III

25 7 8
                                    

„To czary” — te dwa słowa obijały się echem po mojej głowie. O co chodziło? Kto to mówił? I dlaczego do cholery słyszałam to tylko ja?!

„Za dużo pytań, za mało odpowiedzi” stwierdziłam w myślach. Chciałam wiedzieć o co chodzi, chciałam wiedzieć gdzie jestem.

Szłam przed strażnikiem, który trzymał mnie za ramię w żelaznym uścisku — tak na wszelki wypadek, gdybym chciała uciekać. Oczywiście byłoby to bezsensownie, bo nawet nie wiedziałam, w którą stronę uciekać. W dodatku pewnie za zakrętem jest kolejny strażnik, gotowy złapać mnie złapać. I nie pomyliłam się, zaraz zza najbliższym rogiem było trzech strażników, ubranych tak jak ten prowadzący mnie. Stali oni przy jednej z cel. Gdy podeszłam trochę bliżej w środku zobaczyłam kobietę. Leżała na podłodze, wyglądała tak jakby nie żyła, coś mnie w środku ścisnęło. Mimo to, że prawdopodobnie pierwszy raz widzę tę kobietę.

„A może to jest kara za nieposłuszeństwo?”, myśląc to szłam dalej „Ale po co trzech strażników przy jednej celi, w dodatku z martwym człowiekiem?”.

Coraz więcej pytań. W końcu doszłam (razem ze strażnikiem oczywiście) do stalowych drzwi, przy których stał mężczyzna w garniturze. Prowadzący mnie wartownik podszedł do niego nadal mając mnie na oku, ale było to bez sensu. Po co miałam uciekać?

Po kilku chwilach jeden ze strażników wyjął zza pasa sznur. Podszedł do mnie i warknął:

— Wystaw ręce.

Przerażona wykonałam szybko polecenie wartownika. Mężczyzna szybkimi ruchami obwiązał moje ręce sznurem. Gdy ostatecznie zacisnął sznurek krzyknęłam z bólu. Czułam się tak jakby ktoś miażdżył mi kości ręki. Strażnik niewzruszony kiwnął głową na drugiego. Drzwi otwarły się z głośnym skrzypem i mężczyzna pociągnął mnie za resztę sznurka, która zwisała z moich „kajdanek”. Po przejściu przez drzwi aż zmrużyłam oczy od nadmiaru światła. W przeciwieństwie do ciemnych i brudnych korytarzy, którymi przed chwilą szłam, ten był jasny — pełen światła i czysty, jak gdyby przeszła tędy jakaś chmara sprzątaczek.

Musiałam na chwilę przystanąć, bo poczułam, że strażnik szarpnął mnie za sznur. Od razu przyspieszyłam kroku, równocześnie podziwiając korytarz. Na ścianach wisiały arrasy i obrazy osób w barwnych strojach. Na podłodze leżał dywan. Musiał być drogi, bo gdzie nie gdzie widziałam elementy szyte złotą nitką.

Strażnik skręcił w lewo — ja za nim. W końcu doszedł do wielkich, dwuskrzydłowych drzwi. Pchnął jedno skrzydło i wszedł do środka, ciągnąc mnie za sobą. Znalazłam się w wielkiej, pustej sali, na środku stało tylko krzesło.

— Słuchaj — powiedział z przerażeniem w oczach — ona to potwór. Jeśli możesz spełniaj wszystkie jej prośby i rozkazy. Może...

Strażnik nie dokończył. Jego oczy były wielkie jakby czegoś się bał.

— J-ja przepraszam! Nie chciałem. Ona mnie zmusiła — mówił wskazując na mnie. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Najpierw ostrzega mnie przed kobietą, a teraz... no cóż przeprasza mnie i obwinia za razem. Nagle zrozumiałam o co chodzi. On nie mówił do mnie, ale do kogoś za moimi plecami. Ostrożnie odwróciłam głowę i zobaczyłam kobietę z przełączki. Tym razem miała na sobie długą suknię i najprawdopodobniej perukę na głowie.

— Nikt nie będzie się tak o mnie wyrażał! — krzyknęła wysokim głosem — Kelmo!

Strażnik padł na ziemię jak porażony piorunem. Stałam tak wpatrzona w mężczyznę chyba z dziesięć minut, gdy odezwała się kobieta:

—Nie żyje. Nie przejmuj się nim. Jeśli będziesz mnie słuchać, ciebie to nie spotka — powiedziała do mnie, a ja nie odpowiedziałam. Nie mogłam. Byłam przerażona. Ta kobieta... Naprawdę była potworem. Zabiła człowieka. I coś mi się wydaje, że nie była to pierwsza jej zbrodnia. Przełknęłam ślinę. Usłyszałam jak kobieta pstryka trzy razy palcami.

— Usiądź — powiedziała w chwili, gdy do pomieszczenia weszło trzech strażników. Dwoje wywlekło martwego mężczyznę, a jeden podszedł do mnie. Z strachem szybko usiadłam na krześle, a raczej fotelu wskazanym przez kobietę.

— Rozwiąż ją.

Strażnik natychmiast wykonał polecenie kobiety. Moje nadgarstki  zostały uwolnione z mocnych więzów. W jednej chwili zaczęłam je rozmasowywać. Mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, zamykając drzwi. Zostałam sama w sali z kobietą, która jeszcze przed sekundą zabiła człowieka. Nie powiem, bałam się okropnie

— Może na początku ci się przedstawię? — spytała kobieta, ale ja nie odpowiedziałam. — Nazywam się Amanda. Jak widzisz znajdujesz się w moim... mieszkaniu, więc jesteś na moich zasadach. Radzę ci być posłużna. Zrozumiałaś?

Kiwnęłam głową. Nie mogłam wydusić ani słowa. Amanda zadowolona z mojej odpowiedzi uśmiechnęła się ukazując białe jak śnieg zęby. Podeszła do mnie i pstryknęła palcami. W jednej chwili objęło mnie uczucie spokoju i zadowolenia.

„To czary”, mówił mi podświadomie jakiś głosik w głowie. Oczywiście natychmiast go zignorowałam. Nie wierzę w czary i inne takie bzdury.

Amanda podeszła do mnie i okrążyła mnie wolnym krokiem. Co jakiś czas mruczała jakieś niezrozumiałe słowa. Nie zdziwiłabym się gdyby był to jakiś język, który wymarł tysiące lat temu. W końcu kobieta stanęła naprzeciwko mnie i zaczęła zadawać mi pytania, jakby to była rozmowa o pracę, ale oczywiście te dotyczyły mojego życia prywatnego, a nie CV. Przykład: „Jak masz na imię”, „ Czy masz na coś uczulenie” czy „Ile masz wzrostu”. Wydawało mi się to bardzo dziwne, ale odpowiadałam. Bez szemrania i zgodnie z prawdą.

Po jakiś dziesięciu minutach zrobiło mi się niedobrze. Kręciło mi się w głowie. Pochyliłam się do przodu i zwymiotowałam. Amanda tylko popatrzyła się na mnie mrucząc coś w stylu:„ Krótko wytrzymała” i zawołała strażnika. Powiedziała coś do niego,  ale nic nie zrozumiałam. Mężczyzna szybkim krokiem wywlekł mnie z sali i dalej do celi. Tej samej co wcześniej. Ostatnie co pamiętam to twarz Sary pochylającą się nade mną. Potem zemdlałam. Z wyczerpania.

Otworzyłam oczy. Czułam się jakbym przebiegła maraton, albo nawet dwa. Zrobiłam głęboki wdech, a zaraz potem wydech. Powoli wstałam do pozycji siedzącej. Alfred siedział na tej samej pryczy co wcześniej, natomiast Sara klęczała koło mnie.

— Ada, dobrze się czujesz? — spytał Alfred. Kiwnęłam głową — Powiesz co ci zrobiła?

— Ona... — urwałam po jednym słowie zastanawiając się co powiedzieć.

— Jeśli nie chcesz nie musisz mówić — zastrzegł szybko Alfred. Rozważałam taką sytuację. Od czasu sytuacji z Anią i tym wszystkim nikomu nie opowiadałam o moich problemach. Z drugiej strony  kto miałby lepiej wiedzieć o co chodzi Amandzie jak nie osoba, która została przez nią poszkodowana?

Opowiedziałam Alfredowi i Sarze o... prawie całej sytuacji. Pominęłam kilka mniej znaczących faktów oraz rzeczy, które chciałam zostawić dla siebie. Wyszła — według mnie — bardzo ogólnikowa i niespójna wersja, ale oboje mi uwierzyli. Alfred szeptał coś do siebie, a Sara wydawała się zamyślona.

— To dziwne — powiedział nagle Alfred — Nic się z tobą nie stało... Nie straciłaś głosu ani sprawności fizycznej, ani żadnej innej rzeczy.

Tak na koniec chciałam życzyć wszystkim czytelnikom i nie tylko Wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Szczęścia i czasu spędzonego z najbliższymi. Oraz szczęśliwego Nowego Roku i abyście spełnili postanowienie noworoczne (chodź wiadomo, że każdy ma je gdzieś i zapomina o nich po dwóch tygodniach).
Życzy Because_I_am_it

uǝᴉzpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz