Ludzie chcąc udowodnić wyższość Boga okazują tylko swoją słabość. Widząc to co nie jest związane z ich wiarą, po prostu tego nienawidzą. Więc czego mogłam się spodziewać, że katolicy przyjmą słowiankę u swych skromnych próg.
Jak bardzo się mogłam pomylić. Związali mnie i chcieli spalić na stosie w mieście zwanym Jork. To był dzień jakiegoś święta które obchodzili, więc wszyscy poszli do ich świątyni. Ja czekałam na to gdy zejdą się po obrzędach i mnie spalą. Siedziałam przywiązania do jakiegoś słupa.
Myślałam że niedługo będę się palić żywcem, gdy rozległ się huk. W pierwszej chwili nie wiedziałam co się dzieje, ale momentalnie mnie olśniło.
- Poganie? Wikingowie?- mruknęłam pod nosem.
Niechaj się rzucać w oczy skusiłam się. Nie wiedząc kiedy zaczął się taki zamęt że nie całkiem wiem co się działo. Krzyki, piski, jakieś rozkazy i nie wiem co jeszcze. Podniosłam głowę i zobaczyłam krew i mnóstwo zwłok. Ale nie to było najważniejsze.
Tek niebieskie jak niebo latem oczy i ich właściciel. Chłopak siedzący na rydwanie przyglądał się mi nie zwracając uwagi na to co się dzieje dokoła.
- Giń wiedźmo- usłyszałam obok siebie obcy głos. Jakieś saski mieszczan rzucił pochodnie obok stosu który miałam pod stopami, ale po chwili sam dostał strzałą.
- Mamy problem- powiedziałam.
Bezradnie próbowałam się rozplątać i osiągnąć miecz który chcieli spalić razem ze mną sądząc ze jest opętany. To wariactwo.
Strzały świstały mi nad głową a pod nogami miałam ogień. Nagle poczułam że liny się poluzowały. Momentalnie miałam ręce wolne. Złapałam miecz leżący obok i przeskoczyłam nad ogniem spadając na ziemię. Miałam do wyboru, albo zwiać co groziłoby śmiercią, albo pomóc jednej ze stron. Na pewno to nie będą katolicy, więc z rozmachu odcięłam jednemu z nich głowie.
Chwilę tak musiałam siłować się z ostrzem. Wchodziło w wrogów jak w masło. Nagle Anglicy zaczęli się wycofywać. Przyglądałam się wszystkiemu gdy nagle zostałam ogłoszona. Straciłam natychmiast przytomność.
Nie wiem ile minęło odkąd byłam nieprzytomna. Obudziłam się na środku ołtarza. Nie miałam przy sobie swojej broni. Wstałam powoli i zaczęłam się rozglądać za żywą duszą.
- Szukasz czegoś.- usłyszałam głos ale nikogo nie widziałam.
- Wyjdź to ci powiem- rzekłam.
Z cienia, wyczołgał się ten chłopak który mi się przyglądał. Usiadł wygodnie na skrzyni obleczonej futrem jakiegoś zwierza. Mnóstwo pytań przeleciało mi przez głowę ale po chwili zrozumiałam z kim mam do czynienia.
- Ivar bez kości i jeden z synów Ragnara Lothbroka- powiedziałam.
- Szybko zgadłaś. Niesamowite co nie- spojrzał mi w oczy- mam propozycje- powiedział i sięgnął po coś za skrzynią. Okazał się to mój miecz.
- No słucham- podeszłam do niego na odległość ramienia. Równie dobrze mógł mnie zabić w tamtej chwili.
Bez przerwy wpatrywałam się w jego niebieski oczy. On przyglądał się mi z góry na dół.
- Pozwolę Ci odejść i zabrać twoją broń, ale wiesz że długo nie będziesz żyć w tym dzikim kraju- mówił tak spokojnie jakby chciał mnie omamić- albo zostaniesz ze mną...
- Z tobą?
- I z wszystkimi moimi wojami. Będziesz mogła czuć się bezpiecznie.
- Z wami, bezpiecznie? No muszę się zastanowić.
Ivar podał mi miecz nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Mogę też zabić cie od razu- zaśmiał się.
- No dobra, zostaję- rzekłam.
Do teraz się zastanawiam czy dobrze zrobiłam. To czyste szaleństwo.
Ivar chwycił mnie za rękę pociągnął bliżej siebie.
- Możesz czuć się bezpieczna- powiedział a jego oczy jakby rozbłysły.
- A ty czuj się zagrożony- zaśmiałam.