Odkąd Newt dowiedział się, że nie jest odporny, coraz częściej w jego głowie pojawiały się pytania rozpoczynające się słowem kiedy.Nie łudził się już, że będzie lepiej, bo doskonale zdawał sobie sprawę, że wszystko zmierzało ku jego nieuchronnej zagładzie. Chciał tylko wiedzieć ile ma jeszcze czasu. Tydzień? Miesiąc? Może mniej...
Niepewne jutro nie było dla niego żadną nowością. W końcu już w labiryncie śmierć wisiała w powietrzu niczym fatum i nie pozostawiając złudzeń. Jednak razem z każdą kolejną stratą zapalało się światełko nadziei, na odnalezienie wyjścia, na wolność i szczęście. To właśnie to światełko, zgasło dla niego w momencie kiedy dowiedział się o tym, że ma pożogę. Wyrok zapadł, a on nie mógł nic na to poradzić.
Na początku był tylko zawiedziony, bo szok nie pozwalał mu na inne odczucia. Dopiero potem, gdy zobaczył smutny wzrok Thomasa zaczął się bać. Płakał i krzyczał w środku, bo nie chciał umierać w ten sposób, błagał aby nie zwariować, ale na próżno. Z każdą godziną czuł się coraz gorzej. Marniał w oczach, a wraz z nim jego przyjaciele. Czuł, że coraz częściej traci nad sobą panowanie.
Jednak pomimo tych wszystkich złych słów, którymi rzucał na prawo i lewo, wiedział, że ani Thomas, ani Minho nigdy go nie zostawią. Wiedział, że będą ciągnąć go za sobą aż do końca próbując oszukać przeznaczenie.
Dlatego zdecydował się odejść i śmiało mógł powiedzieć, że to była najtrudniejsza decyzja jaką przyszło mu podjąć. Ale zrobił to dla nich. Musieli nauczyć się żyć na świecie, w którym nie było już dla niego miejsca. Tak będzie łatwiej, jego choroba zmusi do zapomnienia, a ich czas.
I nie żałował niczego, od momentu kiedy zdecydował się wbiec za Thomasem do labiryntu, aż do teraz, bo wierzył, że to co robił, było jedynym odpowiednim wyjściem i gdyby mógł postąpiłby tak samo jeszcze raz.
A kiedy był już zupełnie sam, wypisał sobie na ręku imiona tych wszystkich, którzy oddali życie za to, żeby on mógł być wolny, tych którzy mu pomogli i tych którzy byli jego przyjaciółmi. A potem czytał zlepki liter układające się w słowa, ale z każdym kolejnym razem pamiętał już coraz mniej, aż w końcu te imiona zaczęły brzmieć zupełnie obco .
W ten właśnie sposób zaczynał wariować. Nigdy nie przypuszczałby, że będą to tak okropne boleści, zarówno psychiczne jak i fizyczne. W końcu przyszedł taki moment, że jedyne czego naprawdę pragnął, to śmierć. Nie mógł już dłużej wytrzymać, nie będąc ani martwym, ani żywym.
Doskonale wiedział, że słońce już nigdy dla niego nie wzejdzie...
Toteż dzień, w którym po raz kolejny przyszło mu ujrzeć twarz Thomasa stał się jego wybawieniem. Newt był przekonamy, że tylko przyjaciel będzie w stanie skrócić mu męki.
A szatyn zrobił to, co musiał. Ale w jego sercu już na zawsze została pustka, a w głowie pojawiała się myśl, że, nie tak powinni umierać bohaterowie...