Walczę z sobą,walczę każdego dnia.Nie wiem co napełnia mnie ciągle takim bólem i smutkiem.Są właściwie różne powody,niektóre bardziej oczywiste a jeszcze inne nie.
Coraz częściej przystaje w miejscu,zamyślam się, coraz mniej udaje mi się ukryć mój ból i cierpienie,które wraz z napływającymi,nowymi myślami rośnie.Niesamowite jest dla mnie to, że są czasem takie chwile w których odczuwam niezwykła radość... czasami przybywa ale niestety zbyt szybko odpływa.Najczęściej czuje spadek radości w chwili, w której wychodzę do ludzi, w chwilach w których wynużam się z łóżka znad książki czy filmu i staje twarzą w twarz z rzeczywistością. Rozglądam się wciąż i zastanawiam czy to ma jeszcze jakikolwiek sens,czy to jest naprawdę konieczne,czy może to mnie nie przerośnie bo w tej chwili czuje ze mogłabym w każdej chwili utonąć.Mam tak bardzo dość, nie wiem w co i komu wierzyć.Nie wiem kogo kochać,kogo obdarzyć zaufaniem. Czuje się jakbym była kompletnie inna, a nie potrafię być inna, nie chce być inna.Chciałabym być normalna i nie czuć wciąż tego strachu przed życiem,chce żyć a zarazem nie potrafię. Chce przestać codziennie płakać,chciałabym aby mnie ktoś w końcu zrozumiał i dał wsparcie. Ale ta nadzieja nie ma sensu. W moim zyciu tylko w książkach istnieje miłość i szczęście.Nie odczuwam tych rzeczy od tak dawna,że przestałam juz kompletnie wierzyć,powoli staje się jedną wielką pustka. Nie mogę dalej pozostać tu z ludźmi, ale nie mogę ich zranić,nie jestem samolubna,ale nie odnajduje się w tym świecie coraz bardziej i nie wiem ile jeszcze wytrzymam...wierzę w to, że inni odnajdą szczęście i miłość ...może to jednak istnieje ...ale nie dla mnie ,dla mnie jest to już koniec.. jeden okropny koniec...