rok 1994, halloween

102 9 6
                                    

Daisy oparła się o szafkę, wykręcając konfigurację cyfr, która znała na pamięć. Jedynka, później zero, na końcu czwórka.

Uśmiechnęła się pod nosem, widząc, że nie pomyliła się co do obecności wsuwek w metalowej szafce.

Upięła irytujące kosmyki pod welon i jeszcze raz pociągnęła usta beżową szminką. Na jej ustach wyglądała blado, co świetnie wpasowywało się w kostium narzeczonej Frankensteina.

Kevin znowu ją olewał. Miała po dziurki w nosie tego, jak traktuje ją przy swoich kumplach. Zwłaszcza że przyjechali tu z tym bydłem z drużyny piłkarskiej, a ręka Logana Buckermana dziwnym trafem zawsze znajdowała drogę do jej uda. Dziwne, że Duval na to nie reagował i w spokoju pozwalał koledze macać nogę swojej domniemanej ukochanej.

– Daisy. Odwróć się, hej!

Oprzytomniała i nawet wykrzywiła się w przyjaznym grymasie, kiedy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, ale fakt, że jej najlepszy przyjaciel znajdował się w zasięgu wzroku wszystkich uczniów liceum im. Jerzego Waszyngtona napawał ją niepokojem.

– Co ty tu robisz, Brandon?

Zwracała się do niego pełnym imieniem tylko przy określonych warunkach. Po pierwsze, gdy ją silnie zdenerwował. Po drugie, jeśli zaczynał mówić totalne bzdury wyssane z palca. Nie było trzeciej reguły.

– Też się cieszę, że cię widzę. Pięknie wyglądasz.

Nie trudno zauważyć, że Daisy nie lubiła komplementów. Nigdy nie wiedziała, jak na nie zareagować. Dlatego też zignorowała komentarz blondyna.

– Pytałam poważnie. Tu są ludzie. Zobaczą cię.

– Aż tak się mnie wstydzisz?

Daisy momentalnie złapała Brandona za rękę, widząc, że chłopak przyjmuje postawę obronną.

– Nie to miałam na myśli, wybacz. Po prostu nie lubisz przebywać w tłumie. I mnie zaskoczyłeś. Po co przyszedłeś?

Pokręcił głową, więc dopytywała: – Coś się stało? Coś nie tak z mamą? Troy'em?

James mruknął słowa zaprzeczenia na każde z jej pytań, pozostawiając Anderson w osłupieniu.

– Więc jaki miałeś powód, by tu przyjść?

– Ty jesteś moim powodem – odpowiedział bardzo niewyraźnie, tak cicho, że miała wrażenie, że się przesłyszała.

Odtrącił jej dłoń, odsuwając się nieznacznie. Skrzyżował ręce na piersi, ciagnąc za sznurki od kaptura.

– Wiesz, że Kevin na ciebie nie zasługuje. Czemu do niego wróciłaś?

– Bo go kocham, Bran. Miłości się nie wybiera.

Jej miłość do Duvala była jak skomplikowane równanie matematyczne. Takie z całką, pierwiastkiem i kilkoma logarytmami. Kevin przypominał w jej głowie ideał, starała się więc nie zwracać uwagi na jego wybryki. Bo miała wrażenie, że bez niego nic nie znaczy.

– Nie musisz mi o tym mówić – prychnął Brandon, ze wszystkich sił starając się nie dostać ataku kaszlu. W ostatnich dniach jego choroba się nasiliła i bał się, że lada moment umrze od samego patrzenia na blondynkę.

– Patrzcie, kogo tu mamy.

Głos Logana Buckermana zawsze brzmiał złowrogo i zwiastował jedynie bolesne rzeczy. Jak kopniaki wymierzone mu w plecy, brzuch, ramiona i głowę przez całą trupę Kevina, zaraz po tym jak odepchnęli Daisy i rzucili Brandona na ziemię.

***

Przez zbyt mocno zaciśnięte pięści, paznokcie wbijały się jej w śródręcze, ale uważała, że to bez znaczenie. Piekły ją oczy, a cienki sweter spadał z jej ramion. Na ciele Daisy pojawiła się gęsia skórka. Cóż, mimo że na dokach było zimno, blondynka sama nie wiedziała, z jakiego powodu się trzęsie.

Miała cholerną nadzieję, że on się nie zjawi. Że siedzi teraz w domu, strugając w drewnie i jutro rano, gdy się obudzi, to wszystko okaże się karygodnym nieporozumieniem.

Bo nie potrafiła uwierzyć, że najbliższe jej serce należy do mordercy.

– To niemożliwe – powiedziała po raz enty do stojącej obok rodzicielki. – Bran nie skrzywdziłby nawet muchy. To jakieś cholerne pomówienie.

Nikt nie przejmował się jej łamiącym się głosem i zeszklonymi oczami. Dorośli i tak wiedzieli swoje.

– Język, młoda damo. A to coś od zawsze miał obsesję na twoim punkcie, Margaret. Tacy odmieńcy jak on powinni zostać zamknięci z dala od cywilizacji.

– To mój najlepszy przyjaciel, mamo! – Krzyknęła, nie zwracając uwagi na spływające po policzkach łzy.
– Brandon nie jest potworem, za którego go uważasz!

Kobieta westchnęła, zostawiając córkę samą na molo. Zbliżała się umówiona godzina, co napawało Daisy przeogromnym niepokojem.

Zdawała sobie sprawę z tego, że Brandon nie wyjaśni jej niczego w tym miejscu. Jeżeli w ogóle się zjawi, będzie zbyt przerażony, by się odezwać. Ponadto jezioro Wren było otoczone przez policję.

Czuła się rozdarta, bo z jednej strony pragnęła go zobaczyć i zamknąć w objęciach, z drugiej jednak wolała, żeby się ją wystawił. Wtedy zyskałaby trochę czasu na ochłonięcie i zebranie sensownych argumentów na jego niewinność.

Los jednak kocha psuć plany.

Dojrzała jego drobną sylwetkę z daleka. Szedł przygarbiony, w ciemnych jeansach i ulubionej, czarnej bluzie z kapturem. Z początku uznała go za omamy, jednak kiedy wreszcie postawił stopy na molo, zakuło ją w klatce piersiowej. Chciała do niego podbiec, przytulić, ochronić przed tym wszystkim, co tak nagle i niespodziewanie na nich spadło. Nie mogła się jednak ruszyć, a zamiast języka miała kołek.

Brandon zbliżył się do niej, ani razu nie odważając się, by spojrzeć jej w oczy. Choć nie widziała jego twarzy, dałaby przysiąc, że też płakał. Złapał ją za przegub, wkładając w dłoń coś małego i zimnego. W końcu szepnął, jakby wyznawał jej wszystkie swoje grzechy.

– Wszystko, czego kiedykolwiek pragnąłem, to być z tobą.

Przechylił się delikatnie w jej stronę, a ona już wyciągała rękę, by wpleść ją w jego płowe loki, gdy rozległ się strzał.

Na sukience w drobne stokrotki pojawiła się plama krwi, a za jej plecami rozległo sie głośne chlupnięcie.

– Obiecaliście, że go nie skrzywdzicie!

Obiecaliście. Właśnie to słowo krzyczała rozhisteryzowana, próbując wyrwać się z objęć matki, który gładziła ją po głowie w ten irytujący sposób, w jaki klepie się psy.

Nie zasnęła tamtej nocy. Kuliła się na łóżku, przełykając łzy i ściskając w dłoni swoją ostatnią pamiątkę po najlepszym przyjacielu. Małe, drewniane serce na łańcuszku. Zabawny symbol miłości, która nie miała ani cienia szansy.

Tamtej nocy księżyca nie było. Gwiazdy nie świeciły jasno, wydawały się zmęczone, jakby nie mogły doczekać się świtu, by zniknąć. Tamtej nocy serce Daisy umarło.

_______________

EHH. Nie wiem, jak powinnam się czuć, pisząc te słowa. Niemniej jednak moja przygoda z Daisy się tu kończy i chciałaby podziękować każdemu, kto tu zajrzał i przeczytał moje wypociny. Szczególny shout out należy się niezawodnej quendi_, która bez narzekania czytała i oceniała, czy Daisy do czegokolwiek się nadaje. 

Daisy || Scream tvOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz