Wojna rządzi się swoimi prawami

49 3 5
                                    

Gregory

Chłodne wieczorne powietrze wywołało rumieńce na mojej bladej twarzy. Między koronami drzew zaszumiał wiatr, gdzieś w oddali zahukała sowa. Zapach lasu wdzierał się w moje nozdrza przywołując jedne z niewielu przyjemnych wspomnień. Pod stopami chrzęściła ściółka. Moi towarzysze zapadli już w głęboki sen, lecz mi nie doskwierała samotność. Wręcz przeciwnie. Mogłem zatopić się we własnych myślach. Usiadłem na zwilżonej przez wcześniejszą ulewę trawie, przy dogasającym już ognisku. Zadrżałem. Słabo tlące się próchno nie było w stanie mnie ogrzać. Cicho kaszlnąłem, by nikogo nie zbudzić. Niedoleczona grypa dawała mi się we znaki. Odpłynąłem w świat marzeń. Nagle poczułem dłoń na ramieniu. Odruchowo odwróciłem się, wyjmując pistolet zza paska spodni. W blasku księżyca ujrzałem znajomą twarz. Rude wręcz pomarańczowe włosy wiły się niczym węże, odsłaniając ładny uśmiech dziewczyny. Jednak, gdyby uśmiechnęła się nieco szerzej, ukazałaby rząd ostrych, niby spiłowanych zębów.

- Greg, połóż się. Musisz wypocząć - powiedziała miękkim, uwodzicielskim głosem.

- Nie jestem zmęczony - mruknąłem, siląc się na miły ton. Zbliżyła swoją twarz do mojej i z czułością pogłaskała mnie po policzku. Odruchowo się odsunąłem. Spojrzała na mnie zawiedzionym wzrokiem.

- Lyela nie przejmuj się mną. Idź spać - nakazałem ostro.

- Dlaczego mnie ignorujesz? - warknęła. Dopiera teraz zaczęła pokazywać swoją naturę. Naturę strzygi.

- Trafiliśmy na trudne czasy. To nie najlepszy moment na okazywanie uczuć - powiedziałem poirytowany. Denerwowała mnie napastliwość dziewczyny. Lyela spojrzała na mnie, jak na największego idiotę.

- A skąd wiesz, czy doczekamy lepszych chwil?! Za dwa dni atakujemy. Skąd wiesz, czy przeżyjesz?! Czy ja przeżyję? - krzyknęła wściekła. Słowa rudowłosej uderzyły we mnie, niczym grom z jasnego nieba. Opanowałem drżenie dłoni. Aby emocje opadły, odetchnąłem głęboko.

- Uspokój się - rozkazałem. O dziwo strzyga umilkła. - Ta dyskusja donikąd nie zmierza.

W oczach rudowłosej zagościł smutek. Byłem pewien, że tupnie nogą, jak zwykła robić w chwilach złości, lecz ona jedynie zacisnęła pięści i odeszła bez słowa.

