- Prosiaczku, nie masz ani krzty odwagi!
- Niełatwo jest być odważnym – odparł Prosiaczek, lekko pociągając noskiem – kiedy jest się tylko Bardzo Małym Zwierzątkiem.- Prosiaczek nie był aż takim małym zwierzątkiem - słyszę obok ucha głos zielonookiej.
-Czyżby? - pytam patrząc na nią.
-Tak, znaczy... Był mały, ale nie zgadzam się z faktem, że nie mógł być odważny.
-Dlaczego - ponawiam pytanie odkładając telefon na bok.
-Wiem, że wszyscy ludzie zostali wychowani tak by podziwiać bohaterów, wiem to... Ale...
-Każdemu z nas zdarza się "nie zauważyć" osoby, która potrzebuje naszej pomocy. Bo łatwiej - bo nie mamy czasu, bo i nas może przez to spotkać coś złego. Nie reagujemy gdy za ścianą własnego mieszkania słyszymy krzyki, gdy trzeba ustąpić miejsca w komunikacji miejskiej, a nawet gdy widzimy przemoc na ulicy. Swoje obowiązki postrzegamy klasycznie: "od... do".
-Nie musisz być jakimiś napakowanym gościem by pomóc... Weźmy na przykład starszą kobietę, nie wygląda na pakera, ale jest mocna, wyobraź sobie ile razy było tak, że to babcia ratowała ludzi - mówi śmiejąc się - woah... A jak by ci przywaliła z laski? Aułć...
-Zdajesz sobie sprawę z faktu, że twoja wypowiedź nie ma sensu, prawda? - pytam próbując zachować powagę.
-Ugh... Wiem, ale przynajmniej się śmiejesz - wystawia mi język.
-Normalnie jak dziecko...
-No przepraszam bardzo, ale nie jestem filozofem by mówić jakieś wypracowania na 6...
-No tak, ale... Zaczęłaś na Prosiaczku, a skończyłaś na babci z laską...
-Nie wnikajmy w to jak miało być i jak miała brzmieć moja wypowiedź, dobrze?
-Dobrze - przykładam rękę do serca nabijając się.
-Ała! Za co to? - krzyczę, gdy dostaję poduszką w głowę.
-Za brak profesjonalizmu - prycha.
-Profe.... Co? Lauren, poważnie? Nie jesteśmy w pracy, zresztą mogę się z Ciebie nabijać kiedy tylko chcę pfff...
Posyła mi spojrzenie z udawaną grozą.
-O nie... Lauren Jauregui się wkurzyła - krzyczę i biegnę w przeciwnym kierunku niż ona.
-Ha! Mam cię - słyszę obok ucha, gdy łapie mnie od tyłu - już mi nie uciekniesz.
-Skąd pomysł, że mam ochotę teraz uciekać? Hmm?
-No nie wiem... Ostatnio masz dosyć ciekawe pomysły.
-Czyżby? - pytam wtulając się w jej klatkę piersiową.
-Uhum... - szepcze w moje włosy.
-Jakie na przykład?
-No cóż... Ostatnio po pracy stwierdziłaś, że nie masz ochoty robić roboty papierkowej i chciałaś żebym ja to zrobiła... A gdy się nie zgodziłam zdjęłaś z siebie całe ubranie mówiąc, że mnie tym przekonasz...
-Noi mi się udało, bo ty wypełniłaś te papiery, nie ja.
-Skoro zostałam przekonana w taki sposób, to chyba raczej trudno było odmówić własnej żonie, nie sądzisz?
-Żonie... Jak to pięknie brzmi - mówię składając pocałunek na jej ustach.
-Wiem Panno Jauregui - szepcze z uśmiechem.
-Camila
-Camila
Co się dzieje?
-Camila
Co się dzie...
-Camila!-Co ja! - podskakuję na krześle, gdy ktoś mnie szturcha w ramię.
-Idź do domu - słyszę zmartwiony głos Dinah.
-Ale Lauren... - zaczynam, ale nie dane jest mi skończyć.
-Nic jej nie będzie, jak jej stan się zmieni, to damy Ci znać od razu.
-Obiecujesz? - pytam.
-Tak - kiwa głową.
-Dobrze - mówię zrezygnowana i odwracam się z zamiarem wyjścia... Ostatni raz patrząc na dziewczynę podłączoną do różnych rurek, szkoda że tamto było snem, a nie to... Chciałabym znowu usłyszeć jej głos...
Nim wychodzę podchodzę do łóżka składając delikatny pocałunek na jej czole.
-Jesteś i zawsze będziesz dla mnie najważniejsza - szepcze przez łzy...