Czekam właśnie na samolot do Buenos Aires, gdzie po trzech latach spotkam mojego szanownego ojca. Raczył się wreszcie odezwać, wspaniała wiadomość. Mama przekonywała mnie, żebym została w domu, ale to w końcu mój ojciec. Chcę zobaczyć, co ma mi do powiedzenia.
Trzy lata temu moi rodzice – Monica i Miguel – się rozwiedli. Pewnego dnia po prostu wyszedł i już więcej nie wrócił. Załatwił sprawy z rozwodem, ale ze mną się nie kontaktował. Zachował się jak cholerny dupek. Miałam wtedy trzynaście lat i uwierzcie mi, jest to najgorszy wiek, kiedy mogą wasi rodzice się rozstać. Cóż, moja opinia na temat ojca się zmieniła. Jest dupkiem, ale jadę do niego na całe osiem tygodni wakacji, do Buenos Aires, ponieważ mnie zaprosił. Zastanawiałam się bardzo długo, ale w końcu się zgodziłam.
Mój ojciec ożenił się po raz drugi i teraz mieszka właśnie w Argentynie. Porzucił dotychczasowe życie w Meksyku, w Cancun i zakochał się w argentynce. Moja macocha ma na imię Mariana i ma trzech synów. Czyli dzisiaj poznam moją macochę i trzech przybranych braci, super, aż się cieszę.
Lot nie trwa długo, ponieważ zasypiam i budzę się dosłownie w porę lądowania. Zbieram swoje rzeczy i idę w stronę wyjścia. Szybko jednak znajduje się już w terminalu i oczekuję na przyjazd bagaży. Sprawdzam szybko telefon i odpisuje przyjaciółkom na wiadomości, piszę do mamy, że już wylądowałam. Odpisuje mi, że później do mnie zadzwoni, a ja przystaję na jej propozycję. Zabieram z taśmy swoją wielką, błękitną walizkę i ruszam w stronę wyjścia.
Zastanawiam się jak bardzo zmienił się ojciec, o ile w ogóle się zmienił. Na lotnisku jest bardzo mało ludzi, no cóż jest trzecia w nocy, a może nad ranem? Zawsze mnie to zastanawia. Wyostrzam wzrok i widzę go, stoi w koszuli z lekko poluzowanym krawatem. Czyli jednak się zmienił, o dziwo. Włosy ma o wiele bardziej siwe, zmarszczek więcej i elegancki strój. Czyżby to Mariana go zmieniła?
— Luna! Jak lot? — on tak na serio?
— Cześć tato, dobrze. — kiwa głową na zrozumienie i tyle by było z rozmowy. Założę się, że myślał całą drogę stąd do jego domu, jak się ze mną przywitać. No cóż, lepsze to niż tylko "Cześć Luna". Postarał się, chyba.
Podróż mija nam w spokoju, a ja podziwiam argentyńskie widoki. Jest tutaj ciut zimniej niż w Meksyku, ale chyba da się przyzwyczaić. Aktualnie jest "zima" tutaj, ale taka zima jak szesnaście stopni i deszcz, to jakby żadna zima. Świetnie Luna, pada deszcz, a ty masz krótkie spodenki. Tylko pogratulować.
Po około czterech godzinach wjeżdżamy na osiedle bogatszych domów. Robią na mnie wrażenie, każdy z nich jest niby taki sam, ale jednak coś go wyróżnia. W Meksyku razem z mamą mieszkamy w bloku, więc tak naprawdę to jest taki lekki szok. Zresztą wypłata ojca nigdy nie dawała przyszłości na większy apartament czy dom lub willę. Nagle ojciec parkuję przed wysokim dwupiętrowym domem, który wygląda jak pałac. Chwila moment, czy to na pewno tutaj? Patrzę na ojca pytającym wzrokiem, a on tylko wzrusza ramionami. Aha. Czyli tyle się dowiem.
Podążam za ojcem do drzwi i po cichym zapukaniu, otwiera nam kobieta o jasnych blond włosach i uśmiechu na twarzy. Czyli to ty jesteś Mariana.
— Luna, jak miło cię widzieć. Zapraszam. — kiwam głową i przechodzę przez próg. Pierwsze co widzę od razu, to luksus. Wszędzie. Luksus.
— Mnie również Mariana. — uśmiecham się do niej i próbuję ocenić czy jest złą macochą czy raczej może dobrą. Skłaniam się chyba raczej ku pierwszemu. Bo co dobra kobieta robiłaby z takim dupkiem, jakim jest mój ojciec.
Chwilę później słyszę, jak ktoś schodzi po schodach. Widzę swoich chyba przybranych braci. Obydwoje są blondynami, jak widać, po mamie.
— Mniejszy to Max, starszy to Federico. — informuje mnie tata i zanosi moją walizkę do góry.
— Cześć Max i Federico. — witam się z nimi i próbuje się rozglądać, aby poznać trzeciego brata, ale nic na to nie wskazuje.
— Możesz mi mówić Fede. — zwraca się starszy.
— No cóż, Matteo, mój najstarszy syn jest na imprezie, więc raczej poznasz go później. — Mariana uśmiecha się w moją stronę. — Zjesz coś? Pewnie jesteś głodna po podróży.
— Nie, dziękuję, jestem zmęczona tylko.
— Fede, pokaż Lunie jej pokój. — chłopak kiwa głową i nakazuje, aby szła za nim, co też uczyniam.
Idziemy w ciszy, która z jednej strony jest przyjemna, a z drugiej stresująca. Nie wiem co mam powiedzieć. Miło mi, że będę z wami mieszkać? Nie umiem kłamać, od razu każdy to rozpozna. Wchodzimy do drugiego pokoju po prawej, Fede przepuszcza mnie w drzwiach i wita mnie luksusowy pokój gościnny. Łóżko dla dwóch osób, biurko, okno, szafa i własna łazienka. Dobra, tym nie pogardzę, jest dobrze.
— To ja już pójdę, rozpakuj się. — mówi nieśmiało Fede. Powoli wycofuje się w stronę drzwi.
— Zaczekaj, opowiedz mi coś o sobie, bracie. Tak naprawdę nic o was nie wiem. — uśmiecham się pokrzepiająco do niego. Potakuje lekko i siada obok mnie na skraju łóżka.
— Hmm, co by tu powiedzieć. Idę teraz do trzeciej klasy gimnazjum, a Max do szóstej w podstawówce. Nasz brat, Matteo uważaj na niego. Jest on trochę, jakby, wybuchowy i rzadko kiedy jest w domu. Idzie teraz do klasy maturalnej. Cóż no chyba tyle, teraz serio muszę iść, bo mam mamie pomóc przy śniadaniu. — wstaje powoli i udaje się w stronę drzwi. Naciska na klamkę, a ja jeszcze dziękuję mu i mówię, że później zejdę na obiad.
No Luna, witaj Argentyno, witaj ojcze, witaj lato. Cóż, chyba nie mam nic do gadania. Otwieram swoją wielką walizkę i wyciągam ubrania, które nadają się na argentyńską pogodę. Idę z nimi oraz kosmetyczką do łazienki, zamykam się na klucz i opieram się rękoma o umywalkę. Spoglądam w stronę lustra, widzę siebie. Szesnastoletnia dziewczyna, która chcę się wybawić w te wakacje jak nigdy. No to co, do roboty Luna.
Cześć i czołem.
Witam was w pierwszym rozdziale nowej książki, którą postaram się pisać inaczej niż inne. Zobaczycie zresztą haha.
Kocham was, A.
CZYTASZ
Kocham cię || Lutteo
FanfictionSzesnastoletnia Luna Valente wyjeżdża na wakacje do swojego ojca, do Argentyny. Po trzech latach bez kontaktu ma z nim spędzić osiem tygodni daleko od domu, w Meksyku. Poznaje tam swoją macochę i trzech przybranych braci. Tylko co się stanie, jeżeli...