Dzień minął mi szybko, Mariana wydaje się być miła. Chociaż wiadomo, zło wychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Dzieciaki zdecydowanie odziedziczyły po niej charakter i wygląd. Identyczne blond włosy i niebieskie oczy.
Tata wyszedł do pracy i to chyba dobrze, bo nie mam zamiaru nawet przebywać w tym samym pokoju co on. Już wystarczy, że muszę w jednym domu. Cóż, za chwilę urządzamy obiad rodzinny, na którym podobno poznam najstarszego syna mojej macochy. Z opowieści wiem tyle, że mam się bać. Nawet bardzo...
— Luna, obierzesz ziemniaki, proszę? — usłyszałam głos kobiety z kuchni. Czym prędzej zebrałam swoją grubą dupę z kanapy i poszłam jej pomóc. W końcu i tak nie mam tu nic do roboty.
— Jasne, już idę. — zaczęłam obierać i obierać, aż w końcu usłyszałam stukot silnika. To tylko mój ojciec, niestety mieszka tu, szkoda.
Skończyłam swoje zadanie i udałam się na górę do pokoju. Wyciągnęłam z walizki spodnie dresowe oraz lekko przydużą bluzę, następnie szybko zmieniłam swój aktualny strój na wybrane ciuchy. Zaplotłam włosy w ciasny warkocz, podniosłam z podłogi słuchawki i założyłam moje ukochane wrotki. Na początku były różowe, ale teraz to one nawet nie przypominają tego koloru. Pomalowałam je na czarno i wyraźnie białym markerem napisałam moje imię. Bunt moi drodzy, doszczętny bunt. Zeszłam powoli po schodach do kuchni i zastałam zdziwiony wzrok Mariany oraz ojca.
— Idę pojeździć. Wrócę przed 19 na kolację. — chwyciłam już za klamkę sądząc, że nic nie powiedzą, ale czyjś głos mnie zatrzymał.
— Miłej jazdy. — powiedział ojciec.
— Dzięki. — odpowiedziałam ze sztucznym uśmiechem. Postarał się, nie powiem, że nie.
Przed domem jeszcze się trochę rozciągnęłam, aby nie dopadła mnie żadna kontuzja. Wyjechałam na chodnik i postanowiłam skręcić w prawo. Wyciągnęłam słuchawki i włożyłam do uszu, a następnie włączyłam moją ulubioną playlistę. Buenos Aires co raz bardziej zaczyna mi się podobać, chociaż brakuje mi tego letniego powiewu Cancun. W Meksyku lato jest cały rok, a tu no cóż jak widać niestety nie.
Jechałam już dobre dwie godziny, ale jak to ja, nie czułam ani odrobinę zmęczenia. Z daleka zobaczyłam sklep, a teraz pragnęłam tylko wody, więc przyśpieszyłam. Spojrzałam w bok, na piękną piaszczystą plażę, gdy nagle poczułam jak upadam. Albo może jednak wpadam, w czyjeś ramiona?
— Ej piękna, uważaj jak jedziesz. — zwrócił się do mnie chłopak, który spowodował wypadek.
— Mogłeś mnie ostrzec. Widziałeś, że jadę. — odgryzłam się mu i szybko wstałam na równe nogi.
— A może ty specjalnie na mnie wpadłaś? —
zapytał z uśmiechem na ustach, zdecydowanie za dużym uśmiechem.— Wybacz, ale nie jesteś tak idealny, aby od razu się w Tobie zakochać. — prychnęłam i skierowałam się w stronę sklepu.
— Jeszcze się zdziwisz, skarbie. — powiedział seksownym głosem. Zaraz, co? Seksownym? Chyba już jestem zmęczona, gadam głupoty.
— Nie mów do mnie skarbie! — wykrzyczałam z daleka.
— To powiedz jak masz na imię. — puścił mi oczko i znowu powiedział to tak, seksownie.. Luna, weź się w garść. To dupek, widać na odległość.
— Za marzenia nie karają. — uśmiechnęłam się sztucznie i weszłam do sklepu. Wzięłam pierwszą lepszą wodę i skierowałam się do kasy. Zapłaciłam i wyszłam na zewnątrz, po chłopaku już nie było śladu, na szczęście. Spojrzałam na zegarek w telefonie i.. — O cholera, za 10 minut kolacja!
Czym prędzej zaczęłam jechać w drogę powrotną do domu ojca. Po kilku minutach byłabym już w sumie w połowie drogi, gdyby nie to, że jest już ciemno, a ja nie wiem gdzie jestem.
— No ja pierdole! Gdzie ja jestem?! — wykrzyczałam sama do siebie. Nagle zapaliła się latarnia i oświetliła dom na przeciwko mnie. Nie żeby coś, ale wszystko dobrze z moim wzrokiem, lecz na miłość boską siedzieć pod domem 15 minut i nie wiedzieć, że jest się na miejscu? Luna Valente o czym ty myślisz do cholery?
Weszłam do domu ojca bez pukania, zmieniłam szybko wrotki na kapcie i ruszyłam do kuchni. Wszyscy już siedzieli przy stole. Świetnie, zajebista rodzinka.
— Przepraszam za spóźnienie, ale wiesz tato jaka jestem. Gdy jeżdżę na wrotkach to nie mam umiaru. — lekko się zaśmiałam i podeszłam do blatu, aby nałożyć sobie swoją porcję paelli.
— Nic się nie stało, dopiero usiedliśmy. Ale zanim zaczniemy jeść, chcę ci kogoś przedstawić. — przytaknęłam i odłożyłam talerz na stół. — Matteo, chodź tutaj na chwilę!
Kilka sekund później usłyszałam kroki na schodach, czyli w tym momencie poznam tego mojego trzeciego "braciszka".
— Co chciałeś? — zapytał chłopak z pogardą w stronę mojego ojca. Nie no, ja chyba śnię.
— Matteo, to jest moja córka, Luna. Luna, to jest Matteo, najstarszy syn Mariany. — nie wiem czy mam się ewakuować czy nie? Kurwa, ale serio? Ten dupek jest moim przyszywanym bratem?
— A więc Luna się nazywasz, nie łatwiej było powiedzieć wcześniej.. — przybliżył się do mnie i cicho szepnął do mnie —.. ślicznotko.
Oho, komuś się tu w dupie poprzewracało.
Witam!
Miałam odrobinkę czasu, wreszcie, więc napisałam taki spontaniczny rozdział.
Wiem, że dużo osób czekało, także proszę bardzo.
Mam nadzieję, że niedługo kolejny, gdy będę mieć czas.
Kocham was, A.
CZYTASZ
Kocham cię || Lutteo
FanfictionSzesnastoletnia Luna Valente wyjeżdża na wakacje do swojego ojca, do Argentyny. Po trzech latach bez kontaktu ma z nim spędzić osiem tygodni daleko od domu, w Meksyku. Poznaje tam swoją macochę i trzech przybranych braci. Tylko co się stanie, jeżeli...