Sobota

949 108 59
                                    

Jeśli Will Solace myślał, że wczorajszy dzień był nieprzyjemny (przynajmniej później, przez jakże kochaną Kaylę), to się mylił. Wczorajszy dzień był bardzo przyjemny w porównaniu do dzisiejszego.

Pasmo niepowodzeń zaczęło się już rano. Obudził się zmęczony, musiał wypić kawę, której nie znosił, a potem popsuł mu się samochód. Idąc do szpitala, wywalił się na chodnik. Jego łokieć znajdował się w stanie zranienia, co trochę utrudniało mu funkcjonowanie. Gdy nareszcie znalazł się w miejscu pracy, stanął spóźniony twarzą w twarz z Panem D. Jakoś przeżył opieprz, choć Pan D. prawdopodobnie znienawidził go jeszcze bardziej. Opatrzył swój łokieć, po czym podeszła do niego współpracownica, prosząc o podpis do papierów pogrzebowych. Jeden z pacjentów blondyna umarł.

Już chyba gorsza byłaby tylko praca w wojsku.

Piegowaty niechętnie podpisał te papiery i ruszył do pokoju Nica. Chciał pogadać, zwierzyć się, posłuchać dobrych, przyjacielskich rad.

I tu zaczęło się prawdziwe piekło. Nico nie był w stanie nawet się odezwać. Ciągle wymiotował kwiatami, a w przerwach zwiajał się z bólu, dusił i krztusił resztkami powietrza. Kwiaty były okrutne tego przedostatniego dnia. Nie szczędziły cierpienia młodemu Włochowi. Will niemal widział, jak hortensje zaciskają się na sercu Nica.

Di Angelo spojrzał na Solace'a. Na jego twarzy zagościł uśmiech, lecz zniknął, gdy tylko nowa fala kwiatów podeszła mu do gardła. Nico miał wielką ochotę podarować je Willowi, ale bukiet mokrych od krwi z jego serca hortensji mógł nie być idealnym prezentem. Poza tym, Will chodził przecież z June. Na pewno dałby ten bukiet jej, na co brunet niespecjalnie miał ochotę.

Nico zdziwił się. Gdy atak się skończył, brązowookiemu ciężko się łapało oddech, ale poczuł na swojej głowie ciepły dotyk dłoni Willa. Kiedy blondyn cofnął ręce, na czoło Nica zsunął się hortensjowy wianek.

- Nie martw się, wybrałem najczystsze. Mało na nim krwi - powiedział Will.

- Zrobiłeś mi wianek...

- Tak, dokładnie.

Cóż za ironia - pomyślał Nico.

Osoba, którą kochał całym sobą, zrobiła mu wianek z kwiatów, które obrastały jego serce z powodu miłości do tej osoby. Brzmiało to strasznie. Nica bolał fakt, że nie mógł niczego powiedzieć Willowi. Nikt przed śmiercią nie pozna go tak, jak Jason. Will i Jason byli do siebie podobni... obydwoje mieli blond włosy i niebieskie oczy. Mimo wszystko różnili się. Byli jak ogień i woda. Nawet dosłownie, ale w innej formie. Solace był Słońcem, Grace był lodem.

Nawet ich nazwiska kończyły się na "ace". Takie podobieństwo... I tyle różnic.

- Ładnie pachniesz - powiedział nagle Will, przyprawiając bruneta o niemały rumieniec na twarzy.

- Co?... - wyszeptał zawstydzony.

- Przez nektar hortensji. Twój oddech jest kwiecisty.

- A... Tak, z pewnością - odparł di Angelo, po czym zakrztusił się kilkoma płatkami. W końcu udało mu się je wypluć. - Zmieniam zdanie. Śmierć jest do niczego.

Piegowaty zaśmiał się szczerze. Uwielbiał widok nadąsanego Nica. Taki pseudo obrażony, ale w głębi duszy chcący się roześmiać. Urocze, przyjemne i zabawne. Najlepszy rodzaj Nico.

A niech cię szlag, Kayla.

- Jesteś pewien? Jeszcze wczoraj śmierć ci się podobała - zauważył Will.

- Ja jestem śmiercią, nie lubię siebie.

Oboje wybuchnęli śmiechem, chociaż radość bruneta zakończyła się wypluciem kolejnych kwiatków. Nie dziwiło go to. Jeżeli jutro miał umrzeć, dzisiaj organizm musiał pozbyć się większości zalegających śmieci. Hortensje zdecydowanie do nich należały. Nico zastanawiał się, o której godzinie zejdzie z tego świata. June, pomimo że nie zajmowała się nim, poinformowała go, iż przewidywany czas to godziny popołudniowe.

Ostatni wspólny tydzieńOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz