01 | Zepsuty rower, zepsuty wykładowca

1.9K 231 68
                                    




Jak ja, kurwa, nienawidzę poniedziałków. W poniedziałki zawsze zapominam ubrać majtki w głowy Eminema i za chuja nie wiem, gdzie posiałem klucz. W poniedziałek umarła moja babka i jest to chyba jedyny pozytywny aspekt przeklętego początku tygodnia. W poniedziałki nigdy nie pamiętam, gdzie zostawiłem eyeliner, ubieram dwa różne laczki, nie zdążam na autobus, więc muszę iść na uczelnię z buta. Tego dnia też tak było. Wpadłem na korytarz jak burza, stara pani Lee upuściła kota na podłogę.

Już miałem zejść do piwnicy po mój damski rower, gdy przypomniałem sobie, że ostatnio i tak trafił na złom. Wywróciłem więc oczami, tak że prawie wypadły z orbit, przypominając sobie, jakim idiotą jest Luhan. Ten niepoważny imbecyl, który pożyczył go ode mnie i wgapiając się w jakiegoś macho fagasa, wjechał do rowu, a z mojej damki pozostała tylko kierownica.

— Przecież masz chłopaka — napomknąłem, gdy Luhan tłumaczył się z doszczętnego zniszczenia mojego roweru.

— Mamy ciężkie dni — wyznał Luhan, mieszając swoje sojowe latte macchiato na odłuszczonym mleku. — Myślę, że się od siebie oddalamy.

Nie wiedziałem wiele o związkach. Mój pierwszy i zarazem ostatni poważny związek zakończył się fiaskiem, a miało to miejsce niespełna trzy lata temu. Mój chłopak miał na imię Jaebum, spędzał na siłowni więcej czasu, niż ja później płakałem w poduszkę, był zajebiaszczo przystojny i pachniał wodą kolońską.

— Przebiegłeś maraton czy jak? — zapytał Luhan, powstrzymując się od wybuchnięcia śmiechem, co nie uszło oczywiście mojej uwadze, gdy wbiegłem na salę i potknąłem się o sznurówkę jednego z moich dwóch różnych laczków. Pot sklejał moje włosy i różowy sweter.

— Bardzo śmieszne — wysyczałem. — Wszystko przez to, że zniszczyłeś mój rower.

— Mogłeś przecież pójść na autobus.

— Nie zdążyłem go złapać, zaspałem. Kurwa, znów zapomniałem założyć bieliznę. Dżinsy wrzynają mi się w przedział.

— Musiałeś wczoraj nieźle balować — zagwizdał Luhan.

— A żebyś wiedział — powiedziałem i rozsiadłem się na krześle, wyciągając z torby zapasowy eyeliner, po czym podkreśliłem nim swoje oczy. Skłamałem. Ale Luhan nie musi wiedzieć, że w rzeczywistości przeglądałem portale społecznościowe Jaebuma do trzeciej w nocy i zaciskałem zęby, dowiadując się, że niedawno się zaręczył.

To nie tak, że to akurat na jego punkcie mam obsesje. Tak naprawdę co jakiś czas robię objazd po portalach każdego chłopaka, który kiedykolwiek postawił mi drinka, przeleciał, pocałował na domówce lub spojrzał na mnie nieco za długo. Chyba jestem samotny.

— Jesteś w chuj samotny, lepiej kup sobie kota. Zacznij od jednego, na daj się tak do końca ponieść, bo pewnie pod koniec życia i tak skończysz z czterdziestką sierściuchów. Umrzesz w kawalerce i zjedzą cię koty, a sąsiedzi zorientują się dopiero, gdy coś zacznie zajeżdżać jak ich babcia w kąpieli — powtarzał mi ciągle Jongin, tak dumny ze swojej własnej kwestii, jakby był to conajmniej cytata z "Makbeta". Zazwyczaj podskakiwał przy tym idiotycznie i wyrzucał dłonie w górę. Nie pamiętam dokładnie kiedy powiedział to po raz pierwszy, ale był tak podniecony, że niemal się spocił i od razu poleciał do swojego mieszkania na drugim krańcu miasta, żeby to zapisać. Jestem pewien, że powtarzał to na głos, żeby tylko nie zapomnieć, a ludzie z komunikacji miejskiej patrzyli na niego jak na wariata.

Kim Jongin był jedyną osobą, na której media społecznościowe nie wchodziłem nigdy, choć poznaliśmy się w całkiem sprzyjających temu okolicznościach.

lick me, daddy | chanbaekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz