rok 1994, lipiec

73 9 2
                                    

Odkąd pamiętał dobrze radził sobie z nożem, dlatego struganie w drewnie nie okazało się wielką katastrofą, którą przewidywała Cassie. Kobieta coraz więcej płakała, przypominając bardziej cień człowieka niż kochającą matkę. Zupełnie jak Kasandra Trojańska, widząca nadchodzące kataklizmy, w które nikt inny nie wierzył.

Kawałek drzewa nabierał już kształt serca, kiedy Brandon usłyszał krzyk dobiegający z dołu. Niechętnie wstał. Nie lubił opuszczać swojego (dzielonego bratem) pokoju bez potrzeby. Szesnastolatek wolał przebywać we własnym świecie zamiast wychodzić do tego zewnętrznego. W końcu tu był wolny i nikt go nie oceniał.

Wychylił się zza framugi, zerkając do kuchni. Tak, jak się spodziewał, mama kręciła się niespokojnie po kuchni, szukając czegoś, czym mogłaby oczyścić świeże rany na twarzy Troy'a.

– Mamo, to nic takiego – prychnął chłopak. – Zwykłe zadrapanie.

– Chyba podbili ci też drugie oko, skoro tak to oceniasz – mruknął Brandon, zwracając na siebie uwagę rodziny. – Nadal nie rozumiem, czemu te fagasy cię biją. Rozjechałeś im kota czy coś? Apteczka leży na kredensie, mamo.

Starszy James uśmiechnął się, wdzięczny za marną próbę rozładowania atmosfery. Syknął, kiedy Cassie przyłożyła mu chusteczkę nasączoną wodą utlenioną do rozciętego łuku brwiowego.

Twarz chłopaka dokładnie odzwierciedlała barwy Krzyku Edwarda Muncha. Sino-fioletowe oko, rozkwaszony nos, czerwony policzek i usta od zaschniętej krwi.

Troy westchnął ciężko, kiedy kobieta wreszcie skończyła się nim zajmować. Nie miał ochoty słuchać kazań, ani tym bardziej wyjawić jej prawdy o swoich obrażeniach. I tak wylewała hektolitry łez, miał wrażenie, że się kiedyś odwodni.

– Robiłeś coś ciekawego, młody? – zwrócił się do brata, kwaśną miną pokazując mamie, że rozmowa, która ich czeka, odbędzie się później. Jeśli w ogóle do niej dojdzie. Cassie zagryzła mocno wargi, mijając pierworodnego i przeszła do salonu, włączając telewizor.

Brandon przesunął się, wpuszczając blondyna do pokoju, po czym zamknął drzwi. Przełknął ślinę, patrząc jak Troy zajmuje miejsce przy jego biurku i ogląda jego nieskończone dzieło.

– Ładne – skwitował z lekkim uśmiechem. – Dla Daisy?

Skinął głową, siadając po turecku na swoim łóżku. Stres zawiązał mu żołądek w supeł. Czekał na Troy'a od ponad dwóch godzin, ponieważ tamten powinien wrócić wcześniej, a teraz nie wiedział, od czego zacząć rozmowę.

A potrzebował z nim pogadać.

– Dlaczego cię pobili? – Zapytał bez zastanowienia, siląc się na luźny ton. Od razu przeklął się w myślach, stwierdzając, że ten temat jest znacznie gorszy od tego, który chciał poruszyć.

Starszy wzruszył ramionami.

– Nie zgadzam się z nimi w paru kwestiach, a to ich wkurza. Nie przejmuj się, na kretynów nic nie poradzisz.

Brandon przyznał mu rację, zaciskając dłonie w pięści. Nie wiedział, czemu tak strasznie się spociły i próbował to jakoś ukryć. W końcu wsunął je pod chude uda.

– Troy? – wymamrotał, natychmiastowo uciekając wzrokiem na swoje kolana. – Miałeś kiedyś dziewczynę?

Czuł się głupio, chociaż wiedział, że nie ma ku temu powodu. Wyższy znał go jak łysego konia i zażenowanie brata spowodowało u niego rozbawienie.

– Nie, czemu pytasz? Ktoś wpadł ci w oko?

Policzki Brandona przybrały odcień dojrzałych pomidorów. Wiedział, że Troy stroi sobie z niego żarty i niewiele mógł na to poradzić. Nie potrafił zebrać myśli, a co dopiero ułożyć je w logiczne zdania.

Daisy || Scream tvOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz