Minęła kolejna sekunda, potem minuta i godzina, a Gally nie mógł nic na to poradzić. Czas leciał, ale chłopak nie próbował go zatrzymać, jedyne czego od niego oczekiwał, to żeby zaleczył rany, które pozostały na jego duszy za sprawą D.R.E.S.Z.C.Zu.
Był ich marionetką i to nie podlegało wątpliwości, do tej pory obawiał się, że nie jest do końca sobą, że któregoś dnia znów będzie zmuszony zabić. To zdecydowanie była jego własna paranoja. W końcu nie był już obiektem, teraz pracował dla prawego ramienia. Dostał szansę na odkupienie swoich win, mógł zacząć od nowa, a jednak sumienie nie dawało mu spokoju, nie mógł spać, ani jeść, zataczał tylko kółka na środku niemalże pustego pokoju.
W końcu zatrzymał się przy niewielkim lusterku wiszącym na ścianie. Uważnie przyjrzał się swojej twarzy przepełnionej bliznami. Nie to chciał widzieć, czy naprawdę tak wyglądało oblicze mordercy, jego oblicze. Poczuł, że robi się wściekły. Nagle przed jego oczyma przeleciało kilka wspomnień, bardzo niewyraźnych i rozmytych. Był w nich Thomas, okładający go pięściami raz po raz, osuwający się na posadzkę, martwy Chuck i zawiedzione miny streferów.... wszystko powoli składało się w całość.
Przeszłość znów nie dawała czarnowłosemu spokoju. Z całą siłą uderzała w jego najsłabszy punkt, nie dając chwili na oddech, ale chłopak zdawał sobie sprawę, że zasłużył na to.
W przypływie gniewu, zamachnął się i wymierzył cios w małe lustro, które niemal od razu roztrzaskało się a drobny pył. Gally pospiesznie odsunął rękę orientując się, że to co zrobił było głupie. Powoli i delikatnie zaczął wyciągać odłamki szkła, które zdawały się tkwić wyjątkowo głęboko. Jednak to nie te fizyczne rany go teraz bolały, to szkło wbite w jego serce krwawiło najbardziej.
Poczuł się zmęczony i zupełnie bezradny, miał nadzieję, że najgorsze było już za nim, a jednak mylił się, właśnie teraz na nowo rozgrywał się dramat jego życia i tak było codziennie, dzień w dzień. Chłopak miał ochotę posprzątać ten bałagan i jak najszybciej pójść spać. Coś jednak pokrzyżowało jego plany, a raczej ktoś...
W jego mieszkaniu rozległo się donośne pukanie. Gally rzadko przyjmował gości, ale najwyraźniej dziś miało być inaczej. Jakoś dowlekł się do drzwi i najpierw uchylił je, a dopiero potem otworzył, tak jak miał w zwyczaju, robił tak głównie ze względów bezpieczeństwa. To co ujrzał po drugiej stronie sprawiło, że szerzej otworzył oczy. Spodziewałby się każdego, tylko nie Thomasa i jego bandy.
Los znowu pogrywał z nim w dziwną grę...