Powiedz w co mam dziś wierzyć, jak dla marzeń żyć?

16 1 0
                                    

            Leżał na kozetce jak co wtorek i zastanawiał się nad tym, czym tak właściwie było dla niego szczęście? Swojego rodzaju stanem wszechogarniającej euforii, wynikającej z faktu posiadania. Tylko posiadania czego? A może bardziej kogo? Faktu posiadania rodziny, przyjaciół, ukochanej osoby. Ukochanej osoby przy boku. Nagle jego twarz wykrzywiła się w grymasie. Znowu to samo. Przy niej był zawsze szczęśliwy. Był. Właśnie – czas przeszły. To było i już nie wróci. Choćby nie wiem jak bardzo tego chciał, jego związek z tą kobietą należał już niestety do przeszłości. Ale „niestety" tylko dla niego. Bo przecież to ona wszystko zakończyła i wręcz wyrzuciła go z kraju.

– Jak pan sądzi, panie profesorze? Czy ona czasami o mnie myśli?

– Nie czytam w myślach, Thiago. Nie mam pojęcia. Ale sądzę, że tak. Byliście ze sobą bardzo zżyci, spędziliście ze sobą spory kawał czasu. Tego nie da się tak po prostu wymazać z życiorysu. – postanowił nieco zmienić temat – A ona w ogóle wie, gdzie ty teraz jesteś?

– Ale w jakim sensie? – nie rozumiał.

– Pytam, czy wie, że przeniosłeś się do Bayernu. Że mieszkasz teraz w Monachium?

– Pewnie tak. Ona jest culé tak jak jej dziadek, więc musiała słyszeć w wiadomościach sportowych, że odszedłem z FC Barcelony. A jeśli słyszała to, to zapewne słyszała też o mojej przygodzie z Bawarią. – westchnął i wzruszył ramionami – Pewnie pan Armando jej to powiedział. Kto wie? Może nawet jej relacjonuje, jak się tutaj spisuję? – mina mu nieco zrzedła – Albo raczej jak się nie spisuję – poprawił się.

– Jeśli jest tak jak mówisz, to całkiem możliwe, że wie o twojej kontuzji – napomknął.

– I co z tego?

– Może... - nie dane mu było dokończyć.

– Nie. Na pewno nie. – ukrócił temat – Niech mi pan lepiej powie, jak ja mam żyć – rzucił cierpkim tonem.

– Thiago, ja nie jestem tutaj od mówienia ci, jak masz żyć. Każdy z nas musi sam obrać swoją drogę. Każdy z nas jest kowalem swego losu.

– Ta, jasne. Ja to już chyba bardziej w fatum wierzę.

– Ale nie przesadzaj. – obruszył się i poprawił na siedzeniu, wygładzając jednocześnie musztardową, aksamitną marynarkę skrojoną na miarę – Posłuchaj, Thiago. Zerwane więzadło krzyżowe to jeszcze nie koniec świata. Rehabilitacja pozwoli ci na powrót do pełnej dyspozycji. Zobaczysz. Daj sobie i swojemu ciału po prostu trochę czasu. Nie od razu Rzym zbudowano. Ale też nic nie trwa wiecznie – nawet kontuzja, uwierz mi.

– Nawet jeśli, to przecież po powrocie do sprawności nie będę miał już szans, by wspiąć się na wyżyny. Nie będę należał do piłkarskiej elity – jęknął.

– Chłopaku, kto ci takich bzdur naopowiadał? Znasz Philippa Lahma, prawda? – pokiwał głową – On też kiedyś był na twoim miejscu. Zerwał więzadło krzyżowe. Ale nie poddawał się, walczył. I zobacz, jaką świetną karierę sobie wywalczył. Nie uważasz, że jest warto podążać za swoimi marzeniami?

– Ja już się w tym wszystkim pogubiłem. Nie wiem już, w co mam wierzyć, jak mam żyć dla marzeń? No jak? To wszystko trwa już tyle czasu...

– Pomyśl sobie tak: czymże jest te kilka miesięcy czy nawet rok w porównaniu do wieczności? – próbował podnieść go na duchu. Przez te kilka tygodni naprawdę bardzo polubił starszego z braci Alcântara. Chłopak wiele przeżył mimo tak młodego wieku. Joaquin chciał mu jakoś pomóc.

– A czymże jest wieczność? – odpowiedział pytaniem na pytanie – Dla mnie wieczność przy Anahí to raptem kilka chwil – rzucił nieco rozdrażniony. Na dziś miał już dosyć. Podniósł się, kiedy zadzwonił budzik, oznaczający koniec sesji.

– Do zobaczenia za tydzień, Thiago.

– Tak, do widzenia – powiedział i czym prędzej opuścił gabinet oraz całą kamienicę.

Rozejrzał się dookoła, po czym ruszył w kierunku auta. Początek roku dwutysięcznego piętnastego w Monachium był zimny i ponury. Aura w stu procentach odzwierciedlała nastrój oraz stan psychiczny młodego piłkarza. Chłopak nadal uczęszczał na rehabilitację, starał się jakoś przemóc i odzyskać pełnię sił. Jednak nie zawsze mu się to udawało. Bywały dni lepsze i gorsze. Niestety ten drugi rodzaj przeważał. Na plus można było jedynie rozważyć to, że Alcântara nie porzucił całkiem zajęć i nie wyżywał się już na fizjoterapeutach, rehabilitantach czy ludziach z klubu. Nic nie było jeszcze stracone, ale istniało zagrożenie, że terapia lekarska się nie powiedzie, jeśli pacjent nie zmieni swego postępowania i przede wszystkim nastawienia.

Thiago nie zawsze przecież był taki. Trener Guardiola pamiętał go jako wesołego człowieka i to właśnie dlatego zaproponował Alcântarze wizyty u Viagasa. Chciał dla tego dwudziestoczterolatka jak najlepiej. Znał tego młodzieńca jeszcze z La Masíi, potem z drużyny rezerw. Widział w nim świetnego, utalentowanego, doskonale czytającego grę pomocnika. To właśnie po podpisaniu kontraktu z monachijskim klubem Josep na liście pożądanych wzmocnień umieścił nazwisko starszego Alcântary. Znał sytuację w Barcelonie, znał siłę rażenia tego cudownego klubu, który od zawsze był w jego sercu. Wiedział też, że z Xavim i Iniestą w dobrej dyspozycji Thiago mógł liczyć jedynie na urywki minut. Guardiola zdawał sobie sprawę z tego, że przeprowadzka do innego kraju będzie dla młodego chłopaka bardzo trudna. Starał się być dla niego oparciem. Kimś, do kogo mógłby się zawsze zwrócić. Lecz kiedy widział poddającego się piłkarza, chodzącego z opuszczoną głową, bez charakterystycznego uśmieszku, załamanego... Pep sam czuł się wtedy okropnie. Poruszył więc niebo i ziemię, by tylko uzyskać miejsce u najlepszego terapeuty w kraju. Miał nadzieję, że te spotkania choć odrobinę pomogą Thiago i poprawią jego samoocenę. Guardiola cały czas bowiem wierzył w to, że przed oboma braćmi Alcântara jawi się świetlana przyszłość w świecie piłki nożnej. I obiecał sobie, że nigdy nie przestanie...

2pz$

UtraconyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz