Rozdział pierwszy: Brightside

45 2 0
                                    

Dziś mijają dokładnie 2 lata.. Tak. Dożyłem tego dnia, w końcu czuję że będzie dobrze. W końcu czuję że po prostu stanę na nogi, nabiorę chociaż w pewnym sensie wiatru w żagle i poskładam w całość ten cały chaos, nazwany moim życiem. To nie było łatwe, to było tak ciężkie dla mojego serca, dla mojej duszy, dla umysłu. Ale to już koniec, definitywny KONIEC. Przez wielkie pieprzone K. Unoszę wzrok ze swoich dłoni i jeżdżę wzrokiem po białych ścianach które przez 2 lata słyszały mój płacz, krzyki, widziały moje blizny i krew. Mimo że nie chcę, przed oczami mam obraz z pierwsze dnia mojego pobytu tutaj. Potrząsam głową by pozbyć się tego widoku, nie chcę o tym pamiętać. Podnoszę się z łóżka zasłanego śnieżno-białą pościelą która nie posiada żadnego zapachu. Jest nijaka, jak wszystko tutaj. Staję przed umywalką nad którą wisi lustro. Wpatruję się w swoje odbicie. Moje włosy były trochę zaniedbane, zbyt długie. Cholernie tego nie lubiłem. Mogłem też dostrzec lekki zarost, ale prócz tego widziałem sińce pod oczami, zapadnięte policzki. Moja cera była w fatalnym stanie. Nie miejcie mnie za homoseksualistę, proszę. Słyszę głuche pukanie do drzwi a w nich staje mężczyzna. Ma czarne włosy, ubrany jest w fartuch. Niby jest biały, ale można dostrzec, jeśli bardziej się przyjrzymy że ta biel zamienia się w słabą żółć. Odwracam w jego kierunku wzrok i czekam. Na co? Sam nie wiem.

- Panie Bieber.. - Mamrocze, wpatrując się w kartę którą trzymał w dłoniach. Unosi wzrok na mnie i wzdycha. - To twój ostatni dzień tak? - Pyta opuszczając wzrok z mojej osoby, ŻAŁOSNEJ OSOBY.

- Tak. - Odpowiadam krótko, po czym wolnym krokiem kieruję się znów na łóżko. Siadam na nim powoli, tak jakbym był cały obolały.  Nie obolały, w środku jestem już martwy. Mężczyzna mruczy coś pod nosem, aż w końcu odchrząkuje i ruchem głowy nakazuje bym ruszył za nim. Wzdycham i podnoszę się kierując się za nim. Prowadzi mnie przez puste korytarze, oświetlane jedynie przez słabe światło. Wchodzimy do gabinetu. Ręką wskazuje bym usiadł na krześle przy biurku, więc tak robię. On siada na rogu biurka i wpatruje się we mnie. Czuję się żałośnie.

- Zapytam wprost. Czy czujesz się na siłach by opuścić klinikę?

Poczułem jak drętwieją mi ręce. Oczywiście że nie czuję się na siłach. Ale do diabła, mam dosyć. Chcę spróbować na własną rękę, CHCĘ ŻYĆ JAK NORMALNY FACET. Przez chwilę wpatruję w okno, nic nie mówiąc. Westchnąłem, opuszczając nieobecny wzrok na biurko.

- Tak, czuję się na siłach. Wszystko ze mną w porządku.

Justin, pieprzony kłamco.

Mężczyzna przez chwilę wpatruję się we mnie, tak jakby chciał dostrzec we mnie jakiekolwiek symptomy wskazujące na to że jest ze mną źle. To sprawiało że czułem się dziwnie i niewygodnie. Cokolwiek.

- Dobrze, nie będę trzymać Cię tu na siłę. Możesz więc, zadzwonić po kogoś by po Ciebie przyjechał. Tu masz telefon.

Zszedł z biurka i wskazał palcem na telefon stojący na nim. A sam udał się do wyjścia, najwidoczniej dając mi trochę swobody. Wpatrywałem się w telefon a do moich oczu napływały łzy. To głupi stereotyp że faceci nie płaczą. Przecież nie mam już nikogo! Wierzchem dłoni przecieram prawe oko by pozbyć się z niego nadmiaru łez i.. Sięgam po słuchawkę. Biorę głęboki oddech i wystukuję jedyny numer który pamiętam od zawsze. Dzwonię mając nadzieje że ktokolwiek odbierze.

Jeden sygnał..

Drugi..

Trzeci..

Miałem zamiar odłożyć słuchawkę, skłamać lekarzowi że ktoś po mnie przyjedzie a w rzeczywistości tułałbym się po mieście jak pies. Ale nagle w słuchawce słyszę męski głos. Głos mojego przyjaciela, jedynego.

- Gustav.. - Wymamrotałem nie wiedząc jak mam zacząć. Nie rozmawialiśmy 2 lata, to okropnie długo. Usłyszałem westchnięcie, lekkie klaśnięcie co kojarzyło mi się jedynie z tym że, lekko zderzył swoją dłoń z udem.

- Justin? - Jego głos był wystraszony. Tak jakby usłyszał ducha. Zamknąłem oczy i nie czekając dłużej, po prostu zapytałem.

- Czy.. Czy Ty mógłbyś po mnie przyjechać Gus? - Kurczowo ściskam słuchawkę w dłoni, czuje jak moje obie dłonie zaczynają się pocić, zrobiło mi się naprawdę ciepło. Nigdy nie lubiłem prosić kogoś o cokolwiek. Czułem się jak zbłąkany szczeniak. Przysięgam że słyszę jak chłopak podnosi się, łapie kurtkę i klucze od auta.

- Jasne, będę po Ciebie za 10 minut. - Rozłączył się. Odłożyłem słuchawkę a do pokoju wszedł lekarz. Mam nieomylne wrażenie że cały czas podsłuchiwał. Patrzę na niego przelotnie i kładę dłonie na podłokietnikach, chcąc oderwać się od siedzenia i wyjść po swoje rzeczy.

- Tu jest Twoja recepta. Gdyby coś się działo, na odwrocie jest mój numer. Wiesz o tym, że zawszę Ci pomogę.

Uśmiechnął się ale jakoś nie odczułem jego sympatii do mnie. To było coś w stylu WEŹ TO I SPIEPRZAJ JAK NAJSZYBCIEJ. Pokiwałem twierdząco głową i wziąłem do ręki kartkę wychodząc z pomieszczenia. Wlokłem się wzdłuż korytarza. A gdy dotarłem do drzwi mojego pokoju, pod nimi stały już moje torby. Rozejrzałem się i westchnąłem. Zarzuciłem na siebie jedynie szeroką, szarą bluzę zakładaną przez głowę i jedną z toreb zarzuciłem na ramie, zaś drugą chwyciłem w rękę. Ostatni raz spojrzałem na pusty korytarz i otworzyłem wielkie drzwi. Promienie słoneczne od razu uderzyły w moją twarz wraz z ciepłym powietrzem. Wziąłem głęboki oddech i zamrugałem. Dawno nie byłem na otwartej przestrzeni. Czułem się jak zgubione dziecko. Wpatrywałem się w las otaczający budynek. Usłyszałem też warkot silnika a mój wzrok od razu powędrował w tamtym kierunku. Gustav, przyjechał. DOBRY BOŻE. Mój przyjaciel wysiadł z auta. Od razu dostrzegłem jakieś małe tatuaże na jego twarzy, oraz to że zapuścił nieco włosy które związał w kucyk. Stałem tak chwilę, aż w końcu ruszyłem w jego kierunku czując coraz dosadniej ciężar bagażu. Zrzuciłem go na ziemię i przytuliłem go. Naprawdę tęskniłem za tym szaleńcem. Chłopak odsunął się nieco i spojrzał na mnie z góry na dół. To samo zrobiłem ja i mogłem dostrzec że.. On nadal w tym jest.

- Stary, co oni Ci tam zrobili?

Wymamrotał wpatrując się we mnie. Wzruszyłem jedynie ramionami. Chciałem wyminąć temat i uśmiechnąłem się lekko. ALE SZCZERZE, PRZYSIĘGAM.

- Za to Ty Gus, nie zmieniłeś się ani trochę. No może poza fryzurą i tatuażami.

Wskazałem palcem na jego twarz a on zaśmiał się. Chwycił moje torby i wrzucił je do samochodu. Wsiadłem na miejsce pasażera i od razu zapiąłem pasy. Gus wsiadł do auta zaraz po mnie, wykonał tą samą czynność i przekręcił kluczyk w stacyjce dodając.

- Wszyscy już na Ciebie czekają Bieber.

I ruszyliśmy. Ruszyliśmy, a ja miałem zamiar zacząć wszystko od nowa. Miałem zamiar obrócić cały ten syf o 180* i wyeliminować brudy z mojego życia.

" I boże proszę pozwól mi znaleźć sposób by zatrzymać ten nieubłaganie pędzący czas.."


Jessamine.Where stories live. Discover now