Rozdział pierwszy

171 26 75
                                    

— Janinka, Janinka! Nie uwierzysz! — krzyczy sześćdziesięcioletnia Zofia, wymachując przy tym energicznie rękami.

Wzdycham, siadam na ławeczce przed swoim domem i zastanawiam się, co tym razem wymyśliła ta zakręcona kobieta.

Gdyby nie to, że Zośka jest jedyną osobą, którą toleruję, to teraz nie miałabym się do kogo odezwać.

Wiem, że jestem inna niż wszystkie miejscowe panie, ale delikatnie mówiąc: mi to dynda. Nie zamierzam co niedzielę biegiem lecieć do kościoła, a potem stać i opierdzielać wszystkich wokoło.

— Janinka, na miłość Boską! To poważna sprawa, a ty tak tu siedzisz, jakby się nic nie stało!

Wykrzywiam się i starając się dostosować do rady koleżanki, wstaję i otwieram zieloną furtkę, prowadzącą na plac.

Nim zdążę jednak przez nią przejść, kobieta głośno fuka, wyrażając tym swoje niezadowolenie.

— No, wiesz ty co... To ja do ciebie biegnę, chociaż te kolana to coraz bardziej mi strzykają, a ty tak serca nie masz.

— Serca nie mam? Zosia, no już opowiadaj, co takiego ważnego się wydarzyło. Szkoda by było, żeby twoje bolące kolana poszły na marne. — Delikatnie się uśmiecham, starając się, żeby koleżanka nie wyczuła w mojej wypowiedzi sarkazmu.

Zofia, najwyraźniej tym usatysfakcjonowana, siada na drewnianej ławeczce i przyklepując miejsce obok, daje mi znak, żebym również spoczęła.

Spoglądając w brązowe oczy koleżanki, zastanawiam się, skąd ona wiecznie bierze tyle werwy. Nie ma dnia, żeby nie wpadła do mnie jak huragan, zasypując wszystkimi nowinkami, chociaż wcale nie mam ochoty tego słuchać.

Nie jestem zgorzkniała. Brakuje mi tylko odpowiedniego towarzystwa. Takiego, z którym można czasem w środowe popołudnie wypić parę butelek wódki i nie odczuwać, że tak nie wolno. Raz zaproponowałam to Zofii, jednak ta, myśląc, że dostałam gorączki, pognała biegiem do apteki. W końcu kobiety piją tylko od święta i to w małych ilościach.

— Komendanta nie ma — wypala bez żadnego wstępu koleżanka. Rozgląda się na boki, sprawdzając, czy nikt na pewno tego nie słyszał. — Od trzech dni! — wykrzykuje, niemal od razu układając dłoń na ustach.

Niestety, ja bez żadnej ekscytacji spoglądam na paznokcie Zosi, pomalowane na krwistoczerwony kolor i zastanawiam się, czy i mi nie przydałby się manicure. W końcu dobijam dopiero do siedemdziesiątki, a nie setki, żeby mieć gdzieś przyjemności.

W końcu dostrzegam, że koleżanka czeka na jakąś reakcję, więc bez przekonania wzruszam ramionami.

— Komendant też człowiek, wolne mu się należy.

— Nie rozumiesz! On zniknął! Był i nagle nie ma! — Podskakuje na ławce, z każdym słowem emocjonując się coraz bardziej. Wymachuje dłońmi na boki, przez co zaczynam coraz bardziej obawiać się o swoją twarz.

— Zosiu, spokojnie. Pewnie chce odpocząć. — Wzdycham, wiedząc, że tak szybko nie przemówię swojej koleżance do rozumu.

Ta poddenerwowana prycha i delikatnie tupie nogą niczym rozkapryszone dziecko. Wstaje z ławeczki i zadzierając swój nos, głośno mlaska z niezadowoleniem. Podpiera dłonie na biodrach i mierząc mnie wzrokiem, milczy.

To akurat nowość, Zośce nigdy jadaczka się nie zamyka, a tu proszę. Chyba naprawdę przejęła się tym zniknięciem komendanta.

— Od żony też chcę odpocząć? Bo akurat ona zgłosiła jego zaginięcie. — Uśmiecha się z wyższością, ciesząc się, że właśnie udało jej się mnie zagiąć.

Przyklepuję swoją burzę rudych włosów, wzdycham i nie mogąc się powstrzymać, jak zwykle muszę pokazać, że mam niewyparzony język.

— Od żony, to on przede wszystkim pewnie musi odpocząć. Jędza, jakich mało.

— Janina! No wiesz ty co! Rozalka to moja dobra koleżanka. Skoro tak się o niej wypowiadasz, nie mam zamiaru tu siedzieć i słuchać tych głupot. Do widzenia.

Odwraca się i kręci głową, po czym najzwyczajniej w świecie odchodzi. Zdarzyło się już nie raz, że się o coś posprzeczałyśmy, ale nigdy nie rozchodziłyśmy się w kłótni. Czyżbym tym razem przesadziła?

Gdzie tam! Zbywam to machnięciem ręki i wchodząc wreszcie na swój plac, głośnym cmokaniem, przywołuje swojego pupilka. Nie ma co się przejmować głupotami.

— Bestia! Bestia! — krzyczę, poklepując się po kolanach.

W końcu go widzę. Mój ukochany jamnik pędzi, przebierając niecierpliwie krótkimi łapkami, ciesząc się na spotkanie ze swoją panią.

Głaszczę jego brązową sierść, jednak nie mogę pozbyć się dziwnego przeczucia, że ta rozmowa o komendancie powtórzy się jeszcze nie raz. Wzdycham po raz kolejny w tak krótkim czasie i wybieram numer do Zosi, postanawiając ją przeprosić. Może rzeczywiście ta Rozalka nie jest jędzą? 

___________

Dzień dobry! Co prawda miałam zaczekać z publikacją do jutra, ale nie mogłam się powstrzymać!

Usiądźcie wygodnie! Kawy? Herbaty? Ciasteczka?

Planuję publikować rozdział raz w tygodniu. Czy wyjdzie to już inna sprawa xD

Jak Wam się podoba pierwszy rozdział? <3

A jak okładka? @oneyellowbee  to świetna graficzka! Już po raz kolejny tworzy dla mnie okładkę, za co jestem jej niezmiernie wdzięczna!

Jak już zostanę milionerką, to wiedźcie, że obsypię ją złotem!

Poszukiwania PolicjantaWhere stories live. Discover now