Ja: Proszę..

Lucynka:3 : Co jest?

Ja: Nie wiem właśnie, gdzieś 19 minut temu przyszli policjanci do mnie do domu, i zabrali mnie do radiowozu, wiozą mnie na komisariat...

Lucynka:3 : Jezu, żartujesz tak?

Ja: Nie żartuję.. 

Ja: Wysiadamy, napiszę do ciebie za jakieś 30 minut..

Komisariat był zrobiony z czerwonej cegły, obok była piękna okolica, drzewa, ławka i latarnia która oświecała drogę. Wszystko było pokryte śnieżnym puchem, który właśnie pojedyńczo spadł mi na nos. Spoglądając na niebo, ujrzałam padający śnieg. Przypomniały mi się chwile z Lou, gdy byliśmy mali, pewnego dnia mama louisa przyszła na kawe do mojej, nic dziwnego. Louis poszedł do mnie do pokoju, i chycił mnie za rękę. Położył palec na ustach i wyszeptał tylko ''csii''. Zeszliśmy po schodach i wybiegliśmy razem na dwór. Lou pociągnał mnie za rękę i pobiegliśmy na miasto, gdzie było dużo śniegu, i świecących witryn sklepowych wraz z ozdobami świątecznymi. Było pięknie, ale panika rodziców już nie była taka.. piękna. Biegali po mieście, po domach ludzi, po ogródkach wołając nasze imię. Znaleźli nas przy sklepie z zabawkami. Zapamiętam to na zawsze, haha. Wraz z policjantami weszliśmy na komisariat, zabrali mnie do jakiejś sali gdzie kazali usiąść przy stoliku. Usiadłam i czekałam aż oni tu wejdą. Rozejrzałam się po sali która była wypełniona kolorem ... brudnym niebieskim? I szarym. Zresztą, chyba nikogo nie interesuje jak wygląda sala chyba ''przesłuchiwań?'' Nie wiem. Do sali weszło 3 policjantów, którzy usiedli naprzeciwko mnie. Jeden bawił się palcami, jakby odebrało mu mowę, drugi zaś jednak patrzył się na swoje buty, a trzeciego, chyba nic nie interesowało. 

-Nie wiem jak ci tu powiedzieć.. -nareszcie odezwał się jeden z nich.

-Twoi rodzice mieli ciężki wypadek -po tych słowach czułam łzy lecące mi z policzków i ponownie jedzenie podchodzące mi do gardła.. ah, tam nie ma żadnego jedzenia. 

-Są narazie w szpitalu, ale nie wiemy czy wyzdrowieją. Jeśli chcesz moż~ 

-W jakim szpitalu?! -Krzyknełam wręcz, miałam mieszane uczucia... Międzyinnymi był to strach, ból, gniew i .. coś czego dotąd nie znałam. Policjant podał mi adres, a ja wybiegłam z sali w tempie burzy, biegnąc do szpitala. Nie obchodziło mnie że zostawiłam kurtke, i biegnę w samej bluzie, w zime, gdy pada śnieg. Zabrałam tylko telefon, ponieważ go miałam w kiszeni jeansów.           Ulice były puste, a czego się spodziewać? Jest godzina 2 w nocy i kto by o tej godzinie chodził. Wpadłam do szpitala, biegnąc do recepcji. Zapytałam się gdzie leżą moi rodzice, a ta podała dokładną salę, przed tym pytając kim dla nich jestem. Wbiegłam do sali nie pukając i nie pytaąc się o nic. Zauważyłam mamę nieprzytomną leżacą na łóżku szpitalnym, i Ojca, ale przytomnego.

nie uśmierce ich.. chyba/ autorka

[poprawiane] nie ufaj mi • tomlinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz