- Cholera, to gorące! - syknął Louis i natychmiast pożałował tego, że powiedział to na głos, kiedy przypomniał sobie o telefonie, który trzymał pomiędzy swoim uchem, a ramieniem. - Kurwa, kurwa, kurwa - zaczął ssać opuszki palców po tym, jak odsunął je od patelni, którą powinien zdjąć z palnika za pomocą jebanego uchwytu.
- Er- nie, pani Richardson, nie pani! Um, nic nie mówiłem. Proszę mnie zignorować. Proszę kontynuować. Przepraszam - powiedział, gdy ponownie podszedł do patelni pełnej kurczaka, tym razem z czymś, co ochroni jego rękę, poza jedynie skórą. - T- tak, pani Richardson, oczywiście. Przyjdę jutro by upewnić się, czy wszystko zostało zadbane. Dam sobie sam radę - Louis obiecał swojej szefowej mimo, że jutro miała być sobota i to miał być jego dzień wolny.
Mimo, że Louis złożył taką obietnicę, zaczął myśleć nad przeprosinami, tak samo jak nad prezentem jako podziękowaniu dla kogoś, kogo będzie musiał przekupić, by zajął się Olivią.
- Tak, ktoś odbierze pani gości z lotniska. Oh. Um, osobiście odbiorę pani gości z lotniska - poprawił się, gdy po jego lewej woda zaczęła bulgotać w garnku z makaronem, który gotował się i wypełnił pomieszczenie parą, co z pewnością nie było częścią przepisu. - Nie ma za co, pani Richardson. Przyjemność po mojej stronie. Nie ma się pani o co martwić. Do zobaczenia z samego rana! Do widzenia!
Nie chciał przerwać jej obszernych podziękowań ukośnik mowy uznania o tym, jak to on był jedynym, na którym mogła naprawdę polegać, ale w tej sytuacji albo musiał pośpieszyć swoją szefową przez telefon, albo pozwolić, by jego kuchnia stanęła w płomieniach i chociaż potrzebował obu tych rzeczy w swoim życiu, miał bardzo głodną ośmiolatkę w salonie, która prawdopodobnie ucieszyła się zjedzeniem obiadu jakoś w tym stuleciu.
Płyta kuchenna wyłączyła się, kiedy zdjął makaron z ognia. Spróbował jednego, który pływał po powierzchni i praktycznie nieugotowany klusek utknął między jego zębami, więc spróbował je ponownie podgrzać, ale zmniejszył ogień. Teraz kurczak w pieprzu, którego tylko zarumieniał - palił - był zupełnie inną historią i wyglądało na to, że był aż nadto gotowy. Był wystarczająco jadalny, więc zeskrobał go do miski, wrzucił resztę surowego kurczaka na patelnię i zaczął pracować nad sosem na makaronu.
Jego telefon ponownie zadzwonił, kiedy zdał sobie sprawę, że nie wiedział czym do cholery była szalotka, więc był pewien, że nie miał jej w kuchni. Na szczęście tym razem dzwonił Liam, nie pani Richardson z kolejnymi, różnorodnymi zadaniami, z którymi nie ufała żadnemu innemu pracownikowi.
- Czym do cholery jest szalotka? - to było pierwsze i ostatnie pytanie Louisa.
- To rodzaj cebuli i ciebie również witam - odpowiedział jego najlepszy przyjaciel.
- Cześć. Cebula? Poważnie? Więc dlaczego po prostu tego nie napisali? - westchnął, podchodząc do lodówki by wziąć jedną, gdy znajome zawołanie 'Tatusiu?' rozbrzmiało z salonu.
- Tak, skarbie? O co chodzi? - zawołał Louis, zagłuszając mamrotanie Liama w swoim uchu i skwierczenie jedzenia tuż za nim, po czym powiedział - nie Li, to nie do ciebie - i - Tak Li, słucham!
Jego córka powiedziała coś jeszcze, ale nie usłyszał jej w tym chaosie. Musiała wiedzieć, że Louis jej nie usłyszał, ponieważ dziesięć sekund później pojawiła się w kuchni z laptopem.
- Tatusiu? Czy mogę mieć pozwolenie rodzica, by móc mieć szansę na wygranie konkursu? Proszę? - zatrzepotała swoimi długimi rzęsami.
- Er- Może - odpowiedział uważnie. - Nie Li, nie ty. Poczekaj sekundę - powiedział, odkładając telefon, by odpowiednio porozmawiać z Olivią. - Co to za konkurs?
CZYTASZ
KIWI KIWI KIWI /larry tłumaczenie pl/
FanfictionKiedy dwa lata temu córka Louisa zajęła się aktorstwem jako hobby myślał, że będzie jak każdy inny rodzic aspirującej, młodej gwiazdy; pomagając jej nauczyć się na pamięć kwestii w czasie pomiędzy pracą domową, a kolacją (oby nie była przypalona), z...