𝐜𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐭𝐰𝐨

297 15 3
                                    

Desperacko próbowała wypłynąć na powichrzenie. Mimo że było to coraz cięższe, nie poddawała się. Chłód otaczającej wody wystarczająco motywował ją do walki ze zmęczeniem, które powoli zaczynało ogarniać dziewczynę. W momencie, gdy była już praktycznie pewna, że nie uda się jej dopłynąć na powichrzenie, poczuła jak ktoś, złapał ją za ramię i ciągnie ku górze. Ciemność zaczyna pokrywać wszystko, co widzi, aż w końcu otacza ją z każdej strony.

Otwarła oczy, gwałtownie zaczerpując powietrza. Lekko zdezorientowana rozgląda się dookoła i pierwsze co zauważa to kamery. Muszę się pośpieszyć, wiedzą gdzie jestem. Wstaje z ziemi i najszybciej jak tylko potrafi, biegnie przez otaczający ją las. W cieniu lasu zauważyła postać, stojącą kilka metrów przed nią. Zanim zdążyła zareagować, została powalona na ziemię jednym silnym ciosem. Zerknęła na swojego przeciwnika. Na pierwszy rzut oka, można było zauważyć, że definitywnie nie był on agentem T.A.R.C.Z.Y. Podnosząc się, wyjęła pistolet, celując w mężczyznę. W jego oczach można było zauważyć obojętność na poczynania dziewczyny. Nim Madeleine zdołała strzelić, zaatakował ją ponownie, jednak tym razem udało się jej uniknąć ciosu, skierowanego w jej głowę. Wykorzystując chwilę przewagi nad przeciwnikiem, strzeliła w jego kierunku trzy razy. Zdziwienie, które ją ogarnęło, gdy mężczyzna odbił wszystkie kule ramieniem, było ogromne. Dopiero w tym momencie zwróciła uwagę na to, że jego ramie jest metalowe. Wiedząc, że aktualnie znajduje się na przegranej pozycji, przestała widzieć sens dalszej walki. Nie czekając na ponowny atak, z jego strony przybrała formę cienia i ukryła się w mroku lasu. Przez chwilę była w stanie dostrzec w oczach jego oczach szok, jednak zniknął on tak samo szybko, jak się pojawił.

— Dziewczyna zniknęła. — odparł mocno schrypniętym głosem do komunikatora.

— Nie obchodzi mnie to. — oznajmił mężczyzna, którego głos wydobył się z komunikatora. — Masz ją znaleźć i sprowadzić tu. Jest nam potrzebna.

Madeleine słysząc to zamarła na moment. Jednak widząc, jak osoba stojąca między drzewami zaczyna się rozglądać, szukając jej, odchodzi w kierunku drogi. Tym razem jest bardziej ostrożna niż wcześniej, gdyż w lesie wszędzie już się roi od agentów wrogiej organizacji. Omija, każdy z napotkanych patroli i w końcu po dłuższej chwili udaje jej się dostać do miejsca, w którym zostawiła motor. Nie zwlekając, wsiada na niego i nie czekając, aż ktoś ją zauważy, odjeżdża.

Gdy dojeżdża na miejsce, zaczyna powoli świtać. Wykończona wszystkim, co wydarzyło się w nocy, wchodzi do opuszczonej już od wielu lat kamienicy, która tym czasowo jest jej domem. Od razu padła na materac, wzdychając. Nie potrzeba było dużo czasu, aby dziewczyna zasnęła.

Coraz to mocniejsze promienie słońca wpadają do pomieszczenia, budząc Madeleine. Zaspana usiadła, przecierając oczy. Po chwili wstała i podchodzę do laptopa, wyciągała z kieszeni pendrive'a. Podpięła go i zaczęła uważnie przeglądać wszystkie dane, które udało się jej zdobyć. Większość informacji, które na razie przeczytała, były całkowicie nieprzydatne. Zrezygnowana chciała już zakończyć sprawdzanie danych, jednak w oczy rzucił się pewien interesujący raport. Westchnęła zdenerwowana, nie dowierzając w to, co czyta. Jej rodzice pracowali dla T.A.R.C.Z.Y. Za każdym razem, gdy wydaję się jej, że jest coraz bliżej celu, dowiaduję się o czymś, co oddalą ją od niego coraz bardziej. Zmęczona tym wszystkim zerknęła na zegarek, wskazujący kwadrans po osiemnastej, po czym wstała. Sięgnęła po bluzę, która była zawieszona na oparciu krzesła. Wyszła z budynku, zabierając po drodze portfel i pistolet, który schowała za pasek z tyłu spodni.

Powolnym krokiem szła przez zatłoczone ulice Nowego Jorku. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Właśnie to uwielbiała w dużych miastach, każdy jest tak bardzo zajęty sobą, że nie zwraca w ogóle uwagi, na to, co się dzieje wokół. Zatrzymała się przed wejściem do jej ulubionej knajpy. Może i nie należała do najlepszych w okolicy, jednak było w niej coś, co ją urzekło od pierwszego dnia w tym mieście. Miała jeszcze jedną zaletę, a mianowicie nie była znana, dzięki czemu, bardzo rzadko można było tu spotkać tłumy ludzi. Weszła do środka. Podeszła do lady, za którą stała dość młoda kobieta. Zamówiła herbatę i jedną z według niej najlepszych zapiekanek. Zajęła jeden ze stolików przy ogromnym oknie i czekając na swoje zamówienie, obserwowała ludzi na ulicy.

Popijając herbatę, delektowała się chwilą spokoju, którą przerwało pojawienie się na drodze wysokiego czarnowłosego mężczyzny. Uważnie obserwuje go, co zauważył od razu. Zirytowany uczuciem bycia obserwowanym, spogląda na dziewczynę. Gdy zobaczyła charakterystycznie zielone oczy, od razu skojarzyła je z kimś, kogo spotkała bardzo dawno. Wspomnienie było na początku nie wyraźne, tak jakby było otoczone mgłą. Jednak po chwili było już na tyle wyraźne, że wiedziała dokładnie, skąd znała te oczy. Morderca jej rodziców stał właśnie kilka metrów od niej. Zerwała się, gdy zauważyła, że mężczyzna odchodzi. Szybkim krokiem wyszła z lokalu i podążała za swoim celem.

Bóg kłamstw zatrzymał się przy jednym z droższych hoteli w okolicy. Miał się tam spotkać z mężczyzną, który posiadał informacje o tym, gdzie znajduje się Tesserakt, po tym, jak w niewyjaśnionych okolicznościach znikł z Asgardzkiego skarbca. Chciał go odzyskać, zanim zrobi to Thor i przekaże go Odynowi.

Madeleine stała i czekała na dalsze poczynania mężczyzny, które zostały przerwane przez nadlatująca w jego stronę tarczę, która o mały włos nie spotkała się z jej głową. Odwróciła się za siebie lekko zdezorientowana. Jej oczom ukazuje się cała drużyna Avengers. Jest to znak, że powinna się jak najszybciej stąd ulotnić.

— Nic się Pani nie stało? — zatrzymuje ją głos kapitana.

— Nie, wszystko jest w porządku. — zapewniła go.

Odetchnęła z ulgą, gdy mężczyzna pokiwał jedynie głową i wrócił do walki. Szatynka wykorzystała to i oddaliła się na bezpieczną odległość, podziwiając przedstawienie, które urządzili bohaterowie.

— Loki, poddaj się! — kłamca przewraca oczami na słowa brata, pewny tego, że nie dadzą mu rady.

Jednak jego pewność go zgubiła, gdyż po chwili leżał przygnieciony przez młot gromowładnego. Podczas gdy skuwali boga kłamstw, Madeleine podeszła bliżej. Loki od razu ją zauważa i nieznacznie się skrzywia, kiedy dziewczyna uśmiecha się drwiąco.

Ubrana w szare dresy, siedziała na materacu z laptopem na kolanach. Imię zielonookiego mężczyzny ciągle chodziło jej po głowie. Cały czas miała wrażenie, że już gdzieś je słyszała. Wpisała jego imię w wyszukiwarkę i znalazła to, czego szukała. Artykuły o ataku na Nowy Jork. Szybko przeczytała jeden z nich. A więc mam do czynienia z Asgardzkim bogiem, zaśmiała się histerycznie w myślach. Wiedziała, że już nie ma odwrotu. Zabrnęła w to wszystko zbyt daleko, aby się teraz poddać.

RIVEN [ marvel fanfiction ] (W TRAKCIE POPRAW)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz