4

34 2 2
                                    

Kenji Adler

Wieczór nigdy nie zapowiadał się tak ekscytująco. Noga, którą jak najbardziej chciałem oszczędzać, bolała mnie niemiłosiernie. Po raz kolejny splunąłem na ziemię krwią, która co chwile wypełniała moje usta. Nigdy nie odgrywałem się na tym dupku. Nie miałem zamiaru brudzić sobie rąk takim gównem. Aż do teraz. Jak widać zasady gry mogą ulec zmianie dosłownie z dnia na dzień. Musiałem tylko znaleźć taki punkt, w którego uderzenie najbardziej go zaboli.

Nie winiłem się za stan Sky. Winiłem się jedynie za to, że w przypływie złości wybrałem ją na moją partnerkę. Mogłem wybrać kogokolwiek innego. Kogokolwiek. A wybrałem strachliwą gówniarę, która jest siostrą Luke'a. Westchnąłem ciężko. W przyszłości zdecydowanie muszę ograniczyć działania pod wpływem impulsu.

Usiadłem z łukiem na krawędzi budynku obozu. Pójdę do Megan, kiedy tylko wszyscy skończą użalać się nad stanem blondynki. Spojrzałem na okaleczoną nogę i przekląłem pod nosem. Mogłem chociaż przeczyścić ranę. W tym stanie, zwłaszcza że noc zbliżała się wielkimi krokami, nie mógłbym się obronić. I nie chodzi mi tutaj o zombie. Już od jakiegoś czasu podejrzewałem, że ktoś od Czerwonej Ręki ostrzy na nas zęby. Ostatnio, podczas zwiadu, widziałem kilku z ich ludzi kręcących się zaskakująco blisko naszego obozu. Wydawało mi się to co najmniej dziwne z tego względu, że nigdy nie zapuszczali się tak daleko w nasze rejony. Szczególnie po zerwaniu z nami kontaktu. Własnymi siłami dowiedziałem się, co było tego przyczyną i w pewnym sensie, ich próba odegrania się na nas nie wydawała mi się już taka niemoralna. Nikomu nie powiedziałem o moich przypuszczeniach i na razie nie miałem na to ochoty.

Pozostawała jeszcze jedna kwestia - mutacja wirusa. Pierwszy raz zmutował rok temu i było to dla nas niewyobrażalne wyzwanie. Wtedy niektóre z zombie stały się kosmicznie szybkie i posiadły umiejętność wspinaczki na wysokości. Teraz nazywamy je Wiralami. Kolejna mutacja wprowadziła na nasze braki Przemieńców - zarażonych, którzy wychodzą na łowy późną porą dnia. Ich wygląd w większości wzbudza obrzydzenie ze względu na wystające z ich ciała narządy. W dzień bronią swoich legowisk, a spotkanie z jednym jest równie niebezpieczne, co walka z Koszmarem. Sprinterzy i Łowcy to ostatnie mutacje, na które się natknęliśmy. Trudno ich złapać ze względu na to, że wolą kryć się w cieniu. Nie uderzają zbyt często i raczej ciężko spotkać te gatunki w naszej części miasta.

Mutacja Koszmarów może być sprawą, która całkowicie zmieni nasze życie. Nikt nie starał się podejmować walki z jednym z mutantów, kiedy sytuacja tego nie wymagała. Wystarczyło uciec w oświetlone miejsce, a zarażony odpuszczał pogoń ze względu na niszczycielską moc światła słonecznego na jego skórę. Teraz, kiedy doznał jedynie poparzeń...można przypuszczać, że kolejne tygodnie będą znaczące w rozeznaniu się w sytuacji. Bez tego wielu dziennych zwiadowców może już więcej nie ruszyć na misję.

Kiedy tylko opatrzę wszelkie rany, zbadam to. W rzeczywistości zależało mi na tym, by ten obóz przetrwał jak najdłużej. Była to w końcu jedyna rodzina jaka mi została. Nieważne jakie zdanie o mnie posiadają. Z rozmyślań wyrwał mnie ruch na równoległym budynku. Wstałem tak szybko jak tylko mogłem ze względu na ranną nogę i przygotowałem łuk. Jeden z ludzi Czerwonej Ręki przeskakiwał teraz między budynkami, co chwila się oglądając. Na mnie. Przekląłem i pomimo rannej nogi, rzuciłem się do biegu po budynkach tak, by nie stracić go z pola widzenia. Po chwili dzieliła nas już tylko niewielka odległość. Tak jakby celowo zwolnił. Zatrzymałem się dokładnie w tym momencie, kiedy stanął na krawędzi budynku i zdjął kaptur. Napiąłem łuk i wycelowałem, obserwując go przez celownik. Twarz mężczyzny poznaczona była niezliczonej ilości bliznami, które przecinały niektóre z jego tatuaży na głowie. Miał ostro zarysowaną szczękę i zęby spiłowane na kły, które wyszczerzył w cwanym uśmiechu. Przyłożył palec do ust i rzucił w moją stronę małe pudełko, które złapałem jeszcze w locie, kompletnie zdezorientowany. Kiedy wróciłem wzrokiem na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał mężczyzna, nie ujrzałem go. Tak jakby rozpłynął się w ciemności.

Death is FreedomOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz