Marzanna
Siedziałam w dużym, bogato zdobionym fotelu. Spoglądałam w pustą przestrzeń przed sobą. Czekałam. Zgrabnymi palcami monotonnie uderzałam w poręcz, zaś znudzonym wzrokiem wodziłam za małym punkcikiem jasnego światła. Ciche pukanie w szybę wyrwało mnie z letargu. Wstałam, powiewając powłóczystą szatą. Powoli i ostrożnie uchyliłam okno. Powiew chłodnego, listopadowego powietrza rozwiał moje czarne loki. Do ogromnej komnaty wleciał ociekający wodą kruk i usiadł na poręczy monumentalnego tronu. Zamknęłam okno, nerwowo rozglądając się dokoła. Ostrożności nigdy za wiele. Upewniwszy się, że nie jestem obserwowana, wykonałam prosty gest dłonią. Ptak w kolorze sadzy powiększył się i zaczął zmieniać swój wygląd. Po chwili stał przede mną wysoki mężczyzna z długimi do ziemi kruczymi skrzydłami.
- Pani, - Skłonił się z kurtuazją, składając na mojej dłoni pocałunek. - przynoszę wieści z Morowych Borów.
- Jak zawsze punktualnie Stribog. - Uśmiechnęłam się nieszczerze, chwaląc podwładnego. Mężczyzna ponownie się ukłonił.
- Myślę, że informację będą zadowalające. - Odpowiedział lekko ironicznym wyrazem twarzy. - Wszystko idzie zgodnie z planem. Rewolucjoniści są niecałe dwa dni marszu od murów Vesovii - zakończył, wyczekując mojej reakcji. Złożyłam dłonie w piramidkę i lekko wykrzywiłam kąciki ust.
- Świetnie. Myślę, że czas podzielić się radosną nowiną z resztą.
- Mam zwołać pozostałą trójkę? - spytał mój posłannik.
- Myślę, że wystarczy dwójka. - Na mojej twarzy zagościł sarkastyczny grymas.
- Rozumiem - odpowiedział z ironicznym uśmiechem. Uczył się od mistrzyni.
- Możesz odejść. - Stribog skłonił się i po chwili już go nie było.
Usiadłam z gracją na krześle. Do ręki wzięłam opasły tom. „Historia Słowian od wieków pierwszych po dziś dzień", podążyłam wzrokiem po kaligrafowanych literach na okładce. Cóż za ironia. Tak naprawdę Słowianie już nie istnieli. Mimo wszystko odtworzyłam księgę na spisie treści. Czytanie nawet największych bredni, to zawsze jakiś sposób na zabicie zdecydowanie dłużącego czasu. „Religie" głosił pierwszy rozdział. „Według pradawnych, obecnie zakazanych wierzeń (...)" - parsknęłam już po kilku pierwszych słowach. Zabawne, jak głęboko sięgała cenzura. Nawet anonimowy pisarz uważany za jednego z najbardziej kontrowersyjnych twórców ostatnich lat próbował przypodobać się władzy. Przeleciałam wzrokiem po kolejnych linijkach. Wiele pisano o bezsensowności starej wiary oraz o wymieraniu jej wyznawców. Jak bardzo odbiegało to od prawdy. Nagle usłyszałam ciche pyknięcie. Powoli obróciłam głowę. Z głąbów dymu wyłoniła się wysoka postać. Mężczyzna ubrany był w powłóczysty płaszcz, jakby właśnie wrócił z podróży. Gdy zdjął kaptur, moim oczom ukazała się tak dobrze znana twarz otoczona kruczymi kędziorami. Jego burzowe oczy niebezpiecznie błysnęły w świetle księżyca.
- Marzanno - przywitał się całując moją dłoń. Trzeba przyznać, że bogowie nadzwyczaj cenili sobie kurtuazję.
- Weles, miło mi, że przybyłeś - powiedziałam, nawet nie siląc się na przyjazny uśmiech. Powoli wstałam, szeleszcząc długą czarną suknią.
- Jak rozumiem „sprawa" nabiera tempa. - Uśmiechnął się ironicznie.
- Bezbłędna dedukcja. Widzę, że twój wywiad również nie zawodzi - stwierdziłam sarkastycznie.
- Skarbie - wymruczał przesłodzonym tonem, zbliżając usta do mojego ucha. - jestem bogiem zaświatów. A jak wiadomo ludzie wszędzie umierają. Obróciłam się. Nasze twarze znajdowały się w zdecydowanie w zbyt małej odległości od siebie. Spojrzenia spotkały się. Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka sekund. Wyraz twarzy miał nieodgadniony. Przerwał nam odgłos grzmotu. W towarzystwie błysków pojawił się młody mężczyzna. Miał krzywo zapiętą koszulę i rozwichrzone brązowo-złotawe włosy.
CZYTASZ
Dłońmi Rodzanic szyte
General FictionJeszcze sto lat temu Jawią rządziły pradawne słowiańskie bóstwa. Jednak wielu tamten świat nie wydawał się idealny. Wtedy to Wielki Generał zgromadził armię i wkroczył do Morowych Borów. Lasy spłynęły krwią rusałek, strzyg, wąpierzy i innych mityczn...