Zaraz w moje ślady poszedł Mark. Rozglądnęłam się ponownie po pomieszczeniu. Przeszedł mnie dreszcz. Nagle usłyszałam szuranie i ciche popiskiwanie. Spojrzałam w dół. Pomiędzy moimi nogami przebiegł szczur!
Krzyknęłam, po czym odskoczyłam w tył. Poczułam silne ramiona Marka. Złapał mocno moje ramię, bym nie upadła. Za mocno. Wykrzywiłam twarz w grymasie bólu i stanęłam już stabilnie na nogach.
- Przepraszam. – powiedziałam. – Nic ci nie jest?
- Mi? – zdziwił się. – Mi nie, ale czy ty jesteś cała? Boli cię ramię?
- Nie. – potarłam je, lekko się krzywiąc.
- Czego się tak wystraszyłaś? – Mark zrobił perą kroków przed siebie, rozglądając po kuchni.
- Szczura. – skrzywiłam się. – Nie lubię ich.
- Szczura? Przecież ja jestem straszniejszy.
Zanim zdążyłam parsknąć śmiechem, Mark odwrócił się do mnie i mocno przycisnął do siebie. Zaczęłam się szarpać, ale on zacisnął swoje ręce jeszcze mocniej.
- Nie jesteś straszny! – krzyknęłam, śmiejąc się. Po chwili udało mi się obrócić tak, że nasze twarze były kilka centymetrów od siebie. – Jesteś po prostu niezwykle przebiegły i inteligentny.
- Nie wierzę, Kate Rogers w końcu powiedziała mi coś miłego! – powiedział, po czym dmuchnął mi w oko.
- Spadaj... - odepchnęłam go.
- A mogło byś tak romantycznie! – westchnął.
- Tak, gdybyś nie był gejem. – zaśmiałam się.
Mark jedynie prychnął i zabrał się za oglądanie kuchni. Poszłam w jego ślady. Odnalazłam włącznik światła. Oczywiście nie działał. Ściany były oblepione starą, szarawą tapetą z nadrukiem róż. Pod naszymi nogami, brud wręcz świszczał na niegdyś białych kafelkach. Czułam się, jakbym chodziła po piachu. Drewniane blaty pokrywała teraz duża warstwa kurzu. Otworzyłam szafki, które wisiały na ścianie. Było to dość nierozważne, ponieważ mogły na mnie wylecieć tumany talerzy, albo spaść zwłoki jakichś żyjątek. No na szczęście tak się nie stało. Co prawda ledwo dosięgałam do owej szafki, ale zauważyłam w niej sporą ilość rozmaitych, porcelanowych naczyń.
Spojrzałam na Mark'a. Mocował się z drzwiami lodówki. Oparłam się o blat i obserwowałam jego poczynania. Po kilku chwilach zawiasy ustały.
- Co tam masz? – zbliżyłam się.
Na półkach lodówki stała butelka z czymś białym w środku, pewnie mleko. Znaczy... Nie było do końca białe. Oprócz tego kilka puszek oraz parę tajemniczych zawiniątek. Nie mogę też pominąć faktu, iż całe wnętrze lodówki pokrywała zielonkawa pleśń.
- Jezu, fuj. – odsunęłam się.
- Chcemy odpakowywać te woreczki? – spytał, mając pewnie na myśli uroczo przeze mnie nazwane – zawiniątka.
- Nie chcemy. – pokiwałam przecząco głową, a Mark zamknął lodówkę.
- Znalazłaś coś ciekawego?
- Ta, porcelanowe naczynia. Ale chciałabym lepiej się przyjrzeć tej kuchni i całej reszcie domu.
Mark wyciągnął z kieszeni telefon z popularnym jabłuszkiem. Ja jestem jednak zwolenniczką Androidów. Mój przyjaciel odblokował urządzenie i struga jasnego światła „wystrzeliła" mu na twarz.
- Jest czwarta.
- Dobra, to umówmy się, że o szóstej stąd wychodzimy.
- Czyli dwie godziny na eksplorowanie tego domu. Gdzie teraz?
Wyszliśmy z kuchni. Pierwsze co zrobiliśmy, to podejście do drzwi, których nie mogliśmy otworzyć. Niestety również nic z tego nie wyszło. Pomajstrowałam scyzorykiem przy starych zamkach, ale jak były zamknięte – tak pozostały. Nie było w pobliżu żadnej wycieraczki, doniczki, czy gwoździa w ścianie. Czyli nic, gdzie mógłby być zapasowy, bądź jedyny klucz. Pozostaje nam włażenie i wyłażenie oknami. Mogło być gorzej.
Następnie ruszyliśmy w głąb domu ponurym korytarzem. Na lewo odbiegały drzwi do kuchni, a jednocześnie jadalni. Bowiem pod ścianą stał malutki stolik z dwoma zniszczonymi dość mocno krzesłami. Wcześniej go nie zauważyłam. Na przeciwko wejścia do kuchni były kolejne drzwi, ale postanowiliśmy na razie trzymać się lewej ściany. Kilka kroków dalej zauważyłam łuk, prowadzący do kolejnego pokoju. Oświetliłam go latarką i momentalnie się skrzywiłam. Z górnych rogów drewnianej framugi zwisały obrzydliwie wielkie pajęczyny.
- Och, Mark! Zdejmij ten syf! - pisnęłam, odsuwając się.
- Kupić ci na urodziny pająka? - spytał.
- Nie żartuj nawet. Nienawidzę ich.
- Czym mam to niby zdjąć? - przyglądał się sieci.
- No nie wiem, ręką?!
Kiedy ostatnio Mark zrobił to, o co go prosiłam? No... Najwyraźniej nie zrobił tego nigdy, bądź dostałam amnezji. Mój wspaniały przyjaciel zamiast zwyczajnie zdjąć, strzepnąć czy chociażby spalić te cholerne pajęczyny, wepchnął mnie do pomieszczenia za tym łukiem strachu.
- Zwariowałeś?! - krzyknęłam. - O mało co nie trafiłam w te pajęczyny głową!
Nagle jednak moja złość przerodziła się w strach, gdyż rozległ się trzask rozbijanego szkła. Dosłownie mnie zmroziło. Swoje spojrzenie wbiłam w równie przerażonego Mark'a. Sięgnęłam do plecaka, wyciągając scyzoryk. Mój przyjaciel skierował światło latarki w głąb korytarza. Trzęsły mu się ręce. Mi zresztą też. Nagle otworzył szeroko oczy i cofnął się w tył.
- Mark? - szepnęłam.
Chwycił ostrożnie moją dłoń i przyciągnął do siebie. Powoli zaczął się wycofywać w stronę kuchni. Moje serce dostało ADHD. Zdawało mi się, że zaraz rozerwie mi pierś, połamie żebra, uderzy w twarz, obleje wrzącą wodą, porazi prądem i wróci z powrotem na swoje miejsce, by wciąż kołatać jak oszalałe.
Gdy znaleźliśmy się obok wejścia do kuchni, Mark pociągnął mnie energicznie w stronę rozbitego okna.
- Szybko, wychodź. - powiedział wręcz mnie przez nie wypychając.
Pisnęłam cicho, bo poczułam piekący ból na wewnętrznej stronie dłoni. Mimo to szybko wyskoczyłam na zewnątrz. Odsunęłam się od okna i spojrzałam na rękę. Nie miałam jednak wiele czasu na obejrzenie lekko krwawiącej rany, bo Mark chwycił mój nadgarstek.
- Uciekamy! Tam ktoś jest. - krzyknął.
Drugi raz nie trzeba było powtarzać. Mnóstwo pytań cisnęło mi się na usta, ale mimo to ile sił w nogach rzuciłam się w ślady Mark'a, uciekając w głąb lasu.
CZYTASZ
To miejsce
RomanceWszystko co odkryjemy, pozostaje na zawsze w głębi naszych umysłów. Instynktownie łączymy daną rzecz z kimś ważnym. Czy tego chcemy, czy nie. Zatem... Czy ta rzecz jest w stanie działać niczym liny, bądź magnes? Trzymać tą osobę przy sobie? Para pr...