ROZDZIAŁ 5

714 77 12
                                    

Obrona przed czarną magią stała się nagle ulubionym przedmiotem wszystkich uczniów trzecich klas, no może nie licząc Szczurka i Pansy, która zawsze się z nim zgadzała. Draco wykorzystywał każdy moment, żeby ponabijać się z profesora Lupina.

- Zobaczcie, w czym on chodzi. - mówił teatralnym szeptem, kiedy Lupin przechodził obok nas. - Ubiera się jak nasz skrzat domowy.

- Ty nie masz skrzata domowego, Draco. - pewnego dnia nie wytrzymałam. - I przestań mnie denerwować. Odstraszasz od nas ludzi, a my mamy się z nimi ''zaprzyjaźnić'', wiesz jak bardzo jest to potrzebne ojcu...?

     Malfoy zbladł i zaczął się chaotycznie tłumaczyć. Machnęłam na niego ręką, żeby go uciszyć, bo tego nie dało się po prostu słuchać.

- Draco, od teraz, aż do póki mi się nie znudzi, masz być miły dla każdego. - rozkazałam.

- Ale... - zaczął zniesmaczony. - Dla szlam też...?

     Spojrzałam na niego groźnie.

- Zważywszy na to, że ja jestem ''szlamą'', a dla mnie jesteś miły, to tak.

- Nie jesteś szlamą. - odparł twardo.

- A, a, a... Miałeś być miły. - powiedziałam słodkim głosem. - I takie osoby nie nazywamy ,,szlamą'' tylko ,,czarodziej mugolskiego pochodzenia''. - poprawiłam go.

- To strasznie długie... - mamrotał Draco, a Zabini parsknął w rękaw.

- Może też być ,,mugolak''. - wzruszyłam ramionami. - A wy macie go pilnować.

     Wstałam.

- A ty, gdzie idziesz? - zapytała Pansy.

     Spojrzałam groźnie w jej kierunku.

- Do biblioteki. - odparłam.

     Jak powiedziałam tak zrobiłam i ruszyłam w stronę biblioteki. Kiedy szłam ludzie na korytarzy rozstępowali się, żeby mnie ominąć. No... a przynajmniej zasadnicza większość.

- Dzień dobry, panienko Delphi. - usłyszałam dwa głosy, a zaraz potem po mojej lewej stanął jeden bliźniak, a po prawej drugi.

- Cześć, chłopaki. - odpowiedziałam z małym uśmieszkiem.

     Jak bardzo nienawidzę wszystkich głupich członków rodziny Weasley'ów, tak obecność Fred'a i George'a wcale mi nie przeszkadza.

- A dokąd to zmierza, panienka Delphi, bez swojej obstawy? - zapytał ten po prawo.

- Do biblioteki.

- Ach, no tak. - powiedział ten po lewo.

- Mają uczulenie na to miejsce, prawda? - zapytał ten po prawej.

- Tak, - przyznałam. - ale tylko Crabbe i Goyle, reszta nie ma z tym problemów. A wy, gdzie idziecie?

- Tam, gdzie ty. - odpowiedział ten po prawo.

- Właśnie. - przyznał ten po lewo, który musi w takim razie być George'm. - Musimy wyszukać coś o eliksirach transmutacyjnych.

- A po co wam to? - zdziwiłam się.

- A po to, panienko Delphi, żeby zrobić komuś kawał... - wytłumaczył Fred z błyskiem w oku. - Taak. - mruknęłam. - Nie sądzę, żeby wam się udało czy było to... fajne, ale... Jeżeli chcecie bawić się w dzieci...

- Ej! - oburzyli się równocześnie.

- No, co? - zapytałam znudzona. - Wiecie, te wasze kawały nie są śmieszne czy coś... One są po prostu żałosne.

Świetlik w mroku - Słabostki duszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz