Nastała niedziela i dzień wolny od pracy dla Willa. Jednak... on się w niej pojawił. Chciał zobaczyć Nica. Zazwyczaj uciekał od prawdy. W sprawie siebie oraz innych. Nie przyjmował do wiadomości, iż ktoś z jego pacjentów umarł. Zawsze wybiegał (lub w ogóle nie wchodził) z pokoju takiej osoby.
A jeszcze dzisiaj nie chodziło o losowego człowieka, a o przyjaciela. Najbliższego mu przyjaciela.
Mimo chęci, wcale nie udało mu się przebyć do miejsca swojej pracy tak szybko, jak myślał, że dotrze. Na ścieżce prowadzącej do Nica czekało na niego wiele niebezpieczeństw. Chwil, które chciały go tylko spowolnić. Sprawić, aby nie dotarł jak najpóźniej. I nawet był takim chwilom wdzięczny - pani z płaczącym dzieckiem w sklepie, kiedy rano kupował rzeczy na śniadanie; korkowi w mieście, gdy jechał do pracy; awarii rury na ulicy, przez co był zmuszony jechać dwa razy dłużej do pracy. Dlaczego był wdzięczny? Bo przynajmniej nie patrzył na żal Nica. Chciał być przy jego śmierci, ale trwanie na długo przed nią... Raczej złamałoby blondynowi serce psychiczne aniżeli pomogło.
Myślał, że ostatnią z chwil, które go zatrzymywały, była sprawa Jude Troublemaker, ale nie. Przed szpitalem spotkał Pana D., który bardzo dokładnie opisał mu sytuację rudowłosej. Jednakże nie był ostatnim, który dzisiaj go zadziwił.
- Solass! - usłyszał Will, śpiesząc się, by dosięgnąć drzwi wejściowych. - Nie biegnij tak, Jude i tak nie ma.
- Słucham? - zapytał, na początku nie zdając sobie nawet sprawy, o co. Dopiero po chwili jego umysł szybko dopasował słowa "Jude" i "nie ma", stwierdzając, że nie pasują do siebie.
- No nie ma jej. Idę teraz załatwić papiery. Ruda dupa nawet się nie zwolniła, idiotka. Nie leź do niej. Jude nie ma w szpitalu.
Już miał pytać ponownie czemu, lecz uświadomił sobie, że jest niedziela.
Ale jakie papiery? O czym mówił Pan D.?
- Moment, co się z nią stało? - wydusił z siebie Will, zastanawiając się, jakim cudem potrafi myśleć o Jude, kiedy jego Nico umiera na sali.
- Tutusiek ją przywołał do Australii, do siebie. Z tego, co mi wiadomo, uciekła z domu. Czemu to nie mam pojęcia, ale wiem tyle, że wczoraj jej ojciec przyleciał, wziął jej szmaty, wpakował ładunek z córką do samolotu i wrócił na inny kontynent.
Solace stał w szoku. Nie powinien, bo czas uciekał, ale wątek Jude w jego życiu wreszcie się zakończył i to cieszyło Willa. Nie musiał udawać, że był heteroseksualny. Pewnie gdyby nie Kayla, to dalej by w to brnął. Teraz nawet nie obchodziło go zdanie rodziców (które z pewnością byłoby dobre, gdyż jego matka, Naomi, należała do chyba najbardziej tolerancyjnych osób Ameryki, a ojciec w młodości spotykał się też z chłopcami).
- To... ciekawe - powiedział i odchrząknął. - W każdym razie, spieszy mi się. Do widzenia, Panie D.
Blondyn wyminął dyrektora i wpadł jak burza do środka. Ruszył korytarzem, chciał dotrzeć do Nica. Nie spodziewał się, że zatrzyma go ktoś jeszcze. Ktoś, kto musiał go zatrzymać, bo inaczej Will zrobiłby straszną głupotę. Chociaż to właśnie Percy Jackson - osoba, która go zatrzymała jako ostatnia - zazwyczaj robił głupoty.
Dlatego był wdzięczny przeszkodom. Każda go czegoś nauczyła.
- Williamie Solace'sie.
Piegowaty wzdrygnął się, słysząc swoje pełne imię. Percy zeskoczył z szafki, na której siedział, i podszedł do blondyna.
- Wiem, że dzisiaj jest ostatni dzień, dlaczego chcę ci coś powiedzieć. Jako że zdaję sobie z czegoś sprawę zarówno o tobie, jak i o Nicu, a nie jestem ślepy, chcę, byście wiedzieli. No, przynajmniej ty, bo może zrobisz Nicowi miłą niespodziankę. Bez owijania w bawełnę. Pamiętasz pierwsze hanahaki Nica?
![](https://img.wattpad.com/cover/134458099-288-k987344.jpg)
CZYTASZ
Ostatni wspólny tydzień
Fanfiction"Czymże są kwiaty? Czym ich znaczenia? Pięknem, przyjaźnią i kolorami Znakiem miłości też bez wątpienia No właśnie, miłość między kwiatami Skoro więc miłość potrafi ranić A kwiat jak róża ma kolce To razem nawet potrafią zabić Stworzyć na ziemi piek...