Lato 1863 (trzeci rok trwającej Wojny Secesyjnej w Stanach Zjednoczonych Ameryki)
miasto Aleksandria w stanie Wirginia (Konfederaci).Rebecca von Hohenzollern stała przed ogromnym, wysokim budynkiem, niegdyś zapewne ekskluzywnym hotelem dla bogaczy, teraz czymś na wzór bardzo przypominającym go kształtem, jednak z własną makabryczną historią w środku. Niewielki napis, wiszący przed drzwiami wejściowymi na sporym kawałku białego płótna, utwierdził ją w tym przekonaniu. Nie myliła się. To musiało być to miejsce. I właściwie, wcale nie potrzebowała przeczytać krótkiego słowa głoszącego jednoznacznie "Lazaret", by się tego domyślić, ponieważ to co działo się na ulicy zupełnie jej wystarczało. Dawno nie widziała czegoś, aż tak bezwzględnego na oczy, mimo iż podejmując się praktyki u swej patronki Pani Baker, miała okazję zobaczyć już wiele.
Na noszach, niedaleko głównego wejścia na brukowym chodniku położono kilka osób, równorzędnie, jeden przy drugim. Blade twarze bez wyrazu, zamknięte oczy na zawsze i wiotkie ciała, które nie poruszą się już bez siły wyższej. Trupy. Nieboszczyki. Dalej obok, podstawiono drewniany wóz, nie zaprzężony jeszcze w konie, lecz już pełen białych, poplamionych czerwienią worków. Całych zakrwawionych i upchanych, aż po brzegi - było ich tutaj mnóstwo. Niektóre z nich, były otwarte i Rebecca doskonale widziała całą rękę z ramieniem i kawałek czegoś, co było - jak przypuszczała - kiedyś czyjąś nogą. Kończyny po wielu amputacjach, które od tak, wedle panujących zasad zostaną oddane do utylizacji, by zniknąć na zawsze, a zostać jedynie we wspomnieniach ich utraconych właścicieli.
Mimo woli, choć doświadczona w tych sprawach, odruchowo wzdrygnęła się na ujrzany widok i okropne myśli, które do niej przyszły. To będzie jej pierwszy raz w nowym miejscu, nie ma pewności czy sobie poradzi, a taki wstęp wzbudzał w niej wątpliwości i lęk. W swoim niedawnym szpitalu polowym, gdzie nabywała umiejętności i została wybrana, takie rzeczy jak te, nie miały miejsca. A przynajmniej, nawet jeśli to nie w biały dzień i nie tak narażone na widok publiczny.
Szybko postanowiła pozbyć się zbędnego nieporządku w swej głowie, nim zacząłby w niej kiełkować i rozrastać się. A tego stanowczo nie potrzebowała. Była silna, gorsze rzeczy zniosła. To tylko kolejny szpital dla rannych i potrzebujących, którzy padli ofiarą wojny secesyjnej. To miejsce, gdzie przyda się kobieca, delikatna ręka i dwuletnie doświadczenie. To jej miejsce, co prawda nieznane, ale właściwe.
Poprawiła kapelusz, by słońce mniej raziło ją w oczy. Zrobiła jeden, słaby krok na przód, po czym ruszyła jak najpewniej do piękno rzeźbionych, dwuskrzydłowych drzwi z mahoniu. Powtarzała sobie, że skoro wybrano ją spośród innych dziewcząt i jednoznacznie stwierdzono, że sobie poradzi, to tak właśnie będzie. I nie ma już miejsca na jakiekolwiek zawahanie.
Z wysoko uniesioną głową i prawie że autentyczną pewnością siebie, stanęła przed wejściem do budynku. Rebecca miała zamiar tak po prostu wkroczyć na ten obcy teren i w środku znaleźć odpowiednią osobę, która zaznajomi ją ze wszystkim i wytłumaczy zasady panujące w tym szpitalu. W planach tych przeszkodził jej potężny, czarnoskóry mężczyzna, który zmaterializował się przed nią znikąd i tak nagle, że zaskoczona mocniej zacisnęła rączkę swej torby podróżnej, po czym zrobiła kilka kroków w tył, utrzymując zaburzony dystans. Zbyt wyrafinowana i opanowana, nigdy nie pozwalała sobie na piski czy niekontrolowane, nagłe ruchy, tak bardzo charakterystyczne dla dam z jej otoczenia. Tę zasadę panowania nad sobą, już w wieku dziecięcym wpoiła jej własna matka.
YOU ARE READING
Lazaret
RomanceRebecca von Hohenzollern, rodowita amerykanka, młoda wdowa po niemieckim małżonku, której przyszło żyć w czasach wojny secesyjnej, wciąż mimo trzech lat trwania wojny nie za bardzo wie, po której stronie powinna stanąć. Zarówno Konfederaci jak i Jan...