Byłem wściekły. Z całej siły kopnąłem leżący nieopodal kamień. Musiałem na czymś wyładować swoją złość. Nie chciałem krzywdzić dziewczyny. Lubiłem ją, ale nie miałem głowy do romansowania. Tłumaczyłem sobie, że powodem jest zbliżająca się wielkimi krokami wojna, lecz tak naprawdę nigdy nie czułem nic więcej do Lyeli. Znaliśmy się od dziecka i traktowałem ją jak siostrę. To ona wspierała mnie po śmierci ukochanej matki, to dzięki niej dołączyłem do Dzieci Lasu, to ona uratowała mnie przed śmiercią. Zawdzięczałem jej naprawdę wiele. Naciągnąłem futrzany kaptur na głowę. Potrzebowałem spaceru, aby pozbierać myśli. Powolnym krokiem oddalałem się od obozowiska. Zagłębiałem się w odmęty starego boru. Mimowolnie przypomniała mi się jego historia znana jedynie z opowieści. Przed Wielką Rewolucją był on uznawany za święte miejsce. To tu przychodzono, by składać ofiary bogom, do niego licznie wyruszano na poszukiwanie kwiatu paproci i srebrnego źródła, tutaj zamieszkiwały setki, a nawet tysiące stworów. Bram do Morowych Borów strzegli leszy i borowi, w głębi swe rytuały odprawiały dziwożony, piękne rusałki i brzeginie kusiły z licznych rzek i jezior. Puszcza żyła swoim życiem, nie znając trosk trudzących się ludzi. Do czasu Przewrotu. Wtedy to wojska Najwyższego Generała wkroczyły do lasu, mordując każde stworzenie napotkane na drodze. Morowe Bory spłynęły krwią wielu niewinnych, a ci co przeżyli, straciwszy swoje rodziny skryli się w niedźwiedzich gawrach, wodnych głębinach, dziuplach drzew. Puszcza nigdy nie powróciła do dawnego stanu rzeczy. Na próżno było wsłuchiwać się w jej dźwięki, nigdy nie słychać już było odgłosów zabaw i radości . Zaległa głucha cisza, raz do roku przełamywana jękami i dźwiękiem gorzkich łez wylanych ku pamięci poległych. Teraz po setce lat od minionych zdarzeń stwory ponownie wyszły ze swych kryjówek, znów zjednoczone, by stawić czoła tyranii. Bór odżył, lecz zamiast wesołych pieśni, dało się słyszeć odgłos szczękającej broni i wojenne przyśpiewki. Dwa dni - pomyślałem. Dwa dni do rozpoczęcia walk. „Skąd wiesz, czy przeżyjesz? Czy ja przeżyję?" - słowa Lyeli bolały, przebijały serce niewidoczny, lecz rozpalonym do czerwoności ostrzem. Wiedziałem, co niesie za sobą rewolucja, ale nie przeszło mi nawet przez myśl, że mógłbym stracić przyjaciół. Że mógłbym umrzeć. Życie w tej błogiej nieświadomości było nadzwyczaj przyjemne, jednak musiałem pogodzić się z bolesną prawdą. Czułem, jakbym dostał obuchem przez głowę. Nie wiem czy zniósłbym kolejną utratę bliskich. Ciężko mi będzie patrzeć na śmierć kogokolwiek z moich towarzyszy. Każdy z nas miał jeszcze przed sobą całe życie. Byliśmy młodzi. Większość nie przekroczyła nawet dwudziestki. W szeregach mieliśmy wielu niepełnoletnich. „To jeszcze dzieci" - pomyślałem. Chociażby złotowłosy Miguel. Jeszcze kilka dni temu obchodziliśmy jego piętnaste urodziny, a pojutrze miał stanąć z bronią w ręku naprzeciw wroga. A Leandra? Miała trzynastoletnią siostrę, bodajże Kassandrę, która dzielnie służyła jako ratowniczka. Nie przerażały jej nawet najgorsze rany. Nikt tak dobrze nie wspinał się po drzewach jak bliźniaki Aldo. Czy te dzielne chłopaki miały zginąć przed ukończeniem czternastu lat? „Wojna wymaga ofiar" - ten zwrot był zdecydowanie zbyt często powtarzany wśród rewolucjonistów. W ustach poczułem smak krwi. Przegryzłem wargę. „Nie ochronisz wszystkich Greg" powtarzałem niczym mantrę, lecz poczucie winy nie znikało. Po części sam wysyłałem ich na śmierć. Nagle dziwny dreszcz wstrząsnął moim ciałem. Czułem się obserwowany. Rozejrzałem się dookoła, układając palce wokół rękojeści pistoletu. Chyba powoli stawałem się paranoikiem. Jedynym stworzeniem, które na mnie patrzyło był ponadprzeciętnie duży kruk. Przysiadł na dolnej gałęzi pobliskiej sosny i wlepiał swoje czarne węgielki w moją sylwetkę. Nerwowo zachichotałem. Przestraszyłem się zwierzęcia.

- A sio - krzyknąłem, rzucając w ptaka małym kamieniem. Ten ani drgnął. Znów ten nieprzyjemny dreszcz. Jasna cholera, czy ja miałem omamy, czy ten kruk naprawdę przeszywał mnie wzrokiem. Odszedłem z niewielkiej polanki jak najszybciej, będąc odprowadzanym przez przerażające oczy zwierzęcia. Zatoczyłem koło, wracając do obozowiska i przezornie omijają „kruczą polanę". Księżyc już dawno zniknął za nieboskłonem. Spacerując straciłem poczucie czasu. Przy ognisku zauważyłem samotną sylwetkę.

- Alec to ty? - spytałem ze zdziwieniem samotną postać. Wysoki chłopak podskoczył i szybko się obrócił, chwytając przezornie za broń. Zaśmiał się cicho.

- Przestraszyłeś mnie stary. - Blondyn podszedł do mnie i przybił piątkę. - Co też nie możesz spać? - spytał z wymuszonym uśmiechem.

- Uhm - odmruknąłem. Nie miałem chęci na rozmowę.

-Jest ciężko, prawda? - stwierdził Alec. - Im bliżej do rozpoczęcia walki, tym gorsze myśli mnie dopadają - wyżalił się.

- Nawet nie chcę myśleć, że ktokolwiek z nas może zginąć. A młodzi? Mają całe życie przed sobą - powiedziałem. - Czemu to oni mają walczyć?

- Greg nie uratujesz wszystkich - chłopak przytoczył te okropne słowa. - Wojna rządzi się swoimi planami.

Westchnąłem. Czy ja naprawdę wymagałem, żeby świat był utopią? Chciałem tylko chronić te dzieci.

- Wiesz, co mnie interesuje? - zagaił blondyn - Czy nasi kochani rodzice - dwa ostatnie słowa wypowiedział aż z przesadnią ironią - choć trochę zainteresują się naszym losem.

Wzruszyłem ramionami. Zarówno ja jak i Alec byliśmy pół-bogami. Znałem stanowisko mojego przyjaciela do naszych „rodziców". Stwierdzenie, że ich nienawidzi, byłoby ogromnym niedopowiedzeniem. Żywił do nich urazę, że przed laty, podczas przewrotu, nie pomogli magiczny stworzeniom. Że bez walki poddali się Wielkiemu Generałowi. Że pośrednio doprowadzili do dziesiątek tysięcy zabójstw. Alec nigdy nie poznał żadnego ze swoich rodziców. Wiedział, że jego ojciec był bogiem, matka zaś umarła przy porodzie, co prawie zawsze zdarza się przy narodzinach dzieci półkrwi. Ja miałem to szczęście, że moja matka przeżyła i miałem okazję ją poznać. Kochałem ją. To dzięki niej stałem się tym, kim jestem. Nigdy nie wspominała o ojcu. Przed śmiercią powiedziała mi tylko, że mam jego oczy.

- Zignorują. Wolą swoje bezpieczeństwo - warknął wściekły. - Ale my się im odwdzięczymy za to wszystko.

Milczeliśmy przez chwilę. Nagle chłopak przerwał ciszę.

- Nigdy nie zastanawiałeś się, kto jest twoim ojcem? - zapytał. Rozszerzyłem oczy ze zdziwienia. Nie brakowało mi ojca. Nie myślałem o nim. Matka zastępowała mi oboje rodziców, a po jej śmierci nie miałem czasu na rozważania. Szybko wstąpiłem do Dzieci Lasu i zająłem się partyzancka walką po stronie rewolucjonistów.

- Nie - odpowiedziałem.

- Naprawdę? - zdziwił się Alec. - Nawet nie wiesz, jak mnie dręczyło to pytanie - powiedział dziwnym tonem. - Jedno wiem. Nienawidzę go, kimkolwiek jest.

Dłońmi Rodzanic szyteOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz