2 grudnia | Marinette

807 78 67
                                    

— Kompletnie nic nie rozumiem — żachnęłam z rozpaczy nad podłożonymi mi pod nos zadaniami.

Alya westchnęła jakiś setny raz w ciągu tej godziny.

— Dziewczyno, jestem wyczerpana. Proszę o opcję telefonu do przyjaciela — jęknęła żałośnie, kręcąc głową i patrząc na moje próby rozwiązania zadań.

Odsunęłam się od kartki na jakieś pół metra, odchyliłam głowę i wpatrywałam w sufit. W tym czasie dobiegł mnie głos Alyi, szepczący pod nosem parę przekleństw — jeśli się nie myliłam — w języku tureckim. Co też jej odbiło na punkcie akurat tego wyboru przy dodatkowym języku obcym, nie miałam pojęcia.

— O, nareszcie! — Klasnęła w dłonie. Przekręciłam głowę i wzrokiem śledziłam jej gesty. — No, kolego, dzisiaj twój szczęśliwy dzień. Masz okazję uczyć chemii jedyną w swoim rodzaju i niesamowitą Marinette Dupain-Cheng. Kiedyś, gdy będzie ona sławną projektantką mody, będziesz mógł chwalić się na lewo i prawo, że dawałeś jej korki z chemii! Czyż to nie wspaniała propozycja?

Alya trzymała tak ten telefon, że z trudem mogłam cokolwiek dostrzec na jej ekranie, toteż moją pierwszą osobą przychodzącą na myśl był oczywiście Nino.

Ale potem połączyłam fakty. Nino i chemia to jak gorzka czekolada. To był jeden wielki oksymoron.

— Alya — szepnęłam na tyle głośno, by przyjaciółka mnie usłyszała, ale na tyle cicho, by osoba po drugiej stronie telefonu tego nie zarejestrowała. — Z kim rozmawiasz?

Mulatka popatrzyła na mnie dziwnym wzrokiem i uniosła brwi, po czym powiedziała do słuchawki: “czekaj chwilę” i ją zakryła dłonią.

— Czy chcę kotlety? Marinette, jakie kotlety? Czekaj, krokiety? — Pokręciłam głową i uderzyłam otwartą dłonią w czoło.

— Z. Kim. Roz-ma-wiasz — powiedziałam powoli, sylabizując.

— Aaa, z kim gadam. — Z powrotem zwróciła się do rozmówcy po drugiej stronie telefonu. — No, to wpadniesz?

Całkowicie zignorowała moje pytanie. Ewidentnie coś knuła.

Minęły wieki, zanim się rozłączyła. Najgorsze było to, że ani razu nie zwróciła się do tej osoby po imieniu czy choćby tak, bym mogła zgadnąć, kogo zaprosiła w moje progi.

— Marinette Dupain-Cheng, ściągamy te plakaty! — zarządziła nagle, zrywając ostrożnie ze ścian zdjęcia Adriena.

Oho, chyba już wiedziałam.

Chemia, ściąganie plakatów i chowanie jego zdjęć. Alya, nie żyjesz.

— Tylko mi nie mów, że zaprosiłaś akurat jego, kiedy mam nieumyte włosy, nie zakryte żadnym podkładem czy też korektorem pryszcze i cienie pod oczami oraz zdrapany do połowy lakier na paznokciach. I jeszcze to ubranie! Czy ty mnie widzisz? Nie mogę się tak mu pokazać. Zapomnij. I odwołaj to. Natychmiast.

Alya tylko wzruszyła ramionami i jak gdyby nigdy nic ściągała jego zdjęcia, plakaty z nim oraz przedstawiające go moje rysunki ze ścian. Ponadto to była kolejna ignorancja mojej osoby tego dnia.

— Alya — pisnęłam. — Coś ty zro…

W tym samym czasie po całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Słyszałam tylko, jak leniwym krokiem zmierza ku niemu tata i jak szczękają otwierane zamki.

— Jeszcze mi za to podziękujesz podczas waszego wesela — szepnęła Alya i puściła do mnie perskie oko.

Omiotłam swoje odbicie lustrzane ze zdegustowaniem, splotłam w ułamek sekundy włosy w jakiegoś luźnego kucyka i — nabrawszy powietrza w płuca — otworzyłam nieco zbyt mocno klapę.

Czarny Kot w pudełku [MIRACULOUS CHRISTMAS CHALLANGE] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz