" Dlaczego nam pomagasz?'

21.7K 1.6K 143
                                    

Ze względu na złe warunki atmosferyczne w Atlancie mój pobyt w Dubaju przedłuża się o dwa dni. Nie podoba mi się to, ponieważ ryzykowna jest obecność w jednym mieście dłużej niż trzy dni. Żyję w ciągłym strachy. Ten psychopata w każdej chwili może mnie odnaleźć, a dotarcie z Filadelfii tutaj zajmie mu niewiele czasu, zważając że koleś ma tyle hajsu i może wynająć sobie pieprzony odrzutowiec. Moje rozmyślenia przerywa telefon hotelowy.

- Tak?

- Pani Valerie Bowen?

- Tak, o co chodzi?

- Proszę zejść do recepcji. Zostawiła Pani dzisiaj rękawiczki. Czarne skórzane. - wzdycham.

- Zaraz będę. - odkładam słuchawkę i wstaję z łóżka. Jak mogłam zostawić tam rękawiczki? Byłam tak roztargniona, aż ich zapomniałam. Ubieram buty i bluzę i wychodzę z pokoju. Idiotka ze mnie. Przez resztę pobytu tutaj, miałam nie rzucać się w oczy i zostać w swoim pokoju. Naprawdę nie chcę natknąć się na jakiegoś człowieka tego psychola. On ma znajomości na całym świecie. Wsiadam do windy i staję na samym jej końcu w rogu. Oprócz mnie znajduje się tutaj starsza kobieta i dwoje młodych nastolatków.

- Ciekawe, co pomyśleli sobie o nas w recepcji - zastanawia się na głos dziewczyna.

- Że mamy zamiar się pieprzyć - odpowiada chłopak bez żadnego skrępowania. Starsza kobieta rzuca im zniesmaczone spojrzenie.

- Mów ciszej...

- To ty zadałaś pytanie. Już dawno powinniśmy być w naszym pokoju, ale pomyliłaś piętra.

- Źle odczytałam numer - oburza się. Winda się zatrzymuje i wysiadają na trzecim piętrze.

- Ach! Ta dzisiejsza młodzież - wzdycha starsza Pani. - Nie znają umiaru.

- Myślę, że takie są po prostu czasy. - stwierdzam. - Liczą się dwie rzeczy. Pieniądze i seks. Nikt już teraz nie myśli poważnie o zakładaniu rodziny.

- Otóż to, młoda damo - uśmiecha się. - Mój wnuk wręcz gardzi małżeństwem i stałymi związkami. Chyba nie doczekam jego wesela.

- Kiedyś na pewno się zakocha - wypowiadam, aby ją pocieszyć, ale sama nie wierzę w moc tych słów. Miłość tylko niszczy. Doświadczyłam tego na własnej skórze. On zmarnował sześć lat mojego życia i na zawsze pozostawił ślad w moim umyśle.

- Mam nadzieję - odpowiada i obie wysiadamy na parterze. Udaję się prosto do recepcji, aby odebrać swoją zgubę. Chcę jak najszybciej wrócić do swojego pokoju i zaszyć się pod kołdrą.

- Przyszłam odebrać rękawiczki - zwracam się do recepcjonisty.

- Pani Valerie Bowen? - kiwam potwierdzająco głową.

- Pani rękawiczki są w rękach tamtego człowieka - wskazuje mi kierunek, w którym mam patrzeć i mam ochotę się otruć. Mogłam się spodziewać, że Colin nie odpuści.

- Dziękuję - uśmiecham się do faceta, a potem niezadowolona idę do tego pieprzonego dupka. - Oddawaj moją własność - syczę.

- Najpierw wspólny obiad - szczerzy zęby w uśmiechu. - Potem się zastanowię, czy ci je oddam.

- Pierdol się ! - mówię zjadliwie. - W dupie mam te rękawiczki.

- Ale z ciebie uparte babsko - wzdycha. - Jeden niezobowiązujący obiad. Co ci szkodzi?

- Nie mam ochoty jeść. A teraz wybacz, wracam do pokoju. - odwracam się, a moje włosy zderzają się z jego twarzą. Dobrze mu tak. Idiota, debil, kretyn, bałwan, kanalia i sukinsyn. Czy ten człowiek nigdy nie ma dość?

- Valerie - idzie za mną. - Co mam zrobić, żebyś się zgodziła?

- Nic, bo i tak się nie zgodzę.

- Dlaczego?- pytam tym razem poważnie i chwyta mnie z łokieć, tym samym zatrzymując mnie przed wejściem do windy. - Daj mi jeden dobry powód, a sobie odpuszczę. Obiecuję.

- Nie zrozumiesz - stwierdzam i marszczę brwi.

- Po prostu powiedz, co leży ci na sercu. Naprawdę chcę wiedzieć, dlaczego zachowujesz się jak zimna suka, gdy codziennie pokazuję ci, że mi zależy na randce z tobą.

- Nienawidzę facetów - wypowiadam. - Zbyt wiele wycierpiałam. Tyle powinno ci wystarczyć.

- Jeny.. To że jakiś fagas się skrzywdził, nie oznacza, że wszyscy faceci są tacy jak on.

- Nie byłabym tego taka pewna. A teraz skoro znasz powód mojej niechęci, oddaj mi rękawiczki i daj mi święty spokój.

- Ten twój powód mnie nie przekonuje. Jeden obiad. Co ci szkodzi? I tak musimy tu czekać na kolejny lot, aż do środy. - nie trawię Colina. Normalnie nie potrafię się nawet szczerze przy nim uśmiechnąć. Czuję się przy nim dziwnie sfrustrowana i nie wiem dlaczego. Jego towarzystwo nie jest dla mnie komfortowe, ale z drugiej strony to tylko obiad. Nic wielkiego. Lora sama mówiła, że warto spróbować, ale nie jestem do tego w pełni przekonana.

- Ugh. - wzdycham przeciągle. - Okej. Ten jeden jedyny raz, a potem dajesz mi spokój...

*******

Naomi

- Co ja tu robię? - pytam spanikowana, gdy jakiś osiłek rzuca mnie na kanapę w jakimś mieszkaniu.

- Tu jesteś bezpieczna - kwituje i zapala papierosa. - Teraz kilka prostych zasad. Nie używasz telefonu komórkowego, nie wysyłasz żadnych maili, ani nie siedzisz na portalach społecznościowych. Jednym słowem. Nie istniejesz. Możesz tutaj robić, co chcesz. Oglądać telewizję, ćwiczyć, gotować, tańczyć, śpiewać, czytać książki. Pod żadnym pozorem nikomu nie otwierasz drzwi, ani nie odsłaniasz zasłon nawet w dzień. Zrozumiano?

- Tak - łkam. - Ale co ja tu robię?

- On by cię zabił. - odpowiada - Słuchaj! - klęka przede mną i ociera mi łzy z oczu, ale uparcie napływają nowe. - Naraziłem własne życie, żeby cię uratować, więc jeśli nie chcesz mieć na sumieniu mojego życia, musisz stosować się do moich zasad.

- Dlaczego więc mi pomogłeś?

- Zemsta. - wstaje i podchodzi do regału na książki. - Ten człowiek zabił moją siostrę. Faith miała zaledwie szesnaście lat.- zdejmuje z półki jedną z książek i podaje ją mi. Otwieram na pierwszej stronie i pojawia się zdjęcie młodej czarnowłosej dziewczynki. - Zdobyłem jego zaufanie, dlatego nie będzie podejrzewał mnie o spisek. Szuka teraz Adele i zapewne wiesz, gdzie ona jest. - nie podnoszę wzroku znad albumu. Przyglądam się każdemu zdjęciu. Nie chcę zdradzić tożsamości Adele. Zasługuje na spokój. - Jeśli nie chcesz nie musisz odpowiadać. Im mniej wiem, tym lepiej. Przynajmniej nie będę musiał kłamać. - siada naprzeciwko mnie na fotelu. - Tutaj możesz czuć się bezpieczna - spoglądam na niego. - Nic ci nie grozi.

- A Jacob?

- Zrobię wszystko, żeby przeżył. Jemu nie mogę pozwolić uciec. Zbyt wielu strażników pilnuje jego celi, ale nie pozwolę mu umrzeć. Obiecuję.

- Nadal nie rozumiem, dlaczego nam pomagasz.

- Chronicie kogoś na kim wam bardzo zależy. Podziwiam to. Ja to samo zrobiłby dla siostry. Ciesz się wolnością. - wstaje. - Muszę jechać do siedziby. Czuj się jak u siebie w domu. Wszystko jest do twojej dyspozycji.

- Dziękuję. Jak masz na imię? - odwraca się z lekkim uśmiechem.

- Dominic, ale większość mówi na mnie Bruno.

-----
Hej misie ❤️
To już 11 rozdział 😀😀
Kolejny rozdział najpóźniej w sobotę ❤️
Buziole ❤️

Burza Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz