Z małego radia ustawionego na parapecie grała orkiestra symfoniczna. Mimo uwielbienia siwowłosego do muzyki klasycznej, dzisiaj irytowała go niezmiernie. Od tygodnia chodził z głową w chmurach, przez co parę razy skończył na słupie bądź w kałuży.
Teraz leżał na kanapie z zimnym okładem na czole i w rytm muzyki plótł wiązankę przekleństw we wszystkich językach, jakie dane mu było poznać.
To wszystko utrudniało mu znalezienie pracy, która była mu teraz naprawdę potrzebna. Nie był biedny, jednak kiedy utracił stanowisko, a zarazem stałe źródło dochodów, zaczął martwić się o swój dorobek.
Mieszkał w niewielkiej kawalerce niedaleko centrum Petersburga, co niosło ze sobą niemałe koszty, i lubił sobie dogodzić, co w takiej sytuacji mogło być pogrążające. Jedyną nadzieją pozostawało CV, które wysłał do paru firm.
Jego poirytowanie nie było jednak całkowicie spowodowane brakiem dochodów. A właściwie było, jednak nie do końca. Od wizyty w sierocińcu miał w głowie chłopca, którego tam spotkał i, nie wiedzieć czemu, wszystko układał pod niego, jakby miał go adoptować. Oczywiście było to paradoksalnie głupie, w końcu kto to widział, żeby dwudziestoośmioletni facet adoptował dziecko? Na dodatek bez pracy?
Zirytowany obrócił się na granatowej kanapie i wcisnął nos w poduszkę, wydając z siebie jęk rozpaczy. Wiedział, że adopcja dziecka jest naprawdę poważną sprawą i na niemal 100% nie dałby sobie z tym rady, ale, o rany, on już przepadł. Był samotny, nudziło mu się w życiu, nie miał nikogo oprócz paru znajomych, więc teoretycznie miał czas na to biedne dziecko, które miał zamiar adoptować. Znaczy się, jeszcze nie wiedział, że podjął decyzję, ale wystarczyło, żeby jego podświadomość to wiedziała.
Nie było to niczym dziwnym. Victor Nikiforov miał w zwyczaju podejmować głupie, nieodpowiedzialne i spontaniczne decyzje.
Tęgi mężczyzna wskazał na biurko stojące pod oknem, po czym basowym przemówił głosem:
- To będzie twoje nowe biuro. Będziesz pracował z panią Minako. – Victor spojrzał na drugi blat, stojący naprzeciwko. Był zawalony papierami, co najmniej trzema kubkami po kawie i innymi, mniej lub bardziej, normalnymi rzeczami. Chwila, czy w koszu na śmieci leżała butelka po wódce? – Ona wszystko Ci wytłumaczy. Powinieneś wszystko szybko zrozumieć. – dodał, puszczając chudszemu mężczyźnie oczko, by zaraz potem wybuchnąć śmiechem. Victor prosił, tylko by jego nowy szef się nie zapowietrzył.
Na jego szczęście dostał pracę w dziale księgowości w jakiejś firmie. Właściwie nie wiedział za bardzo, czym się ona zajmuje, jednak nie przejmował się tym. Ważne, że miał dostać niezłą wypłatę, a firma nie wyglądała, jakby miała zbankrutować.
- Zadania przydzieli ci główna księgowa, Lilia Baranovskaya. Pamiętaj, żeby do pracy przychodzić schludnie ubranym... Reszty dowiedziałeś się już wcześniej. Liczę na owocną współpracę! W razie jakichkolwiek pytań, na które nie potrafi odpowiedzieć żaden inny pracownik, skieruj się do mnie. Ale teraz na mnie już czas, mam sporo roboty. – mężczyzna po raz ostatni uśmiechnął się do siwowłosego, ukazując mu swoją czerwoną, okrągłą twarz, po czym znikną za ciemnymi drzwiami. Victor westchnął i obrócił się w stronę swojego biurka. Leżały na nim dwa stosy papierów: jeden niezwykle schludny, a drugi ledwo przypominający to, czym miał być.
Mężczyzna odłożył na mebel swój kubek oraz czarną teczkę. Nie bardzo wiedząc, co ma robić, usiadł sztywno na obrotowym krześle i splótł dłonie, nerwowo się nimi bawiąc. W duchu śmiał się z siebie, bo w końcu nie ma dziesięciu lat i nie powinien stresować się jak idiota. Zwalił to na długie poszukiwanie pracy i lęk przed bankructwem, do którego nie było mu jednak tak blisko.
CZYTASZ
12 życzeń
FanficOpowiadanie zawiera śladowe ilości Viktuuri. *** "Czy jesteś taki siwy, bo jesteś już aż tak stary?" Czy coś może pójść nie tak, jeśli samotny, dwudziestoośmioletni facet adoptuje dziecko? Zdecydowanie tak. *** Świąteczny speszjal 2017. Okładka by E...