Matematyka to zdecydowanie jedna z nudniejszych i straszniejszych lekcji. Rozwiązywanie problemów matematycznych, gdy w tym czasie masz swoje. "Jakie ty masz problemy?!" dorośli ludzie zadają to pytanie każdemu nastolatkowi. Nigdy nie powinno się podważać niczyich problemów mimo wszystko. Siedziałam zapatrzona w okno w 4 ławce w lewym rzędzie. Śnieg padał i padał. Było coraz bielej.
- Panienko Hawkins, czy zechciałabyś pójść może do tablicy obliczyć trzydzieści dwa procent z pięciu tysięcy? - wstałam i poszłam do tablicy.
- Więc, słucham. Co trzeba zrobić? - zapytał wścipsko Pan Collen.
- Najpierw trzeba zamienić procent ba ułamek, a następnie należy liczbę pięć tysięcy pomnożyć razy trzydzieści dwie setne, co daje nam tysiąc sześćset. - odpowiedziałam i zapisałam działania na tablicy.
- Kolejny raz nie słuchasz na lekcjach Hawkins, co zaprząta twoją głowę. - Finn Wolfhard pomyślałam.
- Boże Narodzenie, profesorze. - powiedziałam.
- Siadaj do ławki. - nakazał, a ja tak uczyniłam.
Finn, człowieku. Co ty ze mną robisz?
Po dwudziestu minutach zadzwonił dzwonek. Schowałam swoje książki i udałam się do sali teatralnej. Na szczęście matematyka to była moja ostatnia lekcja.
Szłam korytarzem, gdzie trzeba się przepychać przez setki uczniów. Przeżycie w tej dzikiej dżungli matołów graniczyło z cudem.
Drzwi do sali były otwarte więc przeszłam przez framugę i skierowałam się w stronę krzesełek.
Usiadłam i wyciągnęłam scenariusz z plecaka i kątem oka zauważyłam, że ktoś koło mnie siada.
- Co im powiedziałaś? - zapytał. To był głos Finna.
- Huh? - byłam zdezorientowana.
- Co powiedziałaś tyn dziewczynom, gdy uciekałem? - zapytał ponownie.
- Że pobiegłeś w stronę piekarni. - wzruszyłam ramionami udając obojętność.
- Dzięki, że mi pomogłaś. - uśmiechnął się. Oficjalnie umarłam.
Skinęłam głową i również się uśmiechnęłam.
Zadzwonił dzwonek.
- Dzieciaki!! Zapraszam bliżej. - zawołała Pani Kerry.
- Tylko czwórka? - westchnęła załamana.
Na zajęciach byłam tylko ja, Finn, Sierra oraz Max.
Sierra to moja była przyjaciółka. Rozmawiamy sporadycznie. Po prostu mnie okłamała, a przecież przyjaciele nie kłamią.
Max to znajomy z starszej klasy. Świetnie gra w kosza, ale miał kontuzje i nie mógł już ćwiczyć.
- Czyli obejdzie się bez castingu. - wszyscy westchnęli poirytowani.
- Holly ty będziesz grała Amandę, Finn zagra Bill'ego, Max ty zagrasz...Thomasa, a ty Sierra zagrasz Lily.
- Zagram główną rolę? - zapytałam.
- Tak, zasługujesz na to. - uśmiechnęła się Pani Kerry.
Pani rozdała nam scenariusze i zaczęłam przeglądać kartki.
- Ale jak to, że Amanda i Billy mają się pocałować? - zapytałam z lekkim przerażeniem jak i ekscytacją.
- No tak, pocałują się? Jakiś problem, Holly? - zapytała nauczycielka.
- Co? Nie, nie wszystko w porządku. - o mój boże.
- Dobra uciekajcie do domu.
Podeszłam do krzesełka, spakowałam scenariusz i jak naj szybciej udałam się do szatni.
To jest dar od Boga. Nie zepsuj tego.