Rozdział 1

19 1 0
                                    

- Będzie padać... - Wymamrotała Luna, wyciągając głowę z Jamy. Dzień był pochmurny i zimny, tak jak każdego roku. Wspomnienie rozegranej równo 4000 lat temu Bitwy pod Lasmont ciągnęło się po całej krainie, przypominając wszystkich poległych z Ochotniczej Armii Kresa. Luna wróciła do środka. Jej brat, Lunario, siedział już przy palenisku i podsycał ogień nad którym wisiała zdobycz Winolfki – średniej wielkości waran o jaskrawozielonym umaszczeniu.

- Hmm... Czy nie uważasz że moje pióra są zbyt matowe? - Spytał Lunario rozkładając potężne, dwumetrowe skrzydła. Jego siostra przewróciła tylko oczami.

- Laluś – Skwitowała, a chłopak warknął oburzony.

- Nie jestem „lalusiem"! Po prostu lubię się dobrze prezentować!

- Taa... Zapewne dla Sigaja, co? - Zaśmiała się. Lunario przeszedł dreszcz i w jednym momencie rzucił w nią książką którą właśnie czytał. Luna nie zdążyła się uchylić i dostała w czoło. - Ha! Rzut za dychę! Dobrze ci tak, niepoważny bromantyku!

- Sam jesteś bromantyk... - Fuknęła i wyszła z jamy.

Luna dobrze wyczuła. Zaczynało kropić gdy wyciągnęła łapę na zewnątrz. Mimo mroźnego podmuchu który agresywnie przedzierał się przez jej pióra, wzbiła się w powietrze. Łańcuch Skrzydłych Gór wyglądał majestatycznie i władczo z każdego punktu na niebie. Wokoło podnóża Góry Leża Luna widziała małe Winolfiątka, które mimo pogody nadal ćwiczyły się w lataniu. Zauważyła również Sigaja, najlepszego przyjaciela Lunario i jednego ze Starszyzny, który uważnie przyglądał się uczniom. Zapikowała w dół i wylądowała niedaleko nich.

- Przebiśniegi – Powiedział nagle, gdy dziewczyna stanęła obok niego. Ta zaś zaskoczona obróciła się do źródła wypływającego z góry i spojrzała na swoje włosy. Pośród burzy śnieżnobiałych fal zaplątał się jeden z pierwszych, zielonych listków.

- Dzięki. Co cię nakłoniło by pomagać młodym w lataniu? Przecież Magha się tym zajmuje.

- Magha jest chora, a dzieciaki są niesamowicie zdeterminowane... Nie to co ty w ich wieku. - Luna zaczerwieniła się i dała mu kuksańca w bok. Sigaj tylko zgarnął niesforne kosmyki włosów sprzed twarzy i lekko się uśmiechnął.

Jednoskrzydły Winolf był bardzo szanowany wśród swojej watahy. Historia jego straty była znana w całych Skrzydłych Górach i była tą którą zazwyczaj opowiadało się potomnym podczas lekcji. Sigaj był również jednym z najmłodszych członków Starszyzny Południa i najmłodszym decydentem w Radzie Pięciu Watah panującej nad grupami Winolfów na całym terenie pasma górskiego.

- A ty?- Spytał- Nie macie z Lunario warty, nieprawdaż? Czemu więc wyszłaś na taką pogodę z jamy?

- Cymbał walną mnie książką. Czekam aż się uspokoi.

- Ech, te wasze kłótnie... No patrz tego skubańca!- Wskazał na młode które właśnie przymierzało się do skoku ze stu metrów. Oboje podeszli bliżej klifu. Winolfiątko machało podekscytowane do zebranych w dole rówieśników.

- IGOR! ZŁAŹ NATYCHMIAST! -Wrzasnął Sigaj nerwowo machając ogonem. Dziecko słysząc to wycofało się. Tylko po to by rozpędzić się i skoczyć ze wzniesienia.

- Lecę! - Zaszczebiotał wesoło, po chwili jednak kuląc skrzydełka zaczął krzyczeć przestraszony.

- Mogłabyś? - Luna błyskawicznie zrozumiała co ma zrobić i z miejsca poderwała się do lotu. Złapała malucha gdy ten przekraczał osiemdziesiąty metr wysokości klifu. Na chwilę zatrzymała się w powietrzu. Igor był cały blady, spięty i miał mokrą od łez twarz. Pióra były w dużym nieładzie mimo iż chłopiec pikował w dół. Delikatnie wylądowała na ziemi i usadzając go na kamieniu popatrzyła mu w szkliste, niebieskie oczy.

W obawie przed światłemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz