VI.

41 11 1
                                    


Następnego dnia nie było wieczora ani zmierzchu.

Zachód słońca rozlał się po całym niebie, rozpłynął krwawą plamą na wiszących wysoko chmurach i na długo zagarnął obszar aż po widnokrąg tylko dla siebie. Rdzawe zorze przewalały się leniwie między obłokami, łączącymi się prosto ze słupami dymu, grubymi i gęstymi, jak nowe kolumny, ale zdecydowanie bardziej żywymi. Gdzieś między nimi przemykały jeszcze złote iskry, całe tłumy, podobne do ławic rybek opływających brzegi Krety.

A pod tym wszystkim były płomienie.

Gigantyczne ogniste jęzory sięgały ponad poziom, na którym kiedyś - jeszcze wczoraj! - znajdował się dach efeskiego Artemizjonu. Teraz świątyni nie było widać. Płonęła już od kilku godzin i płonąć miała jeszcze całą noc, wszak podobnego pożaru nie sposób ugasić, gdy już na dobre wybuchnie. A wybuchł w momencie, kiedy nikogo nie było w okolicy. Podpalacz musiał doskonale wiedzieć, jaki moment wybrać, kto wie - może czatował przedtem, może badał sytuację. Może nie przespał nocy, myśląc o tym, jak powinien dokonać tego zatrważającego czynu.

Ale dokonał cudu. Nad Efezem nie nastała noc. Był dzień, kilka godzin zachodu słońca, a potem jego wschód, i dzień kolejny. Dokonało się coś wielkiego! Coś niezapomnianego!

Gwałt i przemoc wobec miejscu kultu - za to sprawcę czekać winna kara śmierci. Zwykle w podobnych przypadkach nie ma śladu sprawcy. Człowiek taki ulatnia się zanim jeszcze zaatakowany przez niego budynek opadnie w popiół. Ale czy ktoś widział kiedykolwiek dotąd coś równie potwornego? Nikt. Czyn tak groźny nie mógłby pochodzić od człowieka zdrowego - orzeczono od razu. Wielka świątynia, symbol miasta, punkt kultu Wielkiej Matki, której dobra moc pozwalała kobietom donosić ciężką ciążę lub wykarmić dziecko, a mężczyznom zachować płodność i siłę, by stali się odpowiednimi ojcami. Jakże dziwnie ogląda się podobną budowlę trawioną przez niszczycielski płomień! Jakie to obce! Struktura, która miała przetrwać wieki - czy oto złamano prawo ustalone przez samą naturę? Któż mógłby tego dokonać? Jakim potworem trzeba być, by dokonać zamachu na wielki Artemizjon? Bestia pozbawiona czci i pamięci. Potwór najprawdziwszy.

Kędzierzawy, o szerokich barkach i odpychającej aparycji, to by pasowało.

Herostrates.

Potem mówiono, że kiedy sam przyznawał się przed sądem do winy, oko nawet mu nie drgnęło, jedna zmarszczka nie przecięła czoła, a nawet że jak gdyby jaśniał i uśmiechał się, kiedy odwracano od niego uwagę. Co to był za człowiek? Spełniony. Ale tylko on o tym wiedział. Nie bał się śmierci, bo widział już oczyma duszy swoją nieśmiertelność.

Potworna kara - damnatio memoriae. Potępienie pamięci. Zapomnienie po wszystkie czasy. Czy zwrócił uwagę? Chyba wcale. Przecież był szczęśliwy. Nikt go nie zapomni. Nikt.

Wiedziony na śmierć patrzył w niebo i czuł na twarzy promienie słońca. Tłum szeptał ze zgrozą jego imię, a jemu już niczego więcej nie brakowało. Był tu. Był w każdym z tych ludzi. Był w świątyni Artemidy, był w obłokach dymu i dogasających belkach. Był w historii.

I jest.

HerostratesWhere stories live. Discover now