Rozdział 4

0 0 0
                                    

- Przeszukać cały Szary Bór! Nie pozwólcie nikomu wyjść stąd bez zauzauważenia! - Sigaj wykrzykiwał rozkazy. Serce skakało mu jak szalone. - Nie możemy pozwolić na to, by przedostali się do morza!
- Tak jest! - Strażnicy wzbili się w powietrze, jednak po krótkiej chwili jeden z nich wrócił zostrzęsiony.
- Sigaj... Tam... - Wskazał zachodnią drogę od wodospadu. Dowódca w ciszy poszedł we wskazanym kierunku. Przyspieszył jeszcze bardziej gdy poczuł w powietrzu zapach krwi. Po chwili trafił na polanę sąsiadującą ze strumieniem. Cała ziemia była mokra od krwi ludzkiej i carnereńskiej.
- "Jaskółka"... I tropiciele? Cholera, co tu się stało?- Wyszeptał, ostrożnie stawiając łapy pomiędzy spalonymi ciałami bryzgającymi posoką. Rozglądał się oszołomiony ilością ofiar i rozległością och obrażeń. Wyglądali jakby przeszli przez wielkie ognisko.
- Winolfie... - Usłyszał cichy głos tuż obok siebie. Wśród trupów zauważył ledwo żyjącego, białowłosego człowieka w zbroi "Jaskłóki". Jako jedyny nie był spalony lecz z jego boku wylewała się krew zabarwiając jego egzekutorską pelerynę.
- To niewiarygodne że ktoś jeszcze przeżył... Jak się czujesz?
- Bywało gorzej... Ał... Książe Anuki jest z nimi, z Carnerenami, to jego dzieło. Jest niesamowicie silny jak na Sarcena pozbawionego części mocy...
- Spokojnie, moi gwardziści przeczesują już teren. Na pewno ich znajdą. Teraz, wybacz, ale może zaboleć. - Sigaj dźwignął rannego na plecy i otulił go swoim skrzydłem, po czym zabrał fo leża. Przez całą drogę powrotną myślał nad tym jak ocalały potomek tyrana zachował swoją moc. Nie powinien nawet być w stanie wykrzesać chodź najmniejszego światła, a co dopiero spalić całą armię egzekutorów i tropicieli. Czyżby klejnoty które przetrzymują moc Sarcenów nie były aż tak skuteczne? Pod Górą Leża przekazał rannego innym, lecz zanim odszedł, Egzekutor na chwilę go zatrzymał.
- Moja uczennica, Sivia, jest z nimi. Jest dla mnie jak córka, nie skrzywdźcie jej. Poznacie ją po długim warkoczu i wielu noży do rzucania przy pasie... Ale pewnie już ją rozbroili.
- Niczego nie obiecuję, ale będziemy uważać

Anuki przyglądał się Sivii, niezadowolony. Dziewczyna zaś, ogarnięta furią i ze łzami w oczach próbowała wyrwać się Carnerenom. Po piekle jaki przeżyła na polanie, jej zbroja pozostawiała wiele do życzenia, a płachta z herbem "Jaskółki" trzymała się na słowo honoru.
- Czy to było konieczne? - Sarceński książę jęknął cicho.
- Dzięki niej szansa na przeżycie tej wędrówki się zwiększy. Winolfowie może są brutalni, ale nie tkną niewinnego stworzenia... Poza tym, czy wszystko w porządku? Ograniczenia klejnotów nadal są w tobie, a ty wyglądasz jak kamień.
- Spokojnie, nic mi nie będzie - uśmiechnął się - to tylko chwilowa słabość. Jedna z wielu.
- Dlaczego to robisz? - Wyszeptała w końcu Sivia, gdy młodzieniec chciał się od niej oddalić.
- Słucham?
- Dlaczego tak bardzo chcesz ich uwolnić? Naprawdę nie widzisz jacy byli tobie podobni? Banda aroganckich głupców!
- LUDZKIE SZCZENIE! - Vero uderzyła ją w twarz tak mocno, że dziewczyna poczuła krew w ustach. - NIE WAŻ SIĘ TAK MÓWIĆ O RODZINIE PANA ANUKIEGO! SAMI NIE JESTEŚCIE LEPSI!
- Vero, przestań! - Anuki złapał jej dłoń gdy ta już chciała uderzyć jeńca po raz drugi. - Nie jesteś potworem za jakiego cię uwarzają. - Gdy Carnerena opuściła rękę, zwrócił się do wojowniczki. - Wiem jaki był mój ojciec, ale ja nie będę taki sam jak on. Po tych wszystkich latach wiem, że zrozumiał że to co wam robił było złe. Dlatego chcę go uwolnić, by na powrót stał się moim ojcem... Dobrym człowiekiem.
- Skąd wiesz, że cesarz Xerxes zrozumiał swoje winy? Pod takim niestabilnym usprawiedliwieniem chcesz go uwolnić i zaprzepaścić starania Czterech Wielkich Bogów oraz żyjących wtedy stworzeń? Nie wiesz, że jeśli twoje przypuszczenia będą błędne skarzesz Harenderem na kolejne lata dyktatury?
- Nie jestem głupcem! - podniósł głos - Wiem o tym wszystkim. Może to i samolubne, ale... Ja nie chcę dłużej być sam! - Ostatnie słowa rozeszły się po okolicy echem. Nikt nie warzył się odezwać. - Przez 4 tysiące lat żyłem sam, nie wiedząc co się stało i gdzie się wszyscy podziali. Luce, która wyprowadziła mnie z zamku po paru dniach rozpłynęła się w powietrzu tak samo jak moja mama. Nie miałem pojęcia czemu tylko ja przeżyłem. Gdyby nie Vero i jej bracia, zapewne popadłbym w obłęd i ze sobą skończył... Choć dla wielu byłoby to rozwiązanie wszelkich problemów. Nawet nie wiesz jakie to uczucie kiedy przez większość swojego życia słyszysz jakim naprawde bytem była osoba, którą uwarzałem za wzór dobroci i szlachetności.
- I pomimo tego, co usłyszałeś, nadal masz nadzieję na nawrócenie swojego ojca? Dla niego nie ma już ratunku. - Sivia uspokoiła się, widząc wachanie w wilgotnych od łez oczach Anukiego.
- Jeszcze jest... Jeśli to, co widziałem przez całe dzieciństwo nie było jego kolejną obłudą, to jeszcze jest. To spora szansa, wystarczająca bym spróbował. - Westchnął i dał znak innym, że powinni już iść. - Vero, pilnuj jej.
- Oczywiście. Powiadomić Loyona i Hexa że idziemy dalej?
- Mhm, ale niech oni też się pospieszą. Hex musi się spotkać z wybrańcami jeszcze przed Grotą Czterech Wierzeń.
Grupa ruszyła dalej przez Szary Bór, z dala od oczu i uszu Winolfów. Od brzegu morza ddzieliły ich cztery dni drogi. Za morzem będą u celu - tuż przy portalu do Pustki. Sivia modliła się by ich podróż zakończyła się jednak szybciej.

W obawie przed światłemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